Czego brakuje w relacjach telewizyjnych z MotoGP?
Ostatni wyjazd na Grand Prix Austrii skłonił mnie do podzielenia się z Wami garścią przemyśleń. Polscy fani wyścigów mają nieco utrudnione rozkoszowanie się motocyklowym Grand Prix. Ani jedna runda ścigania na światowym poziomie nie odbywa się w Polsce i w dającej się przewidzieć przyszłości nie odbędzie się u nas. Pozostają transmisje telewizyjne, ale weekend spędzony na Red Bull Ring uzmysłowił mi jak wielu rzeczy nie można się z nich dowiedzieć. Czego na przykład?
Przede wszystkim nie widać, że te motocykle jeżdżą tak szybko. Brzmi to nieco trywialnie, ale dopiero zobaczenie tych maszyn na żywo uzmysławia z jakimi prędkościami poruszają się zawodnicy poszczególnych klas. Płaski ekran telewizora, zbliżanie i oddalanie śledzonych motocykli przez operatorów kamer co prawda gwarantuje widzom wygodny i szczegółowy wgląd w to co dzieje się na torze (na żywo nie zobaczysz powtórek, zbliżeń i super fajnych ujęć w zwolnionym tempie), ale odbiera możliwość zrozumienia tempa tych zawodników. A tempo jest takie, że na prostej stojąc w pit lane masz problem z ustaleniem kto jest kto. Na wyjściach z zakrętów Lorenzo oddala się od ciebie niczym pocisk karabinowy. Gdy widzisz Johanna Zarco wchodzącego w zakręt masz pewność, że Francuz za ułamek sekundy będzie leżał w żwirze. Jego pęd jest niewiarygodny. Ale Francuz przelatuje przez zakręt, podnosi wóz i odjeżdża. Minutę i 30 sekund później obserwujesz go ponownie robiącego to samo. Szczęka opada do ziemi.
W telewizji nie słychać tego, jak głośne są motocykle klasy Grand Prix. Poziom hałasu i jego charakterystyka jest różna w zależności od klasy (nawet Moto3 jest piekielnie głośne), ale mówimy o takim hałasie, że odbierasz go nie tylko uszami, ale wręcz całym ciałem. Drży ziemia, ściany, szyby. Dłuższa chwila przy torze bez jakiejkolwiek ochrony narządu słuchu to tortura. Na szczęście w centrum prasowym nie brakuje zatyczek do uszu.
Na rundzie MotoGP pracują też inne zmysły, które zupełnie nie przydadzą ci się w trakcie oglądania relacji telewizyjnych. Nie czuć chociażby zapachu spalonego paliwa wyścigowego, nie czuć spalin skuterów, którymi wszyscy przemieszczają się po torze, nie czuć zapachu kerozyny spalonej przez śmigłowce telewizyjne. Nie czuć także zapachu pieczonych kiełbasek, który to zapach niesie się po całej okolicy.
Runda na żywo, to także specyficzna atmosfera. W telewizorze nie słychać braw, nie ma eksplozji radości na trybunie Rossiego, gdy ten wskakuje przed któregoś z rywali. Nie czuć tej radości z oglądania wyścigów, z samego faktu uczestnictwa w tym wydarzeniu. Nie czuć wspólnoty i szalenie pozytywnej atmosfery. Nie widać także jak dobrze fani przygotowani są do kibicowania. Kolorowe race, bannery z numerami ulubieńców, czy flagi to coś oczywistego. Ja mam tutaj bardziej na myśli specjalnie przygotowane trybuny, lornetki pozwalające widzieć więcej, neoprenowe siedziska pozwalające wygodniej siedzieć na zimnej i mokrej trawie. No i w przekazach telewizyjnych rzadko bywa mowa o wieczornych mega imprezach na polach namiotowych wokół toru. Na Polsacie czy w Eurosporcie nie zobaczycie i nie usłyszycie statycznych silników od motocykli wyposażonych w wydechy typu megafon. 130 decybeli i rozgrzane do białości kolanka wydechowe to tutaj nienormalna norma. W relacji z Red Bull Ringu nie zobaczyliście też fenomenalnego pokazu lotniczego przygotowanego przez maszyny z Hangaru 7 i Eurofightery należące do sił powietrznych Austrii…
W relacjach telewizyjnych tylko szczątkowo dowiecie się jakiego kalibru gwiazdą jest Valentino Rossi. Wszyscy wiedzą, że to najpopularniejszy sportowiec na tym podwórku, ale dopiero rzut oka na padok daje pojęcie o skali tej popularności. Gdy Dani Pedrosa przemieszcza się skuterem po paddoku niezaczepiany przez nikogo, to Rossi musi wręcz planować każdy swój ruch. Wokół jego boksu i ciężarówek zespołu Yamaha Racing cały czas kłębi się tłum gawiedzi czekającej na każdy ruch swojego idola. Ludzie ci czekają godzinami, aby tylko przez 2-3 sekundy zobaczyć Vale przemykającego ze swojej przyczepy do boksu. Nic podobnego nie dzieje się przy boksach innych zawodników.
Oglądając wyścigi w TV możecie odnieść wrażenie, że życie w padoku kręci się wokół zawodników i że to oni są główną składową tego co dzieje się w trakcie rundy. Nic bardziej mylnego. Zawodnicy z pewnością są najbardziej widoczną składową całego spektaklu, ale spacer po padoku uzmysławia natychmiast, że bez całego sztabu ludzi stojącego za naszymi idolami, nigdzie by ci idole nie zajechali. Ilość pracy wkładana w przygotowanie motocykli, w przygotowanie opon, w naprawę kombinezonów, w obsługę kasków, w odnowę biologiczną i wiele innych drobnych składowych rekordowego okrążenia jest… po prostu niewiarygodna. Dlatego też nie dziwi fakt, że jeśli zawodnik nie potrafi dogadać się z zespołem, to zmienia się zawodnika, a nie zespół. W ostatni weekend dowiedział się o tym nawet Romano Fenati…
Relacje telewizyjne skupiają się na treningach, kwalifikacjach i wyścigach klas Grand Prix. Nie widać w nich natomiast wydarzeń, nazwijmy to – pobocznych. Chociażby wyścigów Red Bull Rookies, albo w zależności od kraju gdzie odbywa się runda - innych lokalnych serii wyścigowych. Nie widać wspomnianych wcześniej samolotów akrobacyjnych zabawiających publiczność w czasie przerw. Nie zobaczycie Race Taxi w wykonaniu zespołu Ducati dla specjalnie zaproszonych gości.
Siedząc przed telewizorem i oglądając MotoGP nigdy nie dowiecie się jak ogromne jest to przedsięwzięcie i jakie pieniądze są tam zaangażowane. Ilość sprzętu i poziom profesjonalizmu po prostu przytłacza. Większe zespoły mają do dyspozycji po kilka ciężarówek transportujących sprzęt, a ich centra obsługi gości (tzw. hospitalities) mają wielość sporej kamienicy. Oczywiście motocykle którymi ścigają się zawodnicy nie są tanie, ale to właśnie logistyka, sprzęt i ludzie stanowią o kosztach tego sportu. Kosztów, które ponoszą nie tylko zespoły, ale także organizator. Gdzieś w tle pracują całe zestawy generatorów dbające o to, aby nikomu nie zabrakło prądu. Drogi dojazdowe do poszczególnych części toru oraz parkingów oznaczone są na autostradach wiele kilometrów przed samym torem. Wszędzie czuwa ogromna ilość ludzi do kontroli i kierowania we właściwe miejsce dziesiątków tysięcy kibiców. W dzisiejszych czasach taka impreza nie mogłaby odbyć się również bez wszechobecnych policjantów i trzymających się nieco na uboczu antyterrorystów obwieszonych bronią niczym bożonarodzeniowe choinki. Nad głową fanów cały czas krążą śmigłowce relacjonujące z powietrza to, co dzieje się na torze. Ich również nie widać w przekazie telewizyjnym.
Takich drobnych rzeczy, których nie ma w TV jest oczywiście więcej. Wymieniłem tylko te, które najbardziej rzuciły mi się w oczy, uszy i nos. Nie chcę jednocześnie powiedzieć, że oglądanie wyścigów w TV to strata czasu, bo to nie prawda. Sam robię to regularnie. Chcę jedynie powiedzieć, że Grand Prix na żywo, to zupełnie inna bajka. Bajka, w której warto choć raz się znaleźć. Już za tydzień rozegrane zostanie najbliższe nam geograficznie GP. Chodzi oczywiście o imprezę w Brnie. Jeśli tylko macie taką możliwość… nie zastanawiajcie się ani chwili. Bilety wciąż są dostępne on-line, a czeska runda jest najbardziej obleganą w kalendarzu. W wyścigowy weekend w Brnie zjawia się niewiarygodne 250 tysięcy ludzi. Warto zobaczyć to na żywo…
|
Komentarze 3
Poka¿ wszystkie komentarzeHej, Tor i MotoGP to mistrzostwo same w sobie. Jednak mozna byc jeszcze blizej toru. Mieszkam w Irlandii Polnocnej, gdzie wyscigi drogowe jak Noth West 200 czy Ulster GP to jest dopiero miazga. ...
OdpowiedzW transmisjach brakuje mi studia przed i po GP :) Fajnie by³oby pos³uchaæ lub dowiedzieæ siê czego¶ ciekawego.
Odpowiedzjak daja onbaord mogliby dodac akcelerometr przeciazen bocznych i na heblowaniu z checia bym zoabczyl ile cisna na winklach G
Odpowiedz