Co to jest "Zakręt Sławińskiego" i skąd się wzięła ta nazwa?
Gadki asfaltowej wstęgi cz.2
Na każdym szanującym się torze wyścigowym zakręty mają swą nazwę. Tak też jest w Poznaniu, przy czym nazwa jednego z nich - zakręt Sławińskiego, funkcjonuje tylko w środowisku motocyklowym, samochodziarze nazywają go inaczej. Byłem świadkiem wydarzenia, po którym ów zakręt zyskał swą nazwę, więc chętnie Wam o tym opowiem.
Było to pod koniec lat dziewięćdziesiątych podczas jakiejś kameralnej imprezy motocyklowej. Był na niej obecny Wojtek Sławiński, który w tamtych latach zrobił błyskotliwą karierę w wyścigach motocyklowych. Niemal prosto z ulicy wbił się w czołówkę polskich zawodników wyścigowych. Wojtek znany był nie tylko z szybkiej jazdy, miał również talent do trafnych i zabawnych powiedzonek.
Tego dnia Wojtek przybył na tor w asyście reporterów z lokalnej telewizji z jego rodzinnego Płocka. Jedną z sesji treningowych obserwowaliśmy, stojąc przy podejściu do najbardziej ostrego zakrętu w lewo, który ma ponad 90 stopni. Przed tym zakrętem motocykle, po wyjściu z dużej patelni, rozpędzają się do 200 km/h lub nawet więcej, więc by wejść w ten zakręt, trzeba ostro wyhamować i zredukować do drugiego albo nawet pierwszego biegu. Obserwowaliśmy właśnie przejazd Wojtka i zauważyliśmy, że dzieje się coś niedobrego. W miejscu, gdzie powinien rozpocząć hamowanie, pędził w najlepsze, zbliżając się do ostrego zakrętu z zawrotną prędkością. Chwilę później rozległ się pisk gumy, a z tylnej opony poszedł dym. Motocyklem zabujało potężnie. Od razu zrozumieliśmy, co się dzieje.
W motocyklu Wojtka nie zadziałał przedni hamulec i w tej sytuacji jedynym ratunkiem było położenie motocykla, dlatego Wojtek zablokował tylne koło. Niestety pierwsza próba była nieudana i sytuacja zrobiła się naprawdę groźna. W końcu jednak maszyna padła na asfalt i wyleciała na pobocze wciąż z dość dużą prędkością. Nic więcej nie było widać, bo maszyna i jeździec wzbili wielką chmurę kurzu. Kiedy wszystko ucichło, a kurz opadł, pobiegliśmy w tamtą stronę. Wojtek zdążył już się w miarę pozbierać i siedział lekko oszołomiony na krawężniku. Na szczęście był w jednym kawałku i wyglądało na to, że nic mu nie dolega. Podbiegł z nami jeden z zawodników o pseudonimie "Fryzjer", który również był niezłym gadułą. Między motocyklistami wywiązał się następujący dialog:
Fryzjer: Wojtek, ale żeś pier…nął!
Wojtek spokojnym głosem: Fryzjer, cicho, bo panowie z telewizji chcieli zadać pytanie.
Od tego czasu zakręt po dużej patelni i następującej po niej długiej prawie prostej nazywa się zakrętem Sławińskiego.
Jest jeszcze jedna sytuacja, którą zapamiętałem z czasów, kiedy miałem częsty kontakt ze środowiskiem zawodników wyścigowych, a która znakomicie oddaje charakter Wojtka Sławińskiego. Pojechałem na tor Poznań, bo była to znakomita okazja, by przegonić testowego SV 650 i przy okazji pooddychać atmosferą wyścigów. Gdzieś w połowie drogi złapała mnie ulewa, więc na miejsce przyjechałem zziębnięty i mimo "profesjonalnego" stroju przemoczony. By się rozgrzać, zakotwiczyłem w przyczepie campingowej u Włodka Kawasa i Tomka Kędziora. W przerwie między sesjami wpadł do przyczepy Wojtek. Chłopaki wymieniali się wrażeniami z jazdy, w którym miejscu, który był szybszy. W pewnym momencie do przyczepy zajrzał któryś z początkujących zawodników i zapytał Wojtka, czy ten go widział i czy dobrze jedzie, a Wojtek na to:
- A jak wchodzisz w zakręt to zwieracz ci trzyma?
- Trzyma - padła odpowiedź.
- To znaczy, że jedziesz za wolno.
Tak spędzając czas z Wojtkiem, zawsze można było usłyszeć coś dowcipnego.
W środowisku motocyklowym nie brak jest ludzi, w których towarzystwie trudno się nudzić, a ich wyczyny są źródłem zapadających w pamięć anegdot. Postaram się wydobyć ich jeszcze więcej z zakamarków swojej pamięci, ale i Wy nie pozostańcie dłużni. Pośmiejmy się razem.
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze