tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 All Skuterem do Turcji, czyli gdzie diabeł nie może...
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Gdzie diabeł nie może, tam Majesty 250 pośle, czyli dwie osoby na kilkunastoletnim maxi-skuterze średniej wielkości docierają do miejsc, do jakich najprawdopodobniej żaden skuter z Polski jeszcze nie dotarł

Wyprawa w telegraficznym skrócie: dwie osoby na kilkunastoletnim maxi-skuterze średniej wielkości docierają do miejsc, do jakich najprawdopodobniej żaden skuter z Polski jeszcze nie dotarł. Podczas kilkunastodniowej wyprawy pokonany został dystans ponad 7000 kilometrów, czyli taki, który przez wielu polskich motocyklistów uznawany jest za „godny" całego sezonu! Dodać należy, iż wszystko to odbyło się na 23-konnym jednośladzie.

Ruszając spod domu, wiedziałem że gdzieś na trasie będzie trzeba wymienić rozrusznik, gdyż ten, który uruchamiał naszą Yamahę Majesty 250 dotychczas, przed przysłowiową godziną zero wyzionął ducha. Pikanterii dodawał fakt, iż skuter kilka dni wcześniej odebrany został od mechanika, który obok częściowego remontu silnika, regenerował również wspomniany starter...

Szczęśliwie usterka ujawniła się jeszcze w Polsce. Zmuszony byłem (by dostać się do wadliwej części) całkowicie rozebrać skuter, w trakcie czego wyszły na jaw kolejne niedoróbki mechanika. Klakson nie działał i nie dzięki tajemniczej, czarnoksięskiej sile, lecz przez niedokręcone do akumulatora kable... Wibracje skutera, które się ujawniły po naprawie, okazały się być skutkiem luźnych (niektóre już powypadały) śrub mocujących zbiornik paliwa... Fakt, iż to wszystko wyszło na jaw w dniu wyjazdu, pozwoliło nam bez większych problemów zamówić „nowy-używany", ale co najważniejsze działający rozrusznik, a maszynę poprawnie złożyć do przysłowiowej kupy.

Zapasowy starter odebraliśmy po drodze, kiedy to po przemiłym noclegu u naszego klubowego przyjaciela, Gonza z Klubu Skuterowego Wrocław oraz Niezależnej Grupy Skuterowej - SKUT, kierowaliśmy się w stronę Czech, Słowacji, a dalej Turcji. Pierwotny plan wyjazdu zakładał przejazd przez Turcję, wizytę w Gruzji, transport morski do Rosji i powrót do Poznania ukraińskimi, znanymi nam już drogami. Niestety okazało się, że prom z Sochi (Rosja) do gruzińskiego Poti jest typowo pasażerski i po prostu nie ma na nim miejsca dla nawet tak niewielkiego skutera, jakim jest Majesty 250. Inna sprawa, że nie da się też zarezerwować drogą elektroniczną biletów, a bez nich nie można uzyskać (w prosty i tani sposób) wizy rosyjskiej. Chcąc jednak zwiedzić nieco więcej niż port w Sochi (marnując czas w oczekiwaniu na prom, który może, ale nie musi przypłynąć), podjęliśmy decyzję, iż do Turcji pojedziemy i wrócimy tą samą lądową drogą, przecinając na wskroś Bałkany.

Trasę do Turcji, a nawet dalej do Istambułu streścić można do kilku czynności - naprzemienne spanie, jedzenie, kierowanie, tankowanie skutera, przekraczanie granicy. Droga z Polski w stronę Bosforu jest dobrze oznakowana, przez co bez większych kłopotów, z pomocą zwykłej papierowej mapy, dotarliśmy po kilku dniach na granicę turecką.

Tutaj należy wykupić wizę turystyczną oraz najlepiej zaopatrzyć się również w kartę elektroniczną na autostrady (prepaid), dzięki czemu dalsza podróż jest znacząco ułatwiona.

Z pewną dozą nieśmiałości przemieszczałem się przez zatłoczony popołudniowym ruchem Istambuł, mając w pamięci przeczytane przed wyjazdem z kraju opowiadania o tureckim, ulicznym horrorze... Tragedii drogowej nie potwierdzą, ani ja - kierowca, Klanger, ani moja współtowarzyszka podróży - Magda. Sposób jazdy w Turcji jest dość specyficzny, kto pierwszy ten lepszy i temu należy, ba, trzeba ustąpić. Im szybciej motocyklista się tych reguł nauczy, tym lepiej i bezpieczniej dla niego. Istambuł przejechaliśmy w kilkadziesiąt minut, omijając poboczem wypadek, który spowodował powstanie kilkukilometrowej kolejki aut.

