GP Australii - Podsumowanie
Choć zwycięzcą wyścigu na wyspie Filipa był faworyt publiczności, Casey Stoner, Grand Prix Australii zapamiętamy jako kolejny, dramatyczny popis brawurowej jazdy Valentino Rossiego oraz łabędzi śpiew firmy Michelin.
Do pogody w kratkę podczas niemal każdego weekendu Grand Prix w tym roku zdążyliśmy się już przyzwyczaić, podobnie jak do rewelacyjnego tempa Caseya Stonera w treningach wolnych i kwalifikacjach.
W piątek Australijczyk był najszybszy w pierwszym treningu, a dzień później mimo sporych problemów z ogumieniem pewnie sięgnął po swoje ósme w tym sezonie pole position. W niedzielę na 22'latka z Kurri-Kurri znów nie było mocnych, dzięki czemu zawodnik Ducati Marlboro odniósł swoje piąte zwycięstwo w tym roku, ale dopiero pierwsze od czasu lipcowego triumfu w Grand Prix Niemiec.
Wszystkiego tego ubiegłoroczny mistrz świata dokonał mimo poważnej kontuzji, która trapi go od czasu sierpniowych zmagań na torze Misano w San Marino. To właśnie wówczas Australijczyk nabawił się złamania kości nadgarstka podczas... poprawiania ochraniacza na plecy przed wyjazdem na tor. Wkrótce okazało się, iż kontuzja jaka przydarzyła mu się w Czechach w 2003 roku nigdy tak naprawdę prawidłowo się nie zagoiła, a niedawno Stoner przyznał, iż tylko jak najszybsza operacja może ocalić jego dalszą karierę.
Po swoim niedzielnym zwycięstwie Casey zaznaczył jednak, iż z operacją poczeka dopiero do początku listopada, a to tylko dlatego, aby po Grand Prix Walencji przetestować nową wersję Ducati Desmosedici GP9, wykorzystującą podwozie nie z rur stalowych, a włókna węglowego. „Na rehabilitację po operacji potrzebuję trzy miesiące, ale od początku grudnia do końcówki stycznia i tak nie wolno testować, dlatego to bardzo ważne, aby dostarczyć inżynierom cennych danych i wskazówek." - powiedział dziennikarzom po wyścigu, po czym dodał. „Ten weekend był, dokładnie tak jak cały sezon, pełen wzlotów i upadków, ale cieszę się, że skończył się wzlotem."
Zupełnie inaczej potoczyły się losy zespołowego kolegi Australijczyka, Marco Melandriego. Włoch zakończył wyścig bez punktów, podczas weekendu zaliczył dwa upadki i był absolutnym cieniem samego siebie sprzed kilku sezonów. „Macio" ewidentnie odlicza już dni do przesiadki na Kawasaki i nie próbuje nawet ukrywać swojej frustracji spowodowanej jazdą Ducati.
Kolejny cud Rossiego w Australii
Rewelacyjny Toseland
Bohaterem weekendu na wyspie Filipa był tak naprawdę Valentino Rossi. Włoch już wielokrotnie wygrywał i sięgał po mistrzowskie tytuły na australijskim torze, ale w minioną niedzielę przeszedł samego siebie, przebijając się z dwunastej na drugą pozycję.
Tak dalekie pole startowe 29'latek, który tydzień wcześniej zapewnił sobie w Japonii szósty tytuł mistrza MotoGP, zawdzięczał sobotniemu upadkowi w kwalifikacjach, po którym nie zdążył już poprawić swojego najlepszego czasu. Choć w przeszłości wygrywał na torach Donington Park i Sachsenring mimo startu z jedenastej pozycji, w Australii mało kto spodziewał się powtórki tych wyczynów, szczególnie biorąc pod uwagę rewelacyjną formę Stonera.
Faktycznie Rossiemu nie udało się dogonić lidera i ostatecznego zwycięzcy, ale jego szarża ze środka stawki była mimo wszystko wyjątkowo imponująca. Równie duże wrażenie zrobił na kibicach jego pojedynek z dzielnie broniącym trzeciej pozycji Jamesem Toselandem, który w środku wyścigu przez kilka kółek nie pozwalał Włochowi na oddalenie się od grupki walczącej o najniższy stopień na podium.
Sztuka ta w końcu udała się Włochowi, który na ostatnim kółku zdołał jeszcze wyprzedzić zmagającego się z problemami z ogumieniem Nicky'ego Haydena i zapewnić sobie jednocześnie drugą pozycję. „Gdy wyprzedziłem Jamesa, myślałem, że szybko mu odjadę, ale okazało się, że miał całkiem niezłe tempo i zmusił mnie do ostrej walki." - powiedział Rossi.
Inny Włoch, Andrea Dovizioso, nie był już taki zachwycony swoim pojedynkiem z Toselandem, który do ostatnich metrów zaciekle bronił czwartej pozycji. „Po starcie podążałem za Valentino i szybko dogoniliśmy Jamesa." - wyjaśniał zawodnik ekipy JiR Scot. „Toseland jechał jednak zbyt agresywnie i trochę niebezpiecznie. W samej końcówce musiałem nagle wyjechać szeroko aby uniknąć zderzenia z nim i sytuację wykorzystał Nakano, który wyprzedził nas obu."
„Chciałem uniknąć kłopotów." - wyznał z kolei „Pianista" który w maju odwiedził Polskę. „Stało się jednak inaczej i musiałem stoczyć kilka ostrych pojedynków, a ten z Valentino był wyjątkowy. Wiedziałem, że nie mogę pozwolić mu na jazdę przede mną, dlatego starałem się za wszelką cenę natychmiast odzyskiwać pozycję. Gdybym jechał za nim, pewnie za szybko zużyłbym opony. Później walczyłem z Andreą. Wyprzedzałem go na ostatnim kółku i wyjechaliśmy trochę szeroko. Był w tego powodu wściekły, ale przecież wyprzedziłem go bez żadnego kontaktu, więc nie może mieć do mnie pretensji." - bronił się JT, który świętował w niedzielę swoje dwudzieste ósme urodziny.
Ostatecznie na mecie przed szóstym Toselandem i siódmym Dovizioso znaleźli się Shinya Nakano i Jorge Lorenzo, który także ostro walczył z Brytyjczykiem ale nie miał najmniejszych zastrzeżeń do jego jazdy. „Nie jestem z siebie zadowolony." - przyznał. „Myślę, że mógłbym stanąć na podium ale najpierw nie byłem w stanie poradzić sobie z Toselandem a później utrzymać tempa Valentino. Choć cały czas mam matematyczne szanse na trzecie, a nawet drugie miejsce w tabeli, to jednak wydaje mi się to niemożliwe."
Łabędzi śpiew Michelin
Jeźdźcy Michelin przez cały weekend spisywali się wyjątkowo dobrze. Nicky Hayden był najszybszy nie tylko podczas piątkowego, mokrego treningu wolnego, ale także podczas sobotniej, rozgrywanej na suchym torze ostatniej czasówki. W kwalifikacjach tylko dwóch zawodników Bridgestone znalazło się w pierwszej ósemce, a pole position Jorge Lorenzo przegrał ze Stonerem o zaledwie 0,069 sekundy.
Dzień później Hayden przez połowę wyścigu utrzymywał się tuż za plecami ewentualnego zwycięzcy z którym kontakt, a ostatecznie także drugą pozycję, stracił z powodu wybrania, wbrew zaleceniom inżyniera Michelin, zbyt miękkiego kompletu ogumienia. „W końcówce jadąc po prostej startowej spoglądałem kątem oka na telebim i widziałem zbliżającego się Valentino." - powiedział „Kentucky Kid", który tydzień wcześniej błyszczał także w Japonii. „Wiedziałem, że nie będzie łatwo utrzymać się przed nim i faktycznie straciłem drugie miejsce na ostatnim kółku."
Patrząc na to wszystko wydawało się, iż Michelin z pompą szykował się to startu w przetargu, którego celem miało być wyłonienie dostawcy ogumienia w sezonie 2009, ale chwilę po rozpoczęciu wyścigu francuska firma wydawała oświadczenie, w którym potwierdziła swoje wycofanie z MotoGP. Choć byłby to łabędzi śpiew, wiele osób ma nadzieję, że to właśnie zawodnicy Michelin wygrają dwa ostatnie wyścigi tego sezonu. Po tylu latach w MotoGP firma z Clermont-Ferrand z pewnością na to zasługuje.
Przed nami weekend odpoczynku od motocyklowej Grand Prix a po nim dwie rundy pod rząd - w Malezji i Walencji. Na relację już dziś zapraszamy na strony portalu Ścigacz.pl.
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze