Żużel w mediach
Całe miasta żyjące tą dyscypliną. Tłumy kibiców na każdym z meczów. Co rok medale Mistrzostw Świata. Media dostrzegają ten sport wtedy, gdy wydarzy się jakaś tragedia. Taki może być tylko żużel.
Słowem wstępu
Medialność, zaraz po szkoleniu młodzieży, jest największym problemem tego sportu. Mimo, że praktycznie na każdym z meczów Ekstraligi i części I Ligi na stadionach pojawiają się pełne trybuny, a na nich nie dochodzi do zamieszek. Mimo, że praktycznie co roku w każdej kategorii mistrzowskiej Polacy zdobywają medale i co ciekawe, najczęściej te złote (oczywiście oprócz Indywidualnych Mistrzostw Świata, bo ta kwestia to temat na osobny artykuł). Szerokie grono mediów nie zauważa tych sukcesów, a mówi o żużlu tylko, gdy zdarzy się jakaś groźna kontuzja lub śmierć zawodnika (patrz przypadek śp. Michala Matuli). W ciągu kilkunastu minut ta wiadomość obiegła największe portale internetowe. Na jednym z nich była to chyba pierwsza wiadomość żużlowa, a jeśli nie, to zapewne pierwsza od dobrych kilku lat. Podobnie było w telewizji. Nawet audycja „Sportowa Niedziela" w TVP 3 poświęciła żużlowi z racji tej tragedii więcej czasu, niż zwykle, ale o tym później.
Tak naprawdę speedway poważnie traktuje tylko Polsat. I chwała mu za to. Nawet, jeśli każe nam oglądać go w kodowanym paśmie, a retransmisję późno w nocy w otwartym kanale. Stacja ta wykazała się prawdziwą determinacją, kiedy Ekstraliga Żużlowa Sp. z o.o. rozwiązała umowę, której rozwiązać nie mogła. Redaktor Paweł Wójcik dopiął swego i pojawił się na pierwszym meczu pomiędzy ZKŻ-tem Kronopol Zielona Góra, a Polonią Bydgoszcz. Co prawda Polsat musiał wykupić bilety dla całej ekipy, ale transmisję przeprowadzono. Teraz sytuacja trochę się uspokoiła, co kolejkę możemy oglądać Ekstraligę na stacji „ze słoneczkiem".
Od lat środowisko żużlowe stara się zwiększyć atrakcyjność meczów poprzez różne, z reguły dziwne, zapisy regulaminowe. Była kiedyś Kalkulowana Średnia Meczowa (KSM). KSM miała wyrównać składy wszystkich zespołów, przez co mecze miały być atrakcyjniejsze (brak bardzo mocnych i bardzo słabych ekip) i przyciągać telewizję i sponsorów. Nie było, ani jednego, ani drugiego. Wyszło oczywiście źle, ponieważ z powodu za wysokiej KSM wielu utalentowanych zawodników „grzało ławę" (np. Łukasz Romanek), bo z nimi drużyna nie mieściła się w limicie czterdziestu kilku punktów na cały skład. Jeździli słabsi, bo mieli mniejszą średnią. KSM wyliczany był na podstawie średniej biegowej. Dochodziło nawet do tego, że co lepsi zawodnicy, by w kolejnym sezonie załapać się do drużyny, specjalnie jechali gorzej (oczywiście żaden z nich otwarcie tego nie przyznał), co powodowało zbicie średniej, a w efekcie KSM-u. Patrząc na to, co teraz dzieje się w „czarnym sporcie", moim zdaniem KSM powinna wrócić, lecz trochę zmieniona. Ale o tym za chwilkę.
Ustawianie regulaminu pod media...
Kontynuując wątek zmian regulaminowych, w tym roku Ekstraliga Żużlowa zasypała nas zmianami, które mają uatrakcyjnić mecze. Czy zmiany te są na plus? Niech każdy oceni sam, ja jednak przedstawię swoje zdanie na ten temat. Zniesienie próby toru. Wyobraźmy sobie - mecz transmitowany przez telewizję, goście nie mogą spasować się z torem i po ośmiu biegach przegrywają 33-15. Ja się pytam, gdzie tu emocje? Chyba, że działacze doszli do wniosku, że gdy drużyna już się przebudzi, w mgnieniu oka przed ostatnią gonitwą doprowadzi do stanu 42-42. Moim zdaniem jest to faworyzowanie gospodarzy i przyzwalanie na robienie jeszcze większych dziur w torach, niż były. Zawsze bowiem po próbie toru zawodnicy mogli wnieść zastrzeżenia, co do jego stanu, a wtedy sędzia nakazywał doprowadzenie go do porządku.
Zmiana numer dwa to usunięcie rezerwowego spod numeru 8/16. Zawodnik rezerwowy, ten „czarny koń" dodałby dreszczyku emocji, a z pewnością nie raz przechylałby szalę zwycięstwa na korzyść swojej drużyny. I podobnie, jak to było w sezonie 2006, mógłby to być zawodnik do lat 23. Wprowadzono też dziesięć minut przerwy po dziesiątym wyścigu. Nie wiem tylko po co? Byśmy mogli wysłuchać reklam na stadionie? By skoczyć po piwo lub inny napój. A tak naprawdę, by w ciągu dziesięciu minut wrócić na swoje miejsce i obejrzeć kolejny wyścig, „na zakupy" trzeba wybrać się już pod koniec dziewiątego biegu. Inaczej czekają nas ogromne kolejki, a reklam i tak nie usłyszymy. Na szczęście sędziowie coraz częściej skracają bądź rezygnują całkowicie z tej przerwy.
Spójrzmy na kolejne zmiany. Na przykład przepis, że gdy zawodnik dotyka taśmy, może (choć nie musi) wystartować za niego zawodnik rezerwowy. Niby wszystko jest w porządku. Lecz czy drużyna, której reprezentant popełnił ewidentny błąd lub chciał wystartować nieczysto (czyt. lotny start), nie powinna za to ponieść kary? Mamy natomiast występ rezerwowego, który czasami jest lepszy od tego, który dotknął taśmy. Może posuniemy się jeszcze dalej i za zawodnika, który wykluczany jest za spowodowanie upadku, wystawimy rezerwowego? W końcu atrakcyjność przede wszystkim.
... i sztuczne zawyżanie poziomu rozgrywek
Następne novum regulaminowe to „złota" rezerwa taktyczna, zwana popularnie „jokerem". Gdy drużyna przegrywa dziesięcioma punktami, może jednego zawodnika desygnować do biegu, jako „jokera" i punkty zdobyte przez niego w tym wyścigu mnożone są razy dwa. Przed sezonem napisałbym, że przepis ten faworyzuje drużyny mające tzw. pewniaka, który zawsze i wszędzie robi punkty ( np. Nicki Pedersen ) i „pojechałbym" po tym przepisie totalnie. Miało być tak pięknie i drużyna korzystająca z „jokera" miała zbliżyć się do rywala, następnie odrobić starty i walczyć, jak równy z równym. W praktyce wychodzi jednak, że pozwala on tylko na zmniejszenie rozmiarów porażki. Lecz tylko „na oko", ponieważ słaba drużyna słabą będzie, tylko wynik będzie mylący. Przykład. Przegrywający ZKŻ Kronopol w Toruniu 42-27 korzysta ze „złotej" rezerwy taktycznej. Piotr Protasiewicz przyjeżdża pierwszy, a za nim dwaj torunianie. Wynik to 3-6 na korzyść gości. Po remisach i podwójnej wygranej w ostatniej odsłonie przyjezdnych, na tablicy mamy 52-41 dla Unibaxu. Wynik niczego sobie, jedenaście punktów starty, prawie jak 50-40. Spójrzmy teraz co by było, gdyby owego przepisu nie wprowadzono. Uprośćmy „symulację" najbardziej jak się da i po prostu odejmijmy te dodatkowe trzy „oczka" z dorobku „PePe", jak i całej drużyny. I mamy wynik 52-38. Czternaście punktów „w plecy" już bardziej skłania do zastanowienia, czy drużyna miała coś do powiedzenia w tym meczu. Mój Falubaz (Tak jestem z Grodu Bachusa) wygrał w Toruniu tylko trzy biegi, w tym jeden „z jokera". Czy wynik to odzwierciedla? Wg mnie nie!. Podsumowując, przepis ten nie spełnia swojej roli i powinien zostać usunięty. W lidze brytyjskiej również zastanawiano się nad tym i zdaje się, że w tym roku BSPA zmodyfikowało go, ale czy na pewno i jak, nie wiem.
Niemcy mogą, Polacy nie?
Ostatnia z tych zmian to obowiązek, by jeden z zawodników młodzieżowych (numery 6, 7, 14 i 15) posiadał polską licencję żużlową. Po pewnym czasie Marek Cieślak, trener Atlasu Wrocław zapowiedział, że na pierwszy egzamin licencyjny wystawi Czecha Filipa Siterę. Filip z językiem polskim nie ma problemów, z jazdą też nie, więc część praktyczną, jak i teoretyczną zdałby spokojnie. Niecny plan Pana Marka legł w gruzach, gdyż Filip z polską licencją musiałby startować w zawodach międzynarodowych, a na to nie zgodziłaby się czeska federacja. Czy od razu nie można było wprowadzić zapisu, iż każdy junior musi mieć polskie obywatelstwo? Juniorzy mieliby większą szansę, by walczyć ze światową czołówką, a co za tym idzie, szlifować swój poziom. A teraz klubom bardziej opłaca się sprowadzać nastolatków ze Szwecji, Dani czy Niemiec, którzy mają bogatych rodziców i własny sprzęt. Trener Chomski wyliczył kiedyś, że wyszkolenie jednego polskiego zawodnika to suma około 200tys. złotych(!). I nie zawsze inwestycja się zwraca. A w to miejsce można mieć kilku Szwedów, Duńczyków czy Niemców. Od przeciwników zapisu, iż zawodnik musi mieć polski paszport słychać argument, że jesteśmy w Unii Europejskiej i nie możemy w taki sposób zabraniać jazdy obcokrajowcom. Chciałbym się więc dowiedzieć, jak zrobili to Niemcy, którzy do meczu muszą wystawić czterech swoich rodaków.
KSM musi wrócić
Obecnie drużyna ekstraligowa praktycznie może składać się z jednego Polaka i sześciu obcokrajowców. W sumie nie mam nic przeciw temu, choć wolałbym, aby również, jako seniorzy, startowali Polacy. I tutaj wg mnie powinna „wkroczyć" znienawidzona przez część działaczy, kibiców jak i zawodników KSM. Kiedyś, by w następnym sezonie zawodnik spoza Polski mógł startować w polskiej lidze, musiał uzyskać KSM równą 6,50. Nie była to zbyt wygórowana średnia, jednak gwarantowała poziom. I to powinno wrócić i tyczyć się również zagranicznych juniorów!
Nie ma nawet...
Wracając do głównego wątku, czyli żużla w mediach, od razu nasuwa mi się program „Sportowa niedziela" w TVP 3 i wyemitowany tam materiał dotyczący bezpieczeństwa na polskich torach. Był to oczywiście odzew na tragiczny wypadek ś.p. Michala Matuli. Do rozmowy został zaproszony Krzysiek Cegielski, który kilka lat temu stracił zdrowie na jednym ze szwedzkich torów. Do dziś walczy on o możliwość chodzenia bez kul. Popularny „Cegła" stwierdził, że na niektórych torach, by poprawić bezpieczeństwo, stosuje się dmuchane bandy i bale ze słomy. Tak naprawdę to słomiane bale stosowane są bardzo często na torach długich, trawiastych bądź lodowych (Krzysiek oczywiście o tym widział). Jednak prowadzący redaktor podsumowując rozmowę powiedział, że w Polsce nie ma na każdym torze dmuchanych band i nawet (słowo klucz) słomianych bali. Ja i zapewne nie jeden żużlowy fan, gdy to usłyszał, złapał się za głowę. Wyobraźmy sobie. Polska liga, mecz na szczycie. Jeden z zawodników wpada w dziurę na łuku, podnosi go i z całym impetem wjeżdża w owe bale, które z pewnością nie zaabsorbują całej energii z uderzenia. Co dalej? Żużlowiec na swoim motocyklu w zależności od miejsca, gdzie rozgrywane są zawody, wpada wprost na trybuny lub na barierkę odgradzającą pas bezpieczeństwa od nich, a następnie wylatuje w górę. Który z tych scenariuszy jest groszy? Nie wiem, ale obydwa są na tyle przerażające, że o bandach ze słomy w ogóle nie powinno być mowy.
Kończąc
To jedno zdanie kolejny raz pokazało, jak telewizja traktuje żużel w Polsce. Wspomina o nim na szerszą tylko, gdy wydarzy się jakaś tragedia. Bezwątpienia trzeba to zmienić. Pomysłów jak widać powyżej w środowisku było wiele, lecz żaden z nich tak naprawdę nic nie zmienił. Musimy się szybko obudzić i znaleźć sposób na promowanie naszego żużla, ponieważ za jakiś czas może już nie być czego promować.
Komentarze 1
Pokaż wszystkie komentarzeNajlepiej o żużlu publikują www.magazynzuzel.pl i mają tak trafne analizy, że przy odrobinie szczęścia prawidłowo obstawisz zawodników. Warto polecać, bo żużel to fantastyczna zajawka, nawet ...
Odpowiedz