Hayabusą po Europie - Long Way na Bałkanach
Podczas 9 500 przebytych kilometrów odwiedziliśmy czternaście krajów, wliczając w to samozwańczą republikę
O nas i naszych poprzednich podróżach pisałem w poprzedniej odsłonie. Może krótko przypomnę: Plan na podróż prosty - Europa, czyli wszystkie kraje kontynentu. Droga do przebycia, daleka...
Dla Ani - mojej towarzyszki w podróży, była to pierwsza, dalsza „wycieczka" na motocyklu, zatem przygotowania na tegoroczną wyprawę wymusiły zmianę kufrów na większe oraz przeróbkę stelaży.
Wyruszyliśmy z Gniezna, by tego samego dnia dotrzeć do Gliwic, tam noc spędziliśmy u naszych znajomych Krzyśka i Magdy, których pozdrawiamy. Kolejny dzień przyniósł deszcz, co wpłynęło dość sugestywnie na nastroje podczas zwiedzania Oświęcimia. Pochmurna pogoda towarzyszyła nam aż do Słowacji, gdzie spędziliśmy pierwszą noc w naszym nowym domku, namiocie typu „igloo". Tak spaliśmy przez większość nocy, zmieniały się tylko plenery. Ranek przywitał nas słońcem, które utrzymywało się prawie do końca wyprawy. Z Słowacji skierowaliśmy się na Węgry do Budapesztu, dalej kierunek do granicy z Serbią, noc spędziliśmy jeszcze po stronie madziarskiej. Namiot postawiliśmy tuż przy polu kukurydzy, dlatego rano widok naszego obozowiska był wielkim zaskoczeniem dla lokalnych rolników.
W Serbii odwiedziliśmy Belgrad, gdzie wypiliśmy mocną kawę, dającą kopa potrzebnego przy ciągłym wyprzedzaniu i wymijaniu w korkach kopcących ciężarówek. W przygranicznych wioskach z Bośnią i Hercegowiną mogliśmy przekonać się, jakie żniwo spustoszenia wśród ludzi przyniosła wojna. Obrazowały to liczne małe cmentarzyki tuż przy domach.
Kolejny kraj to Bośnia i Hercegowina oraz stolica - Sarajewo. Miasto, mimo ogromu zniszczeń podczas wojny, teraz nie daje się poznać od strony tamtych tragicznych chwil. Zwiedziliśmy także Mostarę z wizytówką tego miasta, czyli pięknym starym łukowym mostem. W dalszej kolejności Medjugorie - miejsca objawień Maryjnych. Po paru dniach jazdy przyszła kolej na pierwszą kąpiel w Adriatyku nieopodal Dubrownika.
Następny poranek to wspaniały wschód słońca w Czarnogórze i mgła unosząca się nad taflą spokojnego morza... Co za widok! Dalej droga na północ do Podgoricy, miasta nie przypominającego stolicy, a raczej mającego prowincjonalny wygląd.
Kolejne przejście graniczne, które przyszło nam przekraczać, wiodło do kraju. w którym obywatele pokochali mercedesy. Auta te były najczęstszym widokiem na drogach i reprezentowały się we wszystkich modelach i rocznikach. Na nas natomiast ze wszystkich odwiedzonych państw podczas tej podróży, kraj ten wywarł najmilsze wrażenie. Albania jest bardzo gościnna. Do tego zachwyca ciepłe morze, przepiękne widoki, słońce, pyszne świeże owoce od przydrożnych handlarzy. Zastrzeżenia mamy tylko do kierowców samochodów, również „mietków". Reprezentują oni idiotyzm na drodze - brawurowa jazda, przekraczanie prędkości, wyprzedzanie na trzeciego. Odzwierciedleniem tego była największa ilość wypadków, jaką widzieliśmy podczas całej wyprawy.
W kraju Skanderberga odwiedziliśmy Tiranę, Durres, antyczne miasto w Butrint, spędziliśmy też noc na plaży w śród bunkrów, karmiliśmy oczy widokami pięknych gór jadąc do Sarandy. Po drodze do tego miasta mogliśmy po raz kolejny przekonać się o niesamowitej gościnności Albańczyków. Już wcześniej zakup arbuza okazał się skutkować darmowym poczęstunkiem. Następnie stanęliśmy tylko na kawę i zanim ją otrzymaliśmy, właściciel restauracji zaserwował nam przepyszny obiad, a próba zapłaty z naszej strony powodowała tylko gniew gospodarza.
Z Albanii obraliśmy azymut na południe do Grecji. Dotarliśmy do mostu Rion-Antrion, który jest jedną z największych tego typu konstrukcji na świecie. Przekroczyliśmy go i dalej jechaliśmy Półwyspem Poloponeskim na wschód do Aten. Z różnych względów nie udało nam się zwiedzić zbyt dokładnie Aten, ale niech to będzie argument do powrotu w przyszłości.
Kolejnym kierunkiem naszej trasy był kraj Aleksandra Wielkiego. W Macedonii odwiedziliśmy ruiny antycznego miasta Stobi, spędziliśmy noc w najwyżej położonej miejscowości na Bałkanach w Kruszewie (w mieście tym wybuchło w 1903r. pierwsze powstanie w Macedonii przeciwko Turkom). Noc spędziliśmy w hotelu „Panorama", komunistycznym, rozpadającym się relikcie przeszłości,w którym ciągle czuć było świetność tamtych lat. Kierownik hotelu był dumnym, pierwszym właścicielem polskiego Fiata 125, którego zakupił w 1978 roku. Samochód był w doskonałym stanie!!!
W okolicach jeziora Ochrydzkiego zaskoczyło nas spotkanie z żyjącymi tam żółwiami. Uratowaliśmy jednego od śmierci pod kołami samochodu, biedaczek spacerował sobie beztrosko po jezdni. Zawitaliśmy również do Skopje, gdzie wypiliśmy kawę po macedońsku (Macedończycy nie lubią, jak określa się ją mianem „po turecku").
Następne państwo i stolica, to Bułgaria i Sofia, dalej kierunek na wschód nad Złote Piaski, gdzie nie dotarliśmy planowo. Podczas postoju podjął z nami rozmowę mieszkający tam francuski motocyklista, po konwersacjach na różne tematy zostaliśmy zaproszeni na kolacje i nocleg. Późnym popołudniem dnia kolejnego dobrnęliśmy do brzegu morza nieopodal Sozopolu, rozbiliśmy na plaży namiot i do zachodu słońca oddawaliśmy się zabawom na falach zburzonej wody .
Pierwsze kilometry po Rumunii doprowadziły nas do Tulcea, nieopodal delty Dunaju. Po drodze zrezygnowaliśmy z kąpieli w rumuńskiej części morza czarnego, odstraszyła nas ilość turystów na plażach i ulicach Konstanty.
W następnej kolejności podążyliśmy do Bukaresztu, gdzie w połowie drogi do stolicy, podczas wjazdu na łąkę na której rozbiliśmy obozowisko, o mały włos nie urwałem miski olejowej o wystającą z ziemi stalową rurę. Skończyło się na małym wyciekiem w okolicach nakrętki spustowej oleju. W Bukareszcie kupiłem slikon i miejsce to uszczelniłem. Cóż, Hayabusa to nie enduro, przekonałem się o tym po raz kolejny. W Islandii również uszkodziłem miskę, na moje szczęście bez większej tragedii.
Częstym miejscem odwiedzanym przez turystów jest Siedmiogród, zwany też Transylwanią, zatem nas tam też nie mogło za braknąć. Rejon ten jest znany z zamku Drakuli, który nie zrobił na nas wielkiego wrażenia. Kolejne przereklamowane miejsce typu jezioro Loch Ness. Życie pokazuje, że wspaniałe miejsca nie potrzebują reklamy, by zachęcić do odwiedzenia ich.
Brasov, Bacau, Vaslui i stanęliśmy na granicy z Mołdawią, po drodze do Kiszyniowa na śniadanie jakich wiele, złożone ze świeżych owoców kupionych od przydrożnych handlarzy.
Kolejna granica z... Ten kraj mieliśmy zamiar ominąć. Republika Naddniestrzańska, państwo nierespektowane przez większość narodów świata. Gdy myśleliśmy że jesteśmy na Ukrainie, właśnie tkwiliśmy w samozwańczej republice. Po kilku korupcyjnych zachowaniach ze strony policji i celników, po perypetiach z wypełnianiem dokumentów, udało nam się wydostać i stanąć po ukraińskiej stronie. Droga jaką przyszło nam jechać dalej, to jeden z najgorszych odcinków, jaki napotkaliśmy dotychczas. Sytuacja diametralnie zmieniła się, gdy dotarliśmy do drogi łączącej Kijów z Odessą, od tej pory ukraińskie drogi były dobrego standardu (jak na tę część Europy). Stolica nad Dnieprem robi wrażenie. Kijów nie jest tani, jeżeli idzie o noclegi, a naprawdę potrzeba czasu, by zobaczyć go choćby „przelotnie". Z całą pewnością to, co zobaczyliśmy jest już nasze i nikt nam tego nie odbierze, chociaż chętnie tam wrócimy.
Mieliśmy również zamiar odwiedzić Czarnobyl, ale zdrowy rozsądek podpowiadał nam, że miejsce to nie jest turystyczną atrakcją i należy to uszanować.
Po drodze w kierunku do polskiej granicy zatrzymaliśmy się na dwa dni we Lwowie w hotelu George na ul. A. Mickiewicza 1, który nieprzerwanie działa od końca XVIII w. Warto tam spędzić choćby jedną noc. Po raz pierwszy podczas tego wojażu motocykl nie był użytkowany, odpoczywał w małym pomieszczeniu znajdującym się obok głównego holu w hotelu. Lwów jest z wart wizyty i nie potrzeba go reklamować w odróżnieniu od zamku Drakuli.
W kraju zatrzymaliśmy się jeszcze na noc u znajomych nieopodal Łańcuta, a nazajutrz po 27 dniach dotarliśmy do Gniezna, miejsca, z którego ta wspaniała podróż miała swój początek.
Podczas 9 500 przebytych kilometrów odwiedziliśmy czternaście krajów, wliczając w to samozwańczą republikę: Słowacja, Węgry, Serbia, Bośnia i Hercegowina, Chorwacja, Czarnogóra, Albania, Grecja, Macedonia, Bułgaria, Rumunia, Mołdawia, Republika Naddniestrza oraz Ukraina.
Zapraszamy na naszą stronę, tam dowiecie się jaki rejon Europy planujemy odwiedzić w sezonie 2010.
|
Komentarze 8
Pokaż wszystkie komentarzeGratule juz slyszales, dawno temu ale przeczytaj sobie raz jeszcze. Brawo Kwiecie !!:) WIELKIE POZDROWIENIA dla Was obojga
OdpowiedzFajowe wyzwanie. Kolega kiedyś rowerem chciał. Pozdrawiam i czekam na nowe pomysły na wyprawy
Odpowiedzta, tez kiedys kolega mnie opierdolił ze kasku nie kładzie sie na ziemi bo wtedy go tam ciągnie, ale ja kłade cały czas i jak narazie najmniejszego wypadku nie miałem :) ale moze na wiosne zmienie ...
Odpowiedzgratuluje pomysłu i determinacji. dużo osób o tym mówi, jeszcze więcej marzy ale tylko nieliczni mają jaja żeby to zrobić jestem waszym fanem i gratuluje raz jeszcze pozdrawiam z Krakowa
Odpowiedzgratuluje pomysłu i determinacji. dużo osób o tym mówi, jescze więcej marzy nieliczni mają jaja żeby to zrobić jestem fanem i gratuluje raz jeszcze pozdrawiam
OdpowiedzWidziałem poczynania na waszej stronie...Haya nie enduro,ale rade da....
Odpowiedz