Elefantentreffen - wspaniała słoniowa przygoda
Na Elefantentreffen jak zwykle pełno motocykli, namiotów, śnieżnych stworów, a ruch jak w metrze w godzinach szczytu. Pamiątkowa fota, 20 Euro do kasy i wbijamy się w utęsknione tłumy słoni
Białe szaleństwo przeciętnemu „zjadaczowi chleba” kojarzy się z nartami, snowboardem, a co niektórym z bałwanem. Motocyklistom natomiast natychmiast myślą o corocznym zlocie Elefantentreffen, który odbywa się w bawarskiej miejscowości Loh - wśród lasów i gór w malowniczo położonej kotlinie. Zlot ten jest miejscem, gdzie co roku wielu „szaleńców” wybiera się motocyklami, by w towarzystwie innych zakręconych motocyklistów biesiadować w klimatycznej kotlinie w śniegu przez kilka niezapomnianych dni.
Tu wszyscy są sobie pomocni, znikają wszelkie niezgodności, każdy gotów jest pomóc innyemu. Skąd się to bierze? Odpowiedź jest prosta. To nie jest łatwy zlot - by w nim uczestniczyć trzeba mieć „jaja”. Aby tu przyjechać trzeba pokonać trudności na drodze, przezwyciężyć strach. Zmierzyć się ze śniegiem i mrozem. Ktoś zapyta: a po co to wszystko? Przecież można siedzieć w domu, w ciepłych kapciach i marzyć o ciepłych krajach, długich suchych asfaltach… Już wyjaśniam. Niektórzy z nas zapewne stracili bliskich lub znajomych na motocyklach - to jest zlot poświęcony pamięci tych motocyklistów. Co więcej, klimat panujący na tej imprezie przyciąga jak magnes.
Gdy pierwszy raz wybieraliśmy się na Elefanta, to cały czas sobie powtarzałem: dojechać, wrócić, zaliczone, wystarczy. Ale nie - po pierwszym razie był kolejny, i kolejny. Elefant wciąga… Więc w tym roku także postanowiliśmy popełnić przygodę Elefantową. Rozpoczęliśmy więc przygotowania, by sprawnie, bezpiecznie i w miarę komfortowo pokonać trasę, a na miejscu przeżyć niezapomnianą zabawę. Mufki na kierownicę by osłonić dłonie, osłony na nogi by ochronić przed zimnem i chlapą z asfaltu, ciepłe ciuchy motocyklowe i takie by nie przemokły, polary, kaski - wszystko dopracowane i dopięte na ostatni guzik dzień przed wyjazdem, by przejazd trasą należał do przyjemnych zarówno w temperaturze -20'C, jak i w śniegu, bądź deszczu.
Do pracy zabraliśmy się z odpowiednim wyprzedzeniem, po ty by przygoda była jak najfajniejsza. Rozpoczęliśmy od przygotowania motocykli. Przede wszystkim akumulator - bo tu nie ma miejsca na półśrodki - musi być dobry i pewny. Bez tego możemy mieć kłopoty z odpaleniem. Dodatkowo zabieramy kable rozruchowe, by móc odpalić awaryjnie od innego motocykla. By sprawnie i bezpiecznie kierować postanowiliśmy wyposażyć się w mufki na kierownice. Są ciepłe, nie zamykają się po wyciągnięciu ręki, dzięki czemu łatwo trafić do nich dłonią, w chwili gdy w czasie jazdy wyciągniemy rękę by przetrzeć szybkę w kasku. Dzięki temu, że są obszyte od środka ciepłym futerkiem, możemy jechać w cienkich rękawicach, co znamienicie ułatwia kierowanie i operowanie mniej lub bardziej potrzebnymi przyciskami na kierownicy. Podobnie by osłonić nogi i buty przed chlapą, założyliśmy motokoce.
Ciekawym tematem okazały się opony, ze względu na nowe przepisy niemieckie wymagające by każdy pojazd poruszający się po drogach zimą posiadał opony zimowe. Temat trudno wykonalny w przypadku motocykli, ale są opony, które są dostępne i spełniają warunek opon zimowych (S+M) - Continental TKC 80. Niestety dostępne w większości do motocykli enduro. W przypadku pozostałych sprzętów, ważne by opona była w dobrym stanie, z konkretnym bieżnikiem, który dobrze sprawuje się na mokrej nawierzchni.
Po przygotowaniu motocykli przyszedł czas na przygotowanie samych siebie. Najlepiej byłoby zabrać kilka różnych ciuchów odpowiednich na różne warunki pogodowe: na „w miarę ciepło”, na zimno, na mróz, na śnieg/deszcz. Niestety motocykl to nie samochód, ani nie wielbłąd, więc wszystkiego się nie da zabrać ze sobą.
Rękawice - na wszelki wypadek zabieramy dwie pary.
Kask - wybór padł na Shoei Hornet DS, bo i o bezpieczeństwo chodzi, jak i o to by kask był w miarę ciepły, ale też przewiewny, by nie parował. Tu przydaje się Pin Lock zabezpieczający przed parowaniem.
Buty - stopy, palce podczas jazdy mają to do siebie, że najszybciej przemarzają. Pomyśleliśmy więc o takich butach, które nie przemakają (z membraną GoreTex), troszkę większe by weszły ze dwie, albo nawet trzy pary skarpet, a do tego podgrzewane skarpety.
Ciuchy - podstawa to bielizna termoaktywna, jako pierwsza warstwa, która doskonale radzi sobie z utrzymaniem ciepła ciała. Do tego reszta ciuchów na zasadzie cebuli. Lepiej założyć odzież typu polar i windstoper, niż swetry wełniane etc, które aby dały tą samą ochronę przed zimnem, muszą być wielokrotnie grubsze. Przez to będziemy wyglądać jak misie na motocyklu i ciężko będzie się poruszać. Na wierzch pomyśleliśmy o konkretnych ciuchach motocyklowych (spodnie, kurtka) w myśl zasady, że im lepsze, tym większy komfort. Najlepiej takie zapewniające ochronę przed deszczem, ale też takie, które oddychają, bo nie ma nic gorszego jak spocić się. Po spoceniu szybko zrobi się zimno.
Zakwaterowanie - Zabieramy namiot i grilla by było na czym ogrzać jedzenie i inne pyszności. Siekierę do drzewa plus szufla do przegarniania śniegu, oraz ciepłe zimowe śpiwory.
Hartowanie - Przed wyjazdem realizujemy w niedzielne poranki naszą drugą pasję, jaką jest kąpiel w mroźnym jeziorze z innymi morsami, co hartuje nasze organizmy. Tak przygotowani dzień przed wyjazdem jesteśmy w pełni gotowi do drogi wraz z pełną dawką pozytywnego humoru.
A czwartkowy dzień wyjazdu szybko nadszedł
Dzień przed wyjazdem na dworze panuje przyjemna pogoda, śniegu brak. Pobudka rano przed godziną czwartą, a za oknem… śnieg. Najtrudniej było się przedrzeć do głównej drogi na której asfalt mimo wczesnej godziny jest „w miarę” bezśnieżny. Z Grzegorzem spotykamy się na benzynowni w Trzebnicy. Szybkie przybicie „piątki”, tankowanie i kierujemy się do Wrocławia, gdzie dobijają do nas Sorock i Leon motocyklem z koszem i już trzy motory i czterech „motorzystów” kieruje się w kierunku Loh.
Przejazd do Kłodzka wyglądał dziwnie pośród padającego śniegu i ciemnej jeszcze nocy. Ale za to piękne okolice kotliny Kłodzkiej wraz z nastaniem dnia przywitały nas delikatnym słońcem i końcem opadów śniegu, co mimo, że temperatura obniżyła się do -5'C, spowodowało wiele uśmiechów na naszych twarzach. Z racji, że w Czechach i Niemczech ominęły nas opady śniegu, już po 10 godzinach jazdy, przerwie na gorącą strawę w czeskim wydaniu oraz tankowanie, zawitaliśmy pod bramę zlotu Elefantentreffen.
Tam jak zwykle pełno motocykli, namiotów, śnieżnych stworów, a ruch jak w metrze w godzinach szczytu. Pamiątkowa fota, 20 Euro do kasy i wbijamy się w utęsknione tłumy słoni. Poddając się dobremu nastrojowi, znaleźliśmy ciekawe miejsce na namioty z widokiem na większą część zlotowiska. Śniegu w tym roku było zdecydowanie mniej niż w poprzednich latach, więc przygotowanie obozowiska zajęło nam tylko chwilę, a w tzw. międzyczasie pozwoliliśmy sobie rozgrzać się „przełączówką” z ogniska…
I zaczęły się rozmowy, podziwianie pomysłów na walkę motocyklistów ze śniegiem i mrozem - nie zawsze zwycięskie: różnej konstrukcji mufki na kierownicach, narty podtrzymujące motocykl, dziwne konstrukcje, łańcuchy na koła, „systemy” grzejące… Spotykamy wielu starych znajomych z poprzednich lat. Na ognisku smażymy różne pyszności przywiezione przez nas: królika, i inne mięsne i nie tylko smakołyki. Nawet nie zauważamy, jak szybko zrobiło się ciemno. Nocne pogawędki przy ognisku i rozgrzewającej „przełączówce” trwały do późnych godzin wieczornych. Kolejny dzień minął podobnie na podziwianiu pomysłów, witaniu ze starymi znajomymi i poznawaniu nowych. Spacerach po zlotowisku, podziwianiu i utrwalaniu ciekawych zdarzeń na fotografiach, rozgrzewaniu gorącym winem, będącym kultową atrakcją bawarskiego zlotu. Kolejna noc odbyła się w podobnym klimacie, w miłym towarzystwie i wesołych opowieściach. Temperatura spadła poniżej 10'C na minusie, ale gorąca atmosfera Elefanta nie pozwoliła nam zmarznąć.
Niestety nadszedł dzień powrotu
W nieskończoność przedłużaliśmy godzinę wyjazdu, bo aż ciężko opuścić to miejsce, ten klimat. Wyrwanie się ze zlotu nie należało do łatwych na motocyklach solówkach po śniegu, ale odbyło się bez upadków. W dużej mierze zapewne dzięki wszystkim chętnym i gotowym w każdej chwili pomóc, popchnąć, podeprzeć. Wraz z upływającymi kilometrami temperatura obniżała się, a na przełęczach nieźle mrożąc. Na szczęście śnieżne widoki na otaczające góry rekompensują nam zimno, a dzięki suchym asfaltom dość sprawnie się poruszaliśmy, co pozwoliło dotrzeć nam do domu w całości i z zadowoleniem. W tym roku zlot odwiedziło ponad cztery tysiące motocyklistów.
Mimo naszej czwartej wizyty na Elefantentreffen, klimat tam panujący ciągle robi na nas wrażenie. Jest niesamowitą przygodą, która dzięki swej niepowtarzalności, innym priorytetom i innemu klimatowi, jest niesamowitą alternatywą dla twardych motocyklistów na próżnię zimowego wegetowania bez motocykla. Jak co roku jest dla nas oczywiste, że ostatni weekend stycznia jest zarezerwowany na wyjazd w bawarskie lasy. Obserwując natomiast uczestników, nie sposób nie zauważyć, że coraz bardziej widoczni są u Polacy, co niezmiernie cieszy!
Do zobaczenia na kolejnym Elefancie.
Wyjazd był niezwykle przyjemny dzięki wsparciu naszej podróży przez takie firmy jak: Retbike, Shoei, Rukka, BMW Smorawiński i Motokoce - które zabezpieczyły nas i nasze motocykle przed zimowymi warunkami. Więcej szczegółów znaleźć można na stronie Spozo.
|
Komentarze 3
Pokaż wszystkie komentarzePozdro panie Łukasz. Elefantowo odlotowo tegoroczny zlot udany na maksa. Elefantowa przerwa w podróży ; ) ...
OdpowiedzTadek - jesteś wielki, chylę czoła, wielki szacun dla Ciebie
Odpowiedzpiekny artukuł .... sponsorowany :)
OdpowiedzSzacun panowie!:)
Odpowiedzcoś pięknego , pozazdrościć :-)
Odpowiedz