Elektryki w Niemczech. Nikt ich nie chce, wiêc zamiast marchewki bêdzie kijek
W Niemczech trwają burzliwe debaty na temat wprowadzenia dodatkowych opłat dla kierowców pojazdów spalinowych, mające na celu wspieranie zakupu pojazdów elektrycznych. Marchewka już była, to teraz kijek?
W obliczu spadku sprzedaży pojazdów zasilanych prądem Saarland i Dolna Saksonia przedłożyły do Bundesratu projekt, który ma umożliwić ponowne wprowadzenie dofinansowania na elektryki. Jak sfinansować ten projekt, skoro władze centralne nie chcą już dawać pieniędzy? Spokojnie, zapłacić mają właściciele pojazdów z silnikami spalinowymi. Tak, dobrze czytacie. Żeby elektryczna rewolucja miała trwać, płacić będą za nią osoby, które jeżdżą pojazdami z silnikami konwencjonalnymi. Nie możemy powiedzieć, że to nowy pomysł.
Pomysł rządu w Saarlandzie i Dolnej Saksonii opiera się na tym, aby w najbliższych latach podnosić podatek na paliwo - konkretnie na diesla, aż do poziomu podatku na benzynę. Obecnie akcyza na olej napędowy wynosi 47,04 centa na litr, co stanowi tzw. przywilej diesla, podczas gdy kierowcy benzyniaków płacą 65,45 centa na litr. Różnica oznacza, że diesel jest tańszy, choć w okresie zimowym może zdarzać się sytuacja, w której jego cena przewyższa cenę benzyny ze względu na duży popyt na olej opałowy.
Projekt przewiduje, że wyższe opłaty od oleju napędowego pozwolą uzyskać fundusze na wsparcie dla e-pojazdów, by zmotywować więcej osób do ich zakupu. Na początku roku Federalna Agencja Ochrony Środowiska złożyła podobny wniosek, proponując uzależnienie podatku drogowego od emisji CO₂ pojazdu, co również miało wspierać elektromobilność.
Kierujący projektem politycy podkreślają, że wsparcie sprzedaży pojazdów elektrycznych to także sposób na utrzymanie konkurencyjności niemieckiego sektora motoryzacyjnego na arenie międzynarodowej. Chodzi o to, że po wygaśnięciu dotychczasowego programu dopłat pod koniec 2023 roku praktycznie natychmiast spadła sprzedaż pojazdów elektrycznych.
Tymczasem, aby osiągnąć cel 15 milionów aut elektrycznych na niemieckich drogach do 2030 roku, potrzebne są specjalne rozwiązania. Dolna Saksonia, z premierem Stephanem Weilem na czele, "słynie" z bardzo aktywnego wspierania zmiany w kierunku e-mobilności. Nie chodzi zresztą wyłącznie o ekologię. Warto przypomnieć, że władze Saksonii bardzo uważnie przyglądają się sprzedaży elektryków koncernu Volkswagen. Marka ta, z siedzibą w Wolfsburgu oraz zakładami w innych miastach Dolnej Saksonii, obecnie bardzo boleśnie odczuwa skutki spadku popytu na e-auta. Czy to oznacza, że po prostu i jak zwykle chodzi o pieniądze? Skądże! To wyłącznie troska o ekologię.
Ale jakoś nie wszyscy chcą w to wierzyć. Planowane zmiany już wywołały fale negatywnych komentarzy ze strony niemieckich kierowców, ponieważ właściciele pojazdów z silnikiem diesla już teraz ponoszą wyższe koszty - ich podatek od pojemności skokowej wynosi 9,50 euro za każde rozpoczęte 100 cm³, podczas gdy właściciele pojazdów benzynowych płacą tylko 2 euro za każde rozpoczęte 100 cm³. Na to nakłada się także dodatkowa opłata za emisję CO₂ dla pojazdów generujących ponad 95 gramów CO₂ na kilometr. Niemniej jednak projekt cieszy się poparciem władz Hesji, a kolejnym etapem ma być analiza projektu przez rząd federalny.
Chociaż w Polsce na razie nie planuje się wprowadzenia takich zmian, kwestia promocji elektromobilności pozostaje jednym z gorących tematów. Wspieranie rozwoju infrastruktury ładowania, ulgi podatkowe dla pojazdów elektrycznych w- tym motocykli na prąd, i ograniczenia dla starych samochodów spalinowych, to przykłady działań, które Polska promuje już teraz. Ale ślepe naśladowanie modelu niemieckiego, polegającego na zwiększaniu obciążeń dla kierowców pojazdów zasilanych ropą i benzyną, mogą spotkać się z większym oporem niż u niemieckich sąsiadów.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze