Gadżety w motocyklu - fanaberia czy konieczność?
Gadżety w motocyklu są jak wielkie pudło zabawek. A my lubimy się bawić zabawkami
Czasami czytając opisy motocykli zastanawiam się, czy nadal czytam o motocyklu, czy już o karcie graficznej albo Stevie Jobsie. Aprilia RSV4 ma rewolucyjny system APRC, który przepowiada wheelie, tłumiąc je w zarodku i pozwalając na jak najbardziej efektywne przyspieszanie. Kawasaki ZX10R ma kontrolę trakcji „tak zaawansowaną, że aż niemożliwą”. Ducati Multistrada 1200 potrafi zmieniać swój silnik w czasie jazdy, a Yamaha V-Max potrafi w czasie jazdy zmienić swoją oponę w slicka. To wszystko tylko wierzchołek góry lodowej. Mamy światełka mówiące nam, kiedy najlepiej zmienić bieg, czujniki wszystkiego, co tylko możliwe, samozapalające się zegary, podgrzewane manetki, systemy stereo, nawigację. Czy w ogóle lubimy gadżety w motocyklu? Czy są one jeszcze potrzebą próżności czy już nieuniknioną i wymaganą koniecznością?
Te fajne, małe guziczki
Guziki są fajne. Naciskanie ich powoduje zazwyczaj jakiś efekt. Deszcz bomb atomowych jeśli wciska je Władimir Putin, lub unoszenie szyby w BMW R1200RT. Inżynierowie poświęcają lata na skalibrowanie silników i wykrzesanie z nich jak największej mocy, a wszystko to zostaje przyćmione przez jeden maleńki przycisk, który unosi i opuszcza kawałek plastiku i daje ci to dziwne poczucie jazdy transformerem. Obłęd. Co zatem powiedzieć o Goldwingu? Tam guzików jest 52 (nie wliczając dotykowej klawiatury GPS). I każdy z nich coś robi. Strasznie podoba mi się idea zapotrzebowania na jakąś funkcję w motocyklu, bez której bezproblemowo można się obyć. Wspomniana wcześniej Aprilia RSV4 ma wheelie control. Stoisz pod światłami i wiesz, że będziesz ruszał pełnym ogniem. Trzeba się przygotować. Samo wbicie przycisku, który uruchamia anty wheelie przypomina przeładowanie shotguna. Nabój wpada do komory i jest gotowy aby eksplodować w czole jakiegoś gangstera. To jest zwyczajnie fajne. W świecie moich fantazji krąży wizja o wielkim przycisku z napisem „burnout”. Palenie gumy to prosty proces, ale tylko sobie wyobraźcie. Obok ciebie na skrzyżowaniu stoi koleś w jakiejś sportowej furze i szpanuje wysokimi obrotami. Siedzisz na jakimś kolosalnym cruiserze, na kierownicy masz przycisk, który do złudzenia przypomina ten, którego piloci myśliwców używają do odpalania rakiet. Kciukiem zrzucasz klapkę i odpalasz. Systemy elektroniczne same blokują przednie koło i wysyłają sygnał do przepustnicy. Możesz nawet ustawić czas palenia się tylnego koła. I kolor dymu. Chyba się trochę rozmarzyłem…
Jestem cebulą? A może ogórkiem?
Możliwość podniesienia szyby lub włączenia podgrzewanych manetek to tylko początek. Słynny zawias ESA II, który możemy znaleźć w kilku Beemkach pozwala zmienić ustawienia zawieszenia jednym przyciskiem i to w zauważalny sposób. Motocykl może wyglądać jak wieczór panieński jednego z aniołków Victoria’s Secret i mieć silnik o mocy dwóch i pół tysiąca koni, ale i tak najlepsze w nim będzie to, że wjeżdżając na górskie serpentyny zmienisz zawias na Sport, a wjeżdżając do dziurawego miasta zmienisz zawias na Comfort. Taka możliwość dostosowania motocykla do danej sytuacji jest prawdziwie satysfakcjonująca. Jeśli opcja elektronicznej zmiany ustawień zawieszenia nie wystarcza, można przecież zmienić charakter całego motocykla.
Słynne Ducati Multistrada 1200 posiada cztery tryby pracy, Normal, Sport, Enduro i Touring. Każdy z nich zmienia nie tylko pracę zawieszenia, ale także charakterystykę silnika, moc i reakcję na gaz. To oznacza, że za sprawą pstryknięcia można w gruncie rzeczy zmienić motocykl, którym jedziemy. Cudowne! Yamaha XTZ1200 Super Tenere posiada tylko dwa tryby, ale różnica między nimi jest tak dramatycznie kolosalna, że wystarcza, aby być ekscytacją na dwóch kołach. Jadąc na „Touring” można leniwie toczyć się i nawijać kolejne autostradowe kilometry, ale kiedy nagle poczujesz, że chcesz polatać R-Jedynką, wbij „Sport” i lepiej bądź czujny, bo przednie koło pójdzie w powietrze. Zadaniem trybów pracy i map zapłonowych jest tylko i wyłącznie zapewnianie kierowcy radochy. Nic poza tym. Czy to źle?
Na co by tu wydać kasę?
Jeśli kasa nie była by w żadnym stopniu decydującym czynnikiem przy zakupie motocykla, spędzał bym co najmniej dobę przy stoliku ze sprzedawcą, zastanawiając się, co by tu jeszcze zaznaczyć na liście z wyposażeniem dodatkowym. Rzecz jasna, stawianie ptaszków przy podgrzewanych manetkach czy żelowym siedzeniu to szkoła podstawowa. Podaż kreuje popyt. Obecnie firmy zajmujące się akcesoriami motocyklowymi nie ograniczają się jedynie do breloków, kufrów i kubków z napisem „Harley-Davidson”. Oczywiście wyposażenie swojego motocykla w system "cztery motocykle w jednym", który ma Multistrada jest trudne, ale jeśli chodzi o wszystko inne, sky is the limit. Można kupić nawigacje motocyklowe, dodatkowe światła, podgrzewane manetki, automatyczne oliwiarki łańcuchów, ale to wszystko nadal gadżety w miarę potrzebne. Kto o zdrowych zmysłach uważa, że potrzebuje w motocyklu uchwytu na puszkę piwa? Wyrzutnie pocisków ziemia-Daewoo Tico to byłoby coś!
Nuda w związku
Czy fakt istnienia tysięcy czysto rozrywkowych gadżetów w motocyklach oznacza, że nie są one już tak ekscytujące? Na szczęście nie. Gadżety w motocyklu to pudło, w którym trzymane są zabawki. Każdy lubi się bawić zabawkami. Osobiście potrafię wymienić bardzo niewiele rzeczy przyjemniejszych od jazdy chłodną nocą motocyklem, kiedy mogę podgrzać siedzenie i manetki, ustawić nawigację, posłuchać radia i podziwiać rozbudowany kokpit tak wspaniale kontrastujący z czernią miasta po zmroku.
To nie tak, że w temacie bajerów motocyklowych wszystko zostało już powiedziane. Spójrzcie na najnowsze samochody wysokiej klasy. Fotele z masażem, pochłaniacze wilgoci (czemu nikt tego jeszcze nie wynalazł w kaskach?!), zmienne kolory zegarów (ponownie, czemu jeszcze nikt o tym nie pomyślał w motocyklowym świecie?!) i cała gama innych gadżetów niekoniecznie niezbędnych do jazdy. Motocykli to nie minie. Pamiętacie gościa, który przejechał 56 letnim Vincentem Black Prince bez absolutnie żadnych gadżetów ponad milion kilometrów? Można? To dowód na to, że bajery w motocyklu nie są absolutnie potrzebne, ale czyż nie byłoby wspaniale palić gumę guzikiem?
|
Komentarze 10
Pokaż wszystkie komentarzeŚrodek mongolii i awaria ETZ'ki - rozkręcamy silnik scyzorykiem, awarię usuwamy przy pomocy kamienia, drutu i owcy (żywej). Środek mongolii i awaria Multistrady - przy pomocy drutu i kamienia ...
Odpowiedzha ha Święta prawda, ale cos za cos ...
OdpowiedzJakie inne rozwiązanie zastosowano w Multi?? każdy pojazd z wtryskiem posiada komputer i mapę zapłonu, kontrola trakcji?, awaria? - odłączasz i już. Śmiesznie czasami poczytać "forumowych" rozprawiaczy :D wg Twojego rozumowania to najfajniej rowerem by było sobie pojeździć..
Odpowiedzani fanaberia.. ani konieczność.. postęp.. tania elektronika umożliwia wrzucanie najróżniejszych gadżetów. Choć o ile komputer pokładowy to gadżet, to już zdecydowanie nie nazwałbym tego tak w ...
OdpowiedzRakiety , bardziej by się przydały "ziemia-niekulturalni kierowcy w puszkach". Warto by dopisać, że każdy gadżet to kilka, a czasami nawet kilkanaście kilogramów więcej, niestety te kilogramy ...
Odpowiedzfajny temat i fajnie napisany... zmusza do zastanowienia... pomyślmy... jeżeli to ma być prawdziwa miłość , to musi być :ta jedyna marka, ten jedyny model, ta jedyna sztuka... Koniecznie musi czymś...
OdpowiedzDo mnie jakoś nie przemawia jazda na PlayStation :D Wolę czystą brutalność mocnego silnika.
Odpowiedzracja!
Odpowiedzkolega ma rację :)
OdpowiedzDzięki tym wszystkim elektro-wspomagaczom Aprilia RSV4 czy BMW S1000RR to nowy entry-level dla przeciętnego Kowalskiego;-) I tak, uważam, że fajnie jest wziąć nową Aprilię i na torze wykorzystać ...
Odpowiedz