Harley-Davidson Street Bob 2018 - czysta ³obuzerka [TEST]
Testowanie takich motocykli, jak H-D Street Bob, to zadanie niełatwe i dość karkołomne, ponieważ wymykają się one wszelkim regułom, obowiązującym w innych segmentach. Od osiągów i wygody dużo ważniejszy jest tutaj tzw. charakter, który jest czymś wyjątkowo subiektywnym i ciężko uchwytnym.
H-D Street Bob jest modelem, do którego mam bardzo mieszany stosunek. Z jednej strony sentyment, bo poprzednia generacja tej maszyny była pierwszym Harleyem, jakim miałem okazję jeździć. Muszę przyznać, że mocno mnie wtedy przeczołgał. Byłem młodym entuzjastą turystyki motocyklowej, jeżdżącym na co dzień wygodną japońszczyzną, który został wrzucony na absurdalnie twardy motocykl o straszliwym poziomie komfortu, z zerową przydatnością do wyjazdów. Z mojego ówczesnego punktu widzenia - totalnie bezsensowny. Moje wrażenia opisałem w naszym zaprzyjaźnionym serwisie Motovoyager i przed zabraniem się za najnowszą generację Street Boba chętnie odświeżyłem sobie niezbyt udaną pierwszą randkę.
Od tamtego czasu wiele się zmieniło, jeździłem wieloma Harleyami i nauczyłem się o nich kilku rzeczy. Przede wszystkim, mimo częstego wrzucania ich do jednego wora, każdy z tych motocykli jest zupełnie inny. Po drugie, prawdą jest, że powinno je się odbierać w specyficzny sposób, nie szukając na siłę porównań z maszynami japońskimi czy niemieckimi. Tak naprawdę tylko motocykle z gamy turystycznej H-D można próbować uszeregować pod względem wad i zalet praktycznych. Cała reszta amerykańskiej oferty to wyłącznie frajda i odczucia z jazdy. Jeśli będziesz próbował podejść do maszyn Harleya z “mędrca szkiełkiem i okiem”, srogo się zawiedziesz.
Jak więc wybrać idealnego Harleya dla siebie? Tylko i wyłącznie korzystając z jazdy próbnej, a katalog traktując bardzo wstępnie. Z tymi motocyklami jest jak z wyborem kasku czy butów - po prostu wsiadasz i wiesz, że to ten. Albo absolutnie nie ten. Jest kilka modeli, które uwielbiam - Softail Slim S, Street Glide czy nieodżałowany V-Rod. Z kolei Street Bob należy do drugiej grupy, z którą mi wyraźnie nie po drodze. Podszedłem jednak do niego z czystym umysłem, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego od lat znajduje swoją klientelę.
Nowe szaty
Po raz pierwszy oglądając na żywo najnowsze wcielenie Street Boba, byłem bardzo przyjemnie zaskoczony. Moim zdaniem w niemal każdym aspekcie wygląda lepiej, niż poprzednik. Już na starcie ma się wrażenie, że motek chce przywalić z dyni, więc lepiej nie podchodzić do niego od przodu. W dodatku mój egzemplarz miał idealnie dobraną wersję kolorystyczną. Szaro-zielony mat doskonale “leży” na tej maszynie i świetnie komponuje się z czarnymi elementami silnika i wydechu. Do tego bardzo rasowe pojedyncze siodło z przeszyciami, lekko podniesiona kierownica typu mini-ape i masywne koła.
To, czego zawsze szukam, oceniając stylistykę różnych motocykli, to dobrze dobrane szczegóły. W Street Bobie 2018 znajduję kilka takich perełek, choć są to elementy, które raczej nie chcą błyszczeć. Gumowe osłony teleskopów - niezmiennie uwielbiam. Rama typu softail z udawanym sztywnym tyłem - klasyk. Ale to, co urzekło mnie najbardziej, to świetnie wkomponowane ślady współczesnej technologii.
Przednia lampa, mimo że LED-owa, zupełnie nie odbiera maszynie surowego charakteru. Podobnie jak maleńki, elektroniczny wyświetlacz, wkomponowany w mocowanie kierownicy. Jest, działa, informuje, a jakby go tam nie było. Moim zdaniem wyświetlacze, jakie by nie były, momentalnie kastrują motocykl, który chciałby uchodzić za agresywny lub klasyczny… lub oba na raz. Są jak kolorowy wisiorek z zabawką Tamagotchi na szyi ochroniarza w dyskotece. Tutaj udało się załatwić sprawę w bardzo udany sposób. Do tego dochodzi system bezkluczykowy i bardzo dyskretnie umieszczone gniazdo USB.
Krzesło elektryczne z napędem spalinowym
Oczywiście nieco przesadzam, ale w przypadku motocykli tego typu nie ma co liczyć na komfort jazdy. Wyjątkiem mogą być bardzo drobni kierowcy płci obojga, którzy na pewno docenią siodło unoszące się tylko 68 cm nad jezdnią. Dla mnie, długonogiego dryblasa z nadwagą, jest to pozycja typowo miejska. W tym sensie, że akceptowalna tylko na miejskich dystansach.
Po niedługim czasie moje uda zamieniają się w rodzinny nagrobek z lastriko, a ręce błagają o odcięcie, choć przecież nic nie ukradłem na arabskim targu. Jako osoba wychowana na jednym z warszawskich blokowisk, jestem jednak świadomy, że jedną z cech rasowego łobuza jest dbanie o dyskomfort otoczenia...
Na szczęście podwozie w tej wersji Street Boba jest wykonane z dużo większą dozą litości dla kierowcy. Wciąż nie jest to bujany fotel dziadka, ale przynajmniej zrezygnowano z systemu oceny głębokości ulicznych studzienek, składającego się ze strzałki podchodzącej pod kolejne kręgi kręgosłupa.
Ogarnięty osiłek
Kulturyści, wojownicy KSW, bokserzy i inni przedstawiciele “męskich” zawodów, nieważne, czy wykonują swój fach na profesjonalnej scenie, czy będąc postrachem osiedla, z wiekiem nabierają ogłady, nie tracąc przy tym charakteru. Tak jest również z silnikiem Street Boba. W poprzedniej generacji była to jednostka Twin Cam 103 o pojemności niecałych 1700 cm3. Jej charakterystyczną cechą były radosne wibracje - ruch silnika w ramie na wolnych obrotach można było liczyć w centymetrach.
W wersji 2018 mamy do dyspozycji piec Milwaukee-Eight 107, większy o 100 cm3, z wyraźnie wyższym momentem obrotowym (145 Nm) i mocą na poziomie 91 KM. Silnik ten daje tyle samo frajdy, lecz pracuje wyraźnie bardziej kulturalnie. Oczywiście, wracając do analogii z osiedlowym łobuzem, wciąż jest w stanie wybić zęby, ale przynajmniej wyjaśni, dlaczego to zrobił.
Zastrzyk z przyjemności
Wśród niewątpliwych zalet Street Boba mogę na pewno wymienić krótką, ale niezwykle intensywną przyjemność z jazdy. To jest ten rodzaj leku na złe samopoczucie, które warto mieć pod ręką zamiast kraty browarów. Ewentualnie traktując złoty trunek jako suplement w kuracji antydepresyjnej.
To jest po prostu, proszę Państwa, instrument do miejskiego łobuzowania i nie ma co ukrywać, że jest inaczej. Przede wszystkim nie można udawać dwóch rzeczy - że H-D Street Bob jest maszyną do dłuższych wyjazdów oraz że ja jestem tym typem kierowcy, który w pełni wykorzysta i doceni jej potencjał. Nie kręcę bączków na pustych parkingach, nie palę kapcia spod świateł i nie ścigam się ze starymi Beemkami. A to, jak mi się wydaje, jest naturalne środowisko tak surowych i brutalnych maszyn, jak golas od Harleya.
Industrialna biżuteria
H-D Street Bob to najtańszy model z rodziny Softail, głównie dlatego, że jest ogołocony ze wszelkich zbędnych dodatków. Wciąż jednak nie jest motocyklem tanim, wyjściowo kosztuje prawie 65 tysięcy zł. Oczywiście jest to Harley, więc utopienie kolejnych kilkudziesięciu tysięcy w akcesoriach i customowym malowaniu nie jest specjalnym problemem.
Dlaczego niektórzy motocykliści to robią? Od lat? W takiej liczbie? Nie wiem, ale skoro to robią, to maszyny takie jak Street Bob mają swoje miejsce. I bardzo dobrze - mimo dziarskiego, matowego malowania, nasz motocyklowy świat jest dzięki nim bardziej kolorowy.
Dane techniczne
Silnik: | dwucylindrowy V-twin, 4 zawory na cylinder |
Pojemność skokowa: | 1745 cm3 |
średnica x skok tłoka: | 100 x 111 mm |
Moc: | 91 KM |
Moment obrotowy: | 145 Nm przy 3000 obr/min |
System chłodzenia: | powietrze |
System paliwowy: | wtrysk elektroniczny |
Skrzynia biegów | manulana, 6-stopniowa |
Przeniesienie napędu: | pas napędowy |
Hamulec przedni: | tarcza, 4-tłoczkowy zacisk stały z przodu |
Hamulec tylny: | tarcza, 2-tłoczkowy zacisk pływający |
Zbiornik paliwa: | 13,2 litra |
Długość | 2320 mm |
Wysokość kanapy | 680 mm |
Masa: | 297 kg z paliwem |
|
Komentarze 2
Poka¿ wszystkie komentarzeW HD Dominikana pojedziesz z Antonio na tygodniowy wypad na Street Bobie po wyspie. To wspaniaåa maszyna na tropikalny cruizing. Ka¿dy by siê w niej zakocha³. Szczerze polecam
OdpowiedzI to jest esencja motocyklizmu. Nie zawsze racjonalnie, ale z emocjami i rado¶ci± z jazdy. Nie to co te elektryczne pierdy z g³o¶nikami emituj±cymi d¼wiêk silnika benzynowego.
OdpowiedzJest dok³adnie tak, jak piszesz.
Odpowiedz