Wszystko zaczęło się, gdy dwóch zupełnie sobie nieznanych gości spotkało się na pewnej podrzędnej stacji benzynowej. Wystarczył porównawczy rzut okiem na dosiadane maszyny (Yamaha XT600E; Honda Transalp) aby wspólnie dojść do wniosku, że obaj lubią "wycieczki". Na początku była Grecja w 2005, później Ukraińskie i Rumuńskie Karpaty w długi weekend 2006. W końcu dojrzała w nas myśl aby wybrać się gdzieś dalej. Rozważanymi destynacjami był Trakt Kołymski "The Road of Bones"- uważany za jeden z najtrudniejszych szlaków motocyklowych na świecie oraz Mongolia. Wybraliśmy krainę Chingis Chana, ponieważ, mając do dyspozycji jeden miesiąc, mieliśmy ochotę na maksa się wyjeździć i wszystkie pieniądze wydać na paliwo a nie na nudne latanie samolotem, którego (jak na razie) nie potrafimy pilotować. Wyboru nie żałujemy, bawiliśmy się przednio, przygód nie brakowało a Kołyma Highway nie zając - nie ucieknie. Nasza trasa przebiegała przez Polskę Ukrainę i Rosję (tam i z powrotem łącznie z pętlą po Mongolii- 17500km). Ukraina
Ukraina przywitała nas przepysznym kwasem, śmiesznie tanią benzyną i wrodzoną umiejętnością ukraińskiej straży granicznej i policji do ściągania z nas haraczy pod byle pretekstem (np. za wjazd na remontowany odcinek drogi i za możliwość opuszczenia tegoż odcinka). Na szczęście wyżej wymienione opłaty były w pełni negocjowalne tak, że nie straciliśmy dużo, a na pewno zaoszczędziliśmy mnóstwo czasu. Wielką zaletą Europy Wschodniej i Azji jest możliwość biwakowania gdziekolwiek - wystarczy namiot, ustronne miejsce, rzeka, trochę drewna na opał i otrzymujemy luksusowe zakwaterowanie nieporównywalnie przyjemniejsze od wszelkich zachodnich wynalazków. Rosja Po wjeździe do Rosji policja dalej nas zatrzymywała, ale raczej z ciekawości, niż chęci gnębienia. Po usłyszeniu celu naszej podróży zazwyczaj oddawali dokumenty i życzyli powodzenia. Wbrew obiegowej opinii, Rosjanie wydali nam się narodem bardzo przychylnie nastawionym do Polaków. Przejeżdżając przez Kursk spotkaliśmy motocyklistę, który zaproponował nam nocleg u siebie. Jego żona zrobiła ogromne zakupy i przygotowała przyjęcie jakiego nie powstydziłoby się niejedno wesele. Drogi w zachodniej i centralnej części Rosji są dobrej jakości. Na przestrzeni wielu tysięcy kilometrów do 30 metrów od drogi jest równiutko przystrzyżona trawa, którą kończy rząd wysokich drzew. Jedno jest pewne- awaryjnych lądowisk Rosjanom na pewno nie zabraknie. Monotonny krajobraz jest z rzadka urozmaicany skrzyżowaniami na których obowiązkowo znajduje się ogromny posterunek Policji (ДПС - Доро́жно-патру́льная слу́жба). W okolicach wyżej wymienionych posterunków istnieje ograniczenie prędkości do 40 km/h więc nawet mysz się nie prześlizgnie. Jeszcze przed Uralem pogoda się popsuła. Czekały nas dwa dni jazdy w deszczu. Niby nic takiego, ale gdy uświadomiłem sobie, że zapomniałem pewnego drobiazgu - stroju przeciwdeszczowego, zrobiło się niewesoło. Ratowałem się jak mogłem owijając kończyny naprędce kupioną folią śniadaniową. Na wiele się to nie zdało. Ulgę poczułem dopiero wtedy, gdy przejeżdżając przez Ural kupiłem na przydrożnym straganie z akcesoriami wędkarskimi wojskowy kombinezon do obrony przeciwchemicznej. Ten rewelacyjny wynalazek wykonany z ekstra grubej gumy mieścił buty motokrosowe, nakolanniki, kurtkę enduro z wzmocnieniami i tzw. żółwia. Jest to idealny strój do wyszukiwania brodów podczas przejazdów przez rzeki. Im dalej na wschód tym zagospodarowanie przydrożnych zajazdów i parkingów stawało się coraz bardziej surowe i ubogie, ale warto dodać, ze nawet najbardziej skąpo wyposażona przydrożna gospoda dawała możliwość umycia rąk. W pewnym momencie poczuliśmy się jak w krainie Mad Maxa, gdy po obu stronach drogi na ogromnym parkingu dla tirów zobaczyliśmy grupki ludzi skupiających się wokół ognisk palonych w beczkach. Z czasem pojawiło się więcej jezior, mokradeł i komarów. Te ostatnie skutecznie przekonały nas do noszenia kominiarek podczas biwakowania. Bardzo urzekło nas piękno Ałtaju zarówno rosyjskiego jak i mongolskiego. Wieczorne ognisko z widokiem na ośnieżone szczyty uświadamia jak mało jest człowiekowi potrzebne do szczęścia. Po przekroczeniu granicy rosyjsko-mongolskiej (w Tashancie) asfalt skończył się, jakby nożem uciął. Rozpoczęła się zabawa w terenie, czyli to, co tygrysy lubią najbardziej. | |
Komentarze 6
Poka¿ wszystkie komentarzeMam pytanie. Dlaczego przez Rosjê, a nie Kazachstan ? Szybciej ? Lepiej ? Super wyprawa :) ! Pe³en szacun.
OdpowiedzMo¿na jako¶ z kolega od Yamahy siê skontaktowaæ? Wybieram siê w tym roku do Mongoli i mam podobne moto. gg10369421
OdpowiedzGratulacje ch³opaki! Wspania³a wyprawa, a dziêki temu my mieli¶my wspania³± lekturê. Dziêki!
Odpowiedzktory rocznik to byl tego transalpa??? Ktos widzi na zdjeciach?? Kurcze nie liczac braku wolnego miesiaca, taka podroz nie wydaje sie jakims nieosiagalnym wyczynem, w sensie ze tez moge o tym ...
Odpowiedz1.Rocznik 92, przód przebudowany. 2.Ka¿da podró¿ jest mo¿liwa. Trzeba tylko chcieæ. Pozdrawiam
Odpowiedzpan na transalpie przypuszczam wybral z sie z plecakiem modu³ów w zapasie =)
OdpowiedzSUPER PRZYGODA ,TYLKO POZAZDRO¶CIæ
Odpowiedz