Legendarny wyścig 24 godziny Le Mans, legendarny tor Bugatti, polski zespół Sikora Racing Team i my, czyli Ścigacz.pl oraz odpowiedź na pytanie - dlaczego warto zobaczyć to chociaż raz w życiu? Wiadomość spadła na mnie, jak grom z jasnego nieba - jedziemy do Le Mans na jubileuszowy, 30-ty wyścig 24-ro godzinny. Nie będziemy tam sami, gdyż w tym wyścigu wystartuje polski zespół Sikora Racing Team, w składzie Ireneusz Sikora, Alek Dubelski i Miłosz Cisak, a wiec tym bardziej trzeba tam być, choć to nie jest pierwszy start Polaków w tym wyścigu i w serii Endurance. Warto, a nawet należy przypomnieć, że powszechnie znany zespół, salon i serwis PolandPosition rodził się właśnie na Le Mans. Startowały też inne zespoły m.in. Motopol Honda. Regularnie w serii Master Of Endurance pojawia się też Alek Dubelski.
Na miejscu Do Le Mans docieramy w piątek wieczorem. Szybkie załatwienie formalności w perfekcyjnie zorganizowanym biurze zawodów, które stoi daleko od toru, by na głównym obiekcie nie wprowadzać niepotrzebnego zamieszania. Warto też odnotować, że w tym samym obiekcie znajdowały się kasy biletowe obsługiwane przez zaledwie dwie panie, a mimo to nie było ani zbyt długiej kolejki, ani nerwowej atmosfery. Widać, że przedsprzedaż drogą internetową to podstawa w zorganizowaniu tak masowej imprezy. Przed samym budynkiem też nie ma specjalnego tłoku, można spokojnie znaleźć miejsce, by zaparkować motocykl czy samochód, po prostu - inny świat. Ruszamy w stronę obiektu głównego, co nie okazuje się takie proste. Mocno przykorkowane drogi to szczegół, bo im bliżej toru, tym ruch odbywa się płynniej. Inna sprawa, że sam tor znajduje się kilka kilometrów od biura prasowego i to w bliżej nieokreślonym kierunku. Mimo to, po kilku średnio udanych próbach komunikowania się z Francuzami (nie znają w większości innego języka, poza ojczystym francuskim) jakoś trafiamy na obiekt i przydzielony nam parking. Sam obiekt pozwolę sobie opisać później, bo zasługuje on na osobny dział w tej relacji. Zabieramy kilka niezbędnych gratów i ruszamy w poszukiwaniu naszego zespołu. Jak się okazuje, chłopaki ostro pracują, tak jak większość innych zespołów. Mimo, że jest już grubo po 20-tej, nikt tu nie myśli jeszcze o odpoczynku. Jedni korygują ustawienia, inni sprawdzają najdrobniejsze szczegóły, jeszcze inni ćwiczą zmiany kół, tankowanie i wiele innych rzeczy, które potem mogą okazać się decydujące o tym, czy się do mety dojedzie, czy też nie. Kierowcy w tym czasie są nieobecni. Ich zadaniem jest się możliwie najlepiej wyspać i wypocząć przed podjęciem morderczego wysiłku, jakim jest jazda non-stop przez całą dobę na motocyklu. Sobota - dzień startu Kiedy wstajemy rano, od razu czuć inną atmosferę. To już dziś, za parę godzin wszystko się zacznie i choć brzmi to nieco dziwnie, to każdy ma nadzieję, że nie skończy się zbyt szybko, a najlepiej po 24 godzinach. I z tą nadzieją opuszczamy naszą ekipę, by nie przeszkadzać w przygotowaniach, a sami udajemy się na zwiedzanie obiektu. Choć do godziny 15-tej, czyli startu, jeszcze daleko, to dzieje się tu już bardzo wiele. Spore wesołe miasteczko, symulatory Eurofightera i bolidu F1, wystawa motocykli BMW, na której zamontowano maszynę do stoppie, czyli specjalnie przygotowane BMW F800, które za pomocą siłownika przy przednim kole windowało cały tył motocykla na sporą wysokość, oczywiście wraz z osobą dosiadającą. Wszędzie dookoła toru poustawiane były stoiska z odzieżą, kaskami, gadżetami, zabawkami, modelami i nie wiem czym jeszcze. Na dodatek w jednym z budynków spore stoiska miały różne, mniej lub bardziej znane marki produkujące odzież motocyklową oraz sklepy największych i najbardziej znanych zespołów startujących w 24H Le Mans. Prawdę mówiąc było tego tyle i taki wybór, że nieco dziwnie mi się zrobiło, gdy przypomniałem sobie MotocyklExpo, które choć udane i profesjonalne, to wypadało nieco blado przy tym, co tu widziałem. Brakowało tylko motocykli do kupienia. Porzuciłem myśli porównawcze, bo nie miały one większego znaczenia wobec tego, co nas czekało. Na początek francuski puchar Honda CBR600 RR. Kolejną ciekawą atrakcją dnia był wyścig motocykli sportowych, choć już zabytkowych. Dźwięk dwusuwów podkręcił atmosferę, a dookoła toru wyraźnie dało się czuć specyficzny zapach benzyny pomieszanej z olejem. Potem czas zaczął biec coraz szybciej. Na prostej startowej rozpoczęły się popisy stuntu motocyklowego w wykonaniu Team Duke Acrobatie, którego program tricków jest dłuższy, niż Sekwana i trwał blisko godzinę. Nadmienię jeszcze, że jednym z dających popisy był syn członka ekipy. Mierzący ok. 120cm i mający jakieś 7 lat chłopak swobodnie przejeżdżał niemal kilometrową prostą na jednym kole, na przygotowanym minibike'u. To właśnie on zbierał największe owacje. Po tych atrakcjach przyszedł czas na prezentacje zespołów, połączoną z odegraniem hymnów narodowych. To jest naprawdę niesamowite uczucie, gdy 2000 kilometrów od domu można usłyszeć własny hymn. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że zamiast giertychowych lekcji patriotyzmu, powinno się wysyłać uczniów na takie imprezy. Ten moment trafiałby bardziej, niż jakiekolwiek zabiegi wymyślone przez Romana. Po tej prezentacji atmosfera się zagęszcza do granic możliwości. Na trybuny wchodzą ostatni spóźnialscy, by zobaczyć moment startu. Ludzi jest tyle, że mam wrażenie jakby cała stolica zjechała w jedno miejsce. To nie jest kilkaset czy kilka tysięcy ludzi, to jest kilkadziesiąt tysięcy, rzesza fanów i kibiców sportów motocyklowych. Mimo ogromnych trybun ścisk jest większy, niż w tramwaju w godzinach szczytu. Sposoby kibicowania i wyrażania emocji też są różne. Od spokojnego obserwowania, poprzez okrzyki, oklaski, gwizdy, aż po...rozbieranie się „do rosołu" przy akompaniamencie kolegów. Wreszcie blisko godzina 15:00. Chwilę przed nią zawodnicy wykonują próbny start i okrążenie rozgrzewające. Jest pół minuty do startu i na moment jakby wszystko zastygło, trybuny pohukują, od czasu do czasu słychać pojedyncze okrzyki. Na 10 sekund przed startem rozpętuje się istna burza dopingu. Kibice robią ogromny hałas, emocje i adrenalina niemal rozsadzają czaszkę. Co się zaraz stanie, co będzie i jak to wygląda? I jak pójdzie „naszym" z numerem 36. Wreszcie start. Trybuny grzmią, zawodnicy zrywają się do biegu, odpalają motocykle i ruszają na trasę. Wrzawa jest ogromna, nie wiadomo kto jest głośniejszy - kibice, czy motocykle. Jeszcze chwila i ostatni zawodnik znika za pierwszym zakrętem szykany La Chapelle, ale trybuny jeszcze nie cichną. Trwa to przez kilkanaście okrążeń, po czym wszystko się uspokaja, niektórzy się rozchodzą, inni zostają, jeszcze inni robią sobie wycieczkę dookoła obiektu. Wyścig Trudno jest zrelacjonować w miarę dokładnie wydarzenie, które trwa jedną dobę, ale postaram się to zrobić, dodając własne spostrzeżenia, bo chyba właśnie to, czego w telewizji nie widać, nadaje temu widowisku tą szczególną aurę. Po starcie grupa ponad 50-ciu zawodników wcale tak szybko się nie rozjeżdża, co w sumie nie dziwi. Nie ma pośpiechu, bo przed nimi całe 24 godziny ścigania, a ryzyko, szczególnie te niepotrzebne, należy eliminować. Nie oznacza to jednak, że motocykle poruszają się w tempie spacerowym, co to, to nie. Tempo jest szalone. Jedno okrążenie wynosi średnio 1min 