Jim Redman - nowa "Legenda MotoGP" ekskluzywnie dla Ścigacz.pl
Podczas specjalnej ceremonii na torze Sachsenring, sześciokrotny Mistrz Świata, Brytyjczyk Jim Redman, dołączył wczoraj do grona „Legend MotoGP". Chwilę po odebraniu prestiżowego medalu, czterdziestopięciokrotny zwycięzca wyścigów Grand Prix udzielił nam ekskluzywnego wywiadu.
Siedemdziesięciopięcioletni dziś Redman w motocyklowych Mistrzostwach Świata zadebiutował startując w Grand Prix Zachodnich Niemiec w 1959 roku, stając się później jednym z najsłynniejszych zawodników lat sześćdziesiątych.
„Cieszę się, że ścigałem się w czasach w których sex był bezpieczny a wyścigi nie." - Redman żartował podczas ceremonii . Dzisiaj jest odwrotnie ale cieszę się, że wtedy nikt słyszał jeszcze o AIDS Żyliśmy przecież w szalonych latach sześćdziesiątych i faktycznie szaleliśmy." - podkreślił z szerokim uśmiechem.
Brytyjczyk, który po poślubieniu Afrykanki przeniósł się do Rodezji (obecnie Zimbawbe) i otrzymał obywatelstwo tego kraju, aż cztery razy z rzędu zdobywał mistrzowską koronę w nieistniejącej już klasie 350ccm, dodając do niej dwa tytuły w kategorii 250ccm. „To właśnie w Rodezji zaczęła się moja przygoda z motocyklami i w barwach tego państwa zdobyłem swoje pierwsze cztery tytuły mistrzowskie." - sześciokrotny Mistrz Świata mówił chwilę później w ekskluzywnej rozmowie z nami. „Później, z powodu dyktatury przeniosłem się do Południowej Afryki, gdzie mieszkam do dziś."
Redman był pierwszym w historii wyścigów Grand Prix zawodnikiem, któremu udało się jednego dnia wygrać trzy wyścigi MŚ. Sztuki tej udało mu się dokonać podczas Dutch TT w holenderskim Assen w 1964 roku. „Czasy w których się ścigałem to wspaniały okres jeśli chodzi o rozwój motocykli. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale moja Honda z 1963 roku miała - w przeliczeniu na jeden cylinder - taką samą moc jak obecne bolidy Formuły 1. Aż ciężko uwierzyć, że w latach sześćdziesiątych można było zbudować taki motocykl."
Przez całą karierę, Redman był związany z marką Honda, która razem z nim wkraczała wówczas w świat wyścigów Grand Prix. „Jedni mówią, że to ja stworzyłem Hondę, a inni, że to Honda stworzyła mnie, ale prawda jest taka, że stworzyliśmy siebie nawzajem. Oni potrzebowali dobrego zawodnika, a ja potrzebowałem dobrego motocykla i wspólnie mogliśmy osiągnąć tyle sukcesów. Co ciekawe, przez wiele lat, szefem mojego zespołu był Japończyk, który był pierwszym człowiekiem zatrudnionym przez Pana Hondę, założyciela ogromnego, motocyklowego imperium. Dzisiaj to jeden to jeden z najważniejszych ludzi w tej firmie." - powiedział nasz rozmówca, który na maszynach japońskiego producenta triumfował nie tylko w klasach 125, 250, 350 i 500ccm, ale także w legendarnym „Isle of Man TT" i to aż sześciokrotnie!
„Gdy startowałem w Mistrzostwach Świata, Honda Motor Company płaciła mi bym ścigał się ich motocyklami. Teraz Honda wypożycza motocykle sponsorom, którzy opłacają starty poszczególnych zespołów, dlatego obecnie rozwój reklamy i promocji Grand Prix jest największą różnicą w porównaniu do lat sześćdziesiątych. Nasz ówczesny zespół składał się z dwudziestu motocykli, dwudziestu mechaników, dziesięciu zawodników i pięciu małych, japońskich busów, w których musieliśmy się wszyscy zmieścić podróżując po Europie na kolejne wyścigi. Wówczas wydawało się nam, że jesteśmy kimś, podczas gdy dzisiaj, nawet zawodnik klasy 125ccm dysponuje ogromnym, piekielnie drogim campingiem, a jego zespół wielkimi ciężarówkami itd. Nasz park maszyn składał się z busów zaparkowanych tak, że mieliśmy dla siebie małą, zamkniętą przestrzeń i kawałek trawnika na którym pracowaliśmy nad motocyklami. Dzisiaj zaplecze jest nieporównywalnie większe."
„Tym co wyróżniało moją erę były wyścigi rozgrywane na zwykłych drogach." - Redman wspominał z sentymentem zapytany o magie wyścigów w latach sześćdziesiątych. „Obecnie nie podoba mi się to, że wszystkie tory MotoGP są niemal takie same: długie, płynne zakręty, szerokie pobocza itd. Moim najmocniejszym punktem jako zawodnika było zawsze to, że mogłem przejechać zakręt na maksimum możliwości swoich i motocykla, niezależnie od tego, czy na zewnętrznej znajdowało się pole czy betonowa ściana. Wielu rywali tego nie potrafiło. Przez dekadę startów na wyspie Man w trzech klasach nie zaliczyłem ani jednego upadku i zakończyłem wszystkie okrążenia które zacząłem. To było pewnie dla kibiców bardzo nudne, bo zawsze dojeżdżałem do mety i nigdy nie zaliczyłem żadnej efektownej wywrotki."
Niczym obecnie Valentino Rossi, Redman słynął z wyśmienitego zrozumienia działania swoich maszyn, ustawiania ich i przygotowania do wyścigów. „Zawsze świetnie się dogadywałem z moimi motocyklami." - potwierdził Brytyjczyk. „Kiedy czułem, że coś jest nie tak, po prostu starałem się jechać o tysiąc, dwa tysiące obrotów „niżej" i wygrać wyścig. Wiele osób pytało jak to robię ale sekret polegał na tym, że mijając linię mety, nawet jeśli działo się coś niedobrego, nigdy nie dawałem o tym znać mechanikom. I tak nie mogliby nic zrobić, a w takiej sytuacji mechanicy moich rywali kazaliby im przyspieszyć."
Według wielu osób, okresem najbardziej zaciętej walki w Grand Prix były lata osiemdziesiąte - słynna „Złota Era" podczas której rywalizowali ze sobą tacy zawodnicy jak Garden, Spencer, Rainey, Schwantz i Doohan. Redman miał jednak okazję stoczyć wiele niezapomnianych pojedynków z największymi legendami wyścigów motocyklowych i zdaniem wielu, najlepszymi motocyklistami wszechczasów: Mike'm Hailwoodem i Giacomo Agostinim. „To dziwna sprawa ponieważ, moim osobistym zdaniem, najlepszym zawodnikiem jaki kiedykolwiek ścigał się na tym świecie, był Mike Hailwood. Z drugiej strony wyniki pokazują, że w Grand Prix w otwartej walce to ja częściej wygrywałem z nim niż on ze mną. Z drugiej strony Phil Read częściej wygrywał ze mną niż ja z nim, a Mike wygrał więcej wyścigów z Philem niż Phil z nim... To ciekawe. W moich czasach najtrudniejszym do pokonania rywalem był Mike. Później pojawił się Giacomo Agostini ale muszę z dumą przyznać, że nigdy nie pokonał mnie w otwartej walce - poza jednym wyjątkiem. Tak naprawdę dopiero po latach dowiedziałem się o tym od osoby która zajmuje się statystyką w wyścigach Grand Prix. Natychmiast powiedziałem o tym Ago i muszę przyznać, że nie był zbytnio zadowolony z tego faktu." - zażartował na koniec.
„Nie zamieniłbym swojego życia na żadne inne i kiedy ludzie pytają mnie ile mam lat, mówię, że siedemset pięćdziesiąt ponieważ przeżyłem tyle, co normalny człowiek przez dziesięć wcieleń. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze dociągnąć do tysiąca." - tego właśnie serdecznie życzymy Jimowi Redmanowi, prawdziwej legendzie wyścigów motocyklowych.
Komentarze 1
Pokaż wszystkie komentarzeDla takich artykułów warto wchodzić na scigacz.pl! Brawo Mick!
Odpowiedz