Na jednej ze stacji benzynowych za Izmitem, okazało się, iż żywot rozrusznika faktycznie dobiega końca i następne odpalanie prawdopodobnie możliwe będzie do przeprowadzenia tylko przy pomocy nowej części, bezpiecznie transportowanej z Polski. Wymianę przeprowadziłem samodzielnie na poboczu drogi numer 140 przecinającej góry, którą następnego dnia dotarliśmy na przedmieścia Ankary.

Trasa nr 140 jest niezwykle widokową drogą - okolica jest sucha, gorąca i miejscami bardzo niegościnna, a awaria motocykla w tych warunkach... Ech, lepiej nawet o tym nie myśleć! Po drodze, w Baypazari korzystając z pomocy lokalnych mechaników w strefie serwisowej Yamaha, wymieniliśmy olej w Majesty, gdyż od poprzedniej wymiany, dokonanej bezpośrednio przed wyjazdem z kraju, minęły właśnie 3000 kilometrów. Określenie „strefa serwisowa" najlepiej opisuje to miejsce. Cztery sklepy motocyklowo-rowerowe, w tym jeden z naklejką Yamaha na szybie, stanowią swego rodzaju jeden organizm, wspólnymi siłami naprawiający każdy uszkodzony pojazd mechaniczny. Z pierwszego sklepu pochodził klucz do odkręcenia spustu oleju, z drugiego pojemnik na zużyty olej, w trzecim właścicielem jest mechanik, który dyrygował całym tym przedsięwzięciem, jakim jest wymiana oleju w naszym skuterze. Z czwartego przyszedł staruszek, który zaoferował Magdzie stołek, by sobie odpoczęła (bo pewnie zmęczona jest po całodziennej jeździe na skuterze). W ramach wymiany oleju poczęstowani zostaliśmy herbatą przez Pana, który małe szklaneczki niósł specjalnie dla nas z odległości kilkudziesięciu metrów!

Wszystko to odbywało się na środku wąskiej ulicy, po której przepychały się co chwilę auta. Nie płacąc nic za usługę, w dalszą drogę ku Ankarze ruszyliśmy po bardzo miłej pogawędce, podczas której odpowiedzieliśmy na pytania skąd jesteśmy, dokąd jedziemy (i czy na pewno „tym" - w sensie skuterem) oraz co robimy (zawód) i czy jesteśmy małżeństwem.

Stolicę Turcji, podobnie jak Istambuł minęliśmy autostradową obwodnicą, wcześniej jednak pokonując kilkadziesiąt kilometrów szutrową nawierzchnią drogi numer 140, która aktualnie była remontowana i na której w najbliższych dniach kładziony będzie nowy asfalt. System budowy dróg w Turcji jest dość prosty, na odcinkach dochodzących nawet do 50 km wysypywany jest żwirowy podkład, który częściowo ubijany jest przez jadące auta, następnie po wygładzeniu walcem, na żwir nanoszona jest cienka warstwa smoły, a dalej drobny żwirek. Kamyki te wbijane są w czarną maź przez auta, a gdy miejscami odkryta zostanie warstwa smoły, ponownie rozsypywane są tam kamyczki. Dzięki takiej technologii tureckie drogi, pomimo wysokich temperatur, są równe i charakteryzują się doskonałą przyczepnością.

Wieczorem, po całym dniu jazdy, dotarliśmy w ciekawy archeologicznie rejon centralnej Turcji, do miasta Hattusas, które kilka tysięcy lat temu było stolicą hetyckiego państwa. Założono je na ściętym wierzchołku wzgórza o powierzchni ok. 1,8 kilometra kwadratowego. Hattusas składało się z dwóch jednostek: wewnętrznej cytadeli z budynkami administracyjnymi i świątyniami oraz z właściwego miasta opasanego murami z trzema potężnymi bramami. Jedna z bram ozdobiona była reliefem lwa, inna wojownika oraz sfinksa. Na terenie miasta wzniesiono cztery zespoły świątynne, których ruiny do dziś można zwiedzać. W trakcie badań archeologicznych odnaleziono w Hattusas jedną z najstarszych królewskich bibliotek z terenów Bliskiego Wschodu, liczącą 1 300 tabliczek. Kilka lat temu odrestaurowano fragment murów obronnych, dzięki czemu dziś można mieć choćby minimalną świadomość, jak potężne było to miasto.

plaskowyz na drodze 140 skuterem do turcji
boczna droga do Ankary skuterem do turcji
owce skuterem do turcji
remont drogi 140 skuterem do turcji
serbia skuterem do turcji
do jaskini skuterem do turcji
ku przeleczy 2000 m.n.p.m. skuterem do turcji
skalne miasto skuterem do turcji
balony nad kapadocja skuterem do turcji nocleg na stacji skuterem do turcji
wymiana rozrusznika skuterem do turcji wymiana startera skuterem do turcji

Nasz następny postój zaplanowaliśmy już w Kapadocji. Tego samego dnia w Zelve, w przepięknym muzeum-skansenie zwiedziliśmy trzy doliny, w których skałach wydrążone zostały świątynie oraz domostwa, w tym również wielopoziomowe mieszkania. Co ciekawe, rejon ten był zamieszkały do 1952 roku! Podobnie jak w innych miejscach w Kapadocji, w dolinie Zelve znajdują się jaskinie dawniej zamieszkiwane przez tryglodytów. Podobno materiał, w którym wydrążono skalne mieszkania, można bez problemów formować nawet zwykłą metalową łyżką - ważne tylko, by czymś mocniejszym zerwać pierwszą, twardą warstwę skał, gdyż głębiej materiał jest plastyczny niczym mokry piasek.
Po noclegu na mocno międzynarodowym kempingu w Gerome, o poranku zbudzeni zostaliśmy hukiem balonów na ogrzane powietrze, z których gondoli można podziwiać uroki Kapadocji. My, na naszym skuterze wyruszyliśmy w poszukiwaniu podziemnego miasta, w którym według legend mogło mieszkać nawet kilkanaście tysięcy ludzi!

W Derinkuyu bardzo łatwo trafić do wejścia do jednego z najbardziej znanych podziemnych osad. Zwiedzanie rozpoczyna się oczywiście w kasie, obok której można podziwiać wylot szybu wentylacyjnego, którym wtłaczane było świeże powietrze na kolejne piętra podziemnego miasta. Według lokalnego przewodnika, obecnie przyjmuje się, iż okoliczne podziemne „metrolpolie" były (lub są nadal) połączone tunelami, przez co podczas najazdów arabskich lokalna ludność mogła komunikować się, bez konieczności wychodzenia na powierzchnię gruntu. W podziemnym mieście wszystko było doskonale zaplanowane - pierwszy poziom służył jako zagrody dla zwierząt, poniżej znajdowały się pomieszczenia kuchenne, tłocznie wina, magazyny żywności, sypialnie oraz świątynie. Mieszkańcy wyposażyli swoje podziemne miasto w system komunikacji głosowej, przypominający swą funkcjonalnością współczesny telefon.

Z Kapadocji wyruszyliśmy na wschód, ku kurdyjskim górom, których to przełęcze na wysokości 2000 metrów nad poziomem morza musieliśmy sforsować naszą dość mocno obładowaną, 23-konną Yamahą. Podczas tego etapu skuter miejscami osiągał prędkość kilkunastu kilometrów na godzinę jadąc pod górę, ale za to po każdej przełęczy nadrabialiśmy stracony wcześniej czas pędząc na przysłowiowe złamanie karku. Dociążenie bagażem oraz odpowiednio nisko rozlokowany środek ciężkości powodował, iż Majesty fantastycznie trzymała się drogi. W rejonie Hanyeri wąska, górska serpentyna również była w remoncie, przez co niektóre jej fragmenty musieliśmy przebyć po szutrze.

Wieczorem, po długiej i emocjonującej jeździe dotarliśmy w rejon jaskini Magarasi (okolice Tekir), gdzie znaleźliśmy fantastyczny kemping z wodną klimatyzacją, czyli tarasami pod którymi leniwie przepływał górski strumyk. Jaskinia Magarasi nie należy do „przewodnikowych" atrakcji Turcji. Kiedyś można było nawet kupić bilety wstępu do niej, natomiast dziś, po tej pięknej, ogromnej, trójpoziomowej jaskini, oprowadzają chłopcy z okolicznej wioski. Na darmo szukać wejścia do pieczary w okolicy strumienia, wzdłuż którego dociera się do podnóża Magarasi - aby dotrzeć do groty, należy około 30 minut wspinać się po zboczu, by następnie zeskakując po ogromnych głazach, dotrzeć do pierwszego poziomu jaskini. Trzeci, najniższy poziom zakończony jest stromym urwiskiem, którym w dół spada rozpędzona woda z jeziora, znajdującego się na dnie drugiego poziomu groty.

W kraju Kurdów należy być przygotowanym na częste patrole wojskowe - nas taki oddział zatrzymał, kiedy podróżowaliśmy przepiękną, widokową górską drogą w kierunku Kahramanmaras. Uzbrojeni wojskowi, którzy wyskoczyli z terenówki i zatarasowali całą drogę, bardziej przypominali partyzantów. W zasadzie tylko napis „Army" na jaskrawo-zielonych kamizelkach zdradzał, że możemy być spokojni, bo mamy do czynienia z wojskiem.

Trasa w kierunku północno-wschodnim, w stronę góry Nemrut obfituje w liczne roboty drogowe. Zarówno główna, jak i boczna poprzeplatane są długimi na wiele kilometrów odcinkami szutrowymi, na których momentami kompletnie nic nie było widać, szczególnie, gdy z przeciwka nadjeżdża wielka ciężarówka, czy turystyczny autobus. Miejscami trasa była nawet dość równa, przez co możliwe było utrzymanie na gruntowej drodze prędkości dochodzącej nawet do 60 km/h. W innych miejscach, nierówności były tak duże, iż miałem szczere wątpliwości, czy Majesty da radę...

Zmęczeni upałem dotarliśmy chwilę przed zachodem słońca na jedyny w okolicy kemping, ulokowany w wiosce w masywie góry Nemrut, z której rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na dolinę Eufratu. Na zwiedzanie okolicy przeznaczyliśmy cały jeden dzień. Rozpoczęliśmy rano, od wykupienia biletu wstępu do Parku Narodowego, wewnątrz którego znajdują się dwie główne atrakcje - góra Nemrut oraz ulokowane na jej szczycie gigantyczne posągi i Arsemeia. Nie dane nam było dotrzeć na wierzchołek Nemrut Dagi w siodle Majesty, która 9 kilometrów przed szczytem na naprawdę ostrym wzniesieniu skapitulowała i po prostu stanęła - jadąc bez bagażu, na lekko! Ponieważ ani Magda, ani ja nie wiedzieliśmy, jak daleko jest do szczytu (o błoga niewiedzo!) rozpoczęliśmy powolną wędrówkę w górę asfaltowej drogi, co zakręt łudząc się, że to już... że oto ukaże się naszym oczom zastęp ogromnych figur. Szczęśliwie wcześniej minęliśmy wioskę, w której udało nam się złapać „stopa" i za cenę 20 dolarów zostaliśmy zawiezieni busem na szczyt oraz odtransportowani z powrotem do wioski.

Widok na wschód, zachód, północ i południe Turcji z góry Nemrut wart jest każdych pieniędzy! Przepięknie w oddali na horyzoncie lśnił wijący się Eufrat. Sam wierzchołek góry stanowi jedno z najważniejszych stanowisk archeologicznych, związanych z kulturą późnego okresu hellenistycznego. Nazwa tego miejsca pochodzi z kręgu kultury Mezopotamii (III tysiąclecie p.n.e.) i wywodzi się od legendarnego Nemroda. To miejsce, te ogromne kamienne figury, które patrzą na wschód oraz zachód, robią niesamowite wrażenie.

Niżej - już ponownie na skuterze - zwiedziliśmy mniejszy, choć równie interesujący kompleks Arsemeia, a dzień zwieńczyliśmy brodzeniem w Eufracie, w cieniu oryginalnego rzymskiego mostu, przerzuconego wieki temu nad tą mityczną rzeką.

Kolejnego dnia, na pokładzie promu towarowego, przekroczyliśmy Eufrat, wcześniej niemal potrącając żółwia, który swobodnym krokiem przechodził przez drogę. Z powodów niezależnych od nas, czyli konieczności stawienia się Magdy w swojej pracy punktualnie na czas, musieliśmy zmienić nasze plany, które wstępnie zakładały podróż w stronę Araratu oraz granicy gruzińskiej i wizytę w Ani. Z tego też powodu, z Siverka odbiliśmy na południe do Sanliurfy, gdzie w serwisie Yamaha zrobiłem całkowity przegląd skutera oraz wymieniłem olej za, uwaga... 40 złotych! Podczas bardzo miłej pogawędki z właścicielem serwisu, również globtroterem motocyklowym, okazało się, iż kilka tygodni wcześniej, w tym samym serwisie gościła dwójka dziennikarzy z Polski, z Programu 3 Polskiego Radia, którzy na nowych Yamahach Tenere objechali Ziemię!

Wyjeżdżając z miasta, kierując się w stronę ostatniej atrakcji turystycznej tej wyprawy - doliny Ihlary - mieliśmy świadomość straty widoku Araratu, który tak bardzo chcieliśmy ujrzeć... Czuć też było niesamowitą wręcz bliskość Syrii, od której dzieliło nas zaledwie kilkanaście kilometrów.

Odkręcając manetkę, już na nowo wybudowanej autostradzie, jadąc w stronę Adany, byliśmy prawdopodobnie jedynymi Polakami, którzy na skuterze dotarli tak daleko na południe, ba którzy we dwoje, na jednej 250-tce dotarli do Azji!

w trasie skuterem do turcji
turcja srodkowa skuterem do turcji
globmoterzy skuterem do turcji
most rzymski z daleka skuterem do turcji
starozytne miasto skuterem do turcji
dunaj skuterem do turcji
kapadocja okolice skalneg miasta1 skuterem do turcji
widok na mosty skuterem do turcji
most rzymski skuterem do turcji
podziemne miasto skuterem do turcji
miasto w skale skuterem do turcji
 

Informacje techniczne:

Tranzyt

Do Turcji da się dojechać z Polski w dwa dni - nawet na skuterze. Trasę z Ankary (środkowa Turcja) do Poznania przejechaliśmy w 3 dni, po około 1000 kilometrów dziennie, bez poczucia totalnego zajechania się. Na granicach warto pchać się pod samo okienko terminalu. Ludzie w autach w kolejce specjalnie nie protestują, a my oszczędzamy w ten sposób wiele godzin stania.

Autostrady dla motocykli nie są płatne jedynie w Czechach oraz na Słowacji. Zarówno na Węgrzech, jak i w Serbii oraz Turcji trzeba płacić za jazdę po tego typu drogach. W Turcji, praktycznie na całą sieć autostrad wystarczy karnet, który można kupić za 60 pln - moim zdaniem, drogi są tutaj bardzo tanie.

Paliwo

Cena paliwa w Turcji jest już legendarna - między 6, a 7 pln! Należy pamiętać, iż w górach, choć są stacje dość gęsto rozlokowane, nie zawsze można dostać benzynę. Często stacje te mają tylko olej napędowy oraz coś w stylu mazutu. W pozostałych przebytych przez nas krajach, paliwo jest w bardzo podobnej cenie, bywa nieco droższe od tego, jakie można kupić w Polsce.

Spanie

Najbardziej rozwinięta sieć kempingów to stacje benzynowe. Trzeba mieć swój namiot, ale za to od obsługi dostanie się herbatę oraz serię pytań po turecku (czasami angielsku) typu: Skąd? Dokąd? Imię? Jaki zawód? Czy ona jest żoną?. Spanie na stacji może nie jest wielkim luksusem, ale jak się już człowiek przyzwyczai, to jest naprawdę OK. No i nie marnuje się czasu na szukanie noclegu oraz dnia następnego od razu jest się „na trasie". Dla oszczędnych - szczerze polecamy.

Nie wierzcie w opinie, że do Turcji nie należy brać ciepłych ciuchów oraz grubego śpiwora. Jeżeli planowana trasa wiedzie przez rejony górskie, to w nocy, śpiąc pod namiotem, z całą pewnością zatęsknicie za ciepłym śpiworem. Praktycznie tylko podczas kilku nocy czuliśmy, że jest naprawdę ciepło i spaliśmy odkryci.

Ludzie

W Turcji wspaniali. W pozostałych krajach jechaliśmy typowo tranzytową trasą i tam niestety nie było tak miło, ale na pewno jest to wynik ogromnej ilości podróżnych, jaka każdego dnia przemieszcza się tamtędy z Turcji w stronę Niemiec, czy innych krajów Unii Europejskiej.

Woda
Absolutnie nie wolno pić nic, co nie jest hermetycznie zakręcone - nie ma mowy o piciu wody z rzeki czy fontanny. Nad brzegiem Eufratu (i nie tylko) ludzie pozostawiają absolutnie wszystko!

Bezpieczeństwo

Nie mieliśmy żadnych problemów, a w zasadzie tylko kilka razy spaliśmy w hotelu, czy na oficjalnym kempingu. Skuter z całym bagażem (ale bez dokumentów itp.) zawsze zostawialiśmy na ulicy i nigdy nic z niego nie zginęło. Dodatkowo, w każdej wiosce jest policja i meczet.

Ceny

Jak w Polsce.

Sprzęt

Skuter objuczony został trzema workami bagażowymi o niemałej pojemności - 60 litrów.

System bagażowy wymyśliłem rok wcześniej, podczas wyprawy na Krym, kiedy to miałem „oryginalne motocyklowe" miękkie sakwy, a po deszczu całkowicie mokrą odzież! Nowy, wodoszczelny system składa się z worków kompresyjnych z demobilu wojskowego, do których dokupiłem całkowicie wodoszczelne żeglarskie wory transportowe, każdy po 40 litrów. Dzięki temu bagaż jest bez względu na pogodę suchy, a dodatkowo mamy miękkie sakwy, co ułatwia lawirowanie między autami, np. na granicy. Przed przetarciem plastiku i utratą wodoszczelności, zabezpiecza materiał z którego wykonane są worki kompresyjne - dzięki systemowi pasów, można je łatwo dopasować do wielkości bagażu.

Skuter posiada również średniej wielkości kufer typu topcase oraz schowek pod siedzeniem. Łączną pojemność bagażową szacuję na ponad 200 litrów, co pozwala na dość swobodne spakowanie dwóch osób na nieco ponad dwutygodniową wyprawę. Tak wielka pojemność bagażowa ma też swoje minusy - skuter z kierowcą i pasażerem, oraz całym pakunkiem, waży blisko pół tony... Momentami, aż się dziwiłem, że to to w ogóle chce jechać!

Warto jeszcze w Polsce pomyśleć o mocowaniu na wodę mineralną, którą należy mieć zawsze ze sobą w nadmiarze. My na skuterze woziliśmy nie mniej, niż 4 litry wody, w tym litr w dwóch małych butelkach, z których można było pić podczas jazdy, bez zdejmowania kasku. Dobrze jest znaleźć sobie miejsce, gdzie można przytroczyć jedzenie na kolację oraz arbuza czy melona - w naszym wypadku idealnie nadawał się do tego worek bagażowy w przekroku. Wiele kilometrów przejechałem z arbuzem wpasowanym pomiędzy worek, a moje... podbrzusze.

Jeżeli chodzi o awarie, to w naszym wypadku takowych nie było, co pokazuje jak ważne jest dobre przygotowanie sprzętu przed wyjazdem - szczególnie jeżeli maszyna ma kilkanaście lat, a na liczniku już niemal 80 000 km.

Dla świętego spokoju warto wykupić ubezpieczenie moto-asystent, dzięki któremu teoretycznie mamy zagwarantowaną pomoc oraz nocleg podczas awarii motocykla. W Turcji, średni czas oczekiwania na części - oprócz Istambułu - wynosi około 3 dni.

Podziękowania

Chciałbym szczególnie podziękować Magdzie, mojej współtowarzyszce podróży i życia, za odwagę i bezgraniczną wiarę we mnie i w sukces naszej wyprawy. Praktycznie każdego dnia podróży Magda dawała dowód swoim zachowaniem, jaką szczególną osobą jest! Oby każdy motocyklista miał taki „plecaczek", z jakim ja przejechałem już kilkanaście tysięcy kilometrów!

bosfor skuterem do turcji
kapadocja okolice skalnej metropolii skuterem do turcji
rytyna skalne skuterem do turcji
wioska kurdyjska skuterem do turcji
zjazd do doliny ihlary skuterem do turcji
skalne miasto widok skuterem do turcji
dolina ihlary skuterem do turcji
jaskinia skuterem do turcji
widok na eufrat skuterem do turcji
nemrut1 skuterem do turcji
nemrut2 skuterem do turcji
 
NAS Analytics TAG

Komentarze 1
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG
Tagi

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    na górę