45s, co na obiekcie mierzącym trochę ponad 4 kilometry jest bardzo dobrym czasem. Od godziny 15:00 każdy z zawodników jest o kilka okrążeń bliżej sukcesu lub porażki, z każdym nawiniętym kilometrem okazuje się, czy mechanicy dobrze wykonali swoją pracę i czy nie popełnili gdzieś drobnych błędów. Jeśli tak, to wyjdą one wcześniej czy później. Inna sprawa to sam motocykl. Ten wykonuje ciężką pracę, minuta po minucie, będąc eksploatowanym na granicy możliwości i wytrzymałości. Wiadomo, to tylko maszyna i to, że coś może nagle pójść nie tak, bo wystąpi defekt, jest czynnikiem czysto losowym. Tak, jak łuk sam raz do roku strzela, tak nawet w najlepszym motocyklu coś może nagle nie wytrzymać, o czym dowiadywały się już nawet najlepsze zespoły, jak Suzuki Endurance Racing Team (S.E.R.T.), GMT 94 czy Bolliger Team Switzerland. Nie minęło 5 minut wyścigu i zaczęły się pierwsze kłopoty na torze. Zawodnik Team Diabolo, jadący na Kawasaki ZX10R z wymownym numerem 666, wypada z toru na szykanie La Chapelle. Wypadli też poza tor dwaj inni kierowcy - Mati Seidel na Hondzie z RMT21 i Thomas Metro z zespołu Suzuki Infini Moto. Niestety, z powodu odniesionych obrażeń zawodnik RMT21 nie mógł już kontynuować walki na torze. O 15:25 wyścig wznowiono. Po godzinie 16 poważny kryzys przeżywa jeden z faworytów i zwycięzca z 2006 roku, zespół National Motos z numerem 55. Motocykl odmówił współpracy zaraz za prostą startową i nie wydawał z siebie żadnych oznak życia. Pozostał powrót do boksu, ale trzeba było dopchać sprzęt, pokonując prawie całą długość toru. Początkowo zawodnik wykłócał się z wirażowymi i chciał prowadzić maszynę w przeciwną stronę. Takie postąpienie zakończyłoby jednak udział zespołu w dalszym wyścigu. Inna sprawa to zdecydowanie wirażowych, którzy za żadną cenę nie pozwolili na ten proceder. Po długiej i ciężkiej walce z wysiłkiem i lejącym się z nieba żarem, zawodnik Hondy nr.55 dotarł do boksów, gdzie po szybkiej naprawie jego kolega mógł kontynuować jazdę. Na czele wyścigu od godziny trwała walka odwiecznych rywali w serii Masters Of Endurance. Motocykle ekipy S.E.R.T. prowadziły tylko z niewielką przewagą przed Yamahą zespołu GMT94. Odległość między nimi była niezmienna i wynosiła do kilku dziesiątych sekundy. Zaraz za nimi też nie było spokojnie, gdyż 7 innych motocykli wcale nie traciło do liderów tak wiele. Sytuacja ta trwała jeszcze przez kolejną godzinę i była zapowiedzią naprawdę emocjonującej walki. Tymczasem Polacy również radzili sobie całkiem nieźle. Wszystko szło jak dotąd bezbłędnie. Yamaha 36 jechała wciąż w okolicy 25-26 miejsca, w klasyfikacji generalnej. Jedyne, z czym były drobne problemy, to ogumienie, ale i z tym zespół zaczynał sobie radzić coraz lepiej. Filmy | |
Komentarze 7
Poka¿ wszystkie komentarzeten wysscig to niezla masakra jest.... bez kitu :/ jak kogos to interesuje to dunlop zrobil konkurs z biletami na to w 2010r, no i z kasa na dojazd... latwo mozna wygrac ...
Odpowiedzkocham was i chcê numer do was :*:*
Odpowiedznie wiem o Cio loto ale uwielbiam matory i wogóle przystojniaków w tych cackach normalka spox
OdpowiedzBylem na Le Mans 24H Moto w zeszlym roku i musze wam powiedziec ze wszystko co jest tu napisane jest prawda, impreza jest po prostu swietna i polecam abyscie w miare mozliwosci wybrali sie tam ...
OdpowiedzPolacy bardzo ³adnie pojechali, najwa¿niejsze ¿e dotarli. Wielkie uznanie dla ca³ego zespo³u Sikora Racing Team. Co do zdjêæ: "Chcemy wiêcej!!!" :D
OdpowiedzSuper sprawa ogl±dalem jak tylko wznawiali relacjê z wyscigu niestety nie moglem byc na zywo finanse nie pozwalaj± ale calym sercem bylem z nimi (polakami) :) pozdrawiam
Odpowiedz