Yamahą FJR śladami mafii - Motowyprawa Sycylia 2011
Zadecydowaliśmy, że w tym roku podróżujemy śladami mafii - w końcu zawsze lepiej podążać za mafią, niż mieć ją na ogonie. W podróży na Sycylię pokonaliśmy łącznie 7267,7 km...
Olga: Jak co roku ruszamy w podróż niewyspani, po 4 godzinach snu. Spokojnie mkniemy sobie przez nasz kraj, Czechy, na Słowacji raz po lewej raz po prawej mijamy zachmurzone niebo. 80 kilometrów przed Bratysławą zaczyna kropić i zapach wilgotnej pszenicy kojarzy się nam jednoznacznie z piwem. Już wyobraźnią smakujemy z kufla, tymczasem coraz lepiej zacina. Zaczynamy żałować, że nie założyliśmy w porę membran, bo teraz nie ma jak - brak stacji. Do miasta wjeżdżamy w ścianie deszczu doprawionej fontannami spod kół tirów.
Następnego dnia mamy do pokonania trasę Bratysława – Rzym, około 1150 kilometrów. Jedzie się gładko aż do Włoch, gdzie kawałek autostrady za Bolonią usiany jest zwężeniami, a dodatkowe zwolnienia powodują sennie wyprzedzające się tiry. Do Rzymu zbliżamy się już dobrym wieczorem, na miękkich kolanach i prawie spadamy z siodła widząc iście mafijną opłatę za autostradową jazdę w korkach - 50 eurosów! Prawdziwe zdzierstwo w porównaniu z austriackimi winietami za 4,5 euro od motocykla na całe 10 dni. Na stacji po tankowaniu pytają nas, czy finito...tak też się trochę czujemy...
Piotr: Dzień 3. Podążając tropem mafii zaliczamy przystanek w mieście, do którego "prowadzą wszystkie drogi świata". Spotkać tu można "mafię torebkową", "mafię wodną", "mafię różaną", "mafię parasolkowo-czapkową" i w końcu mafię przewodników. Większość tych mafii to świetnie zorganizowane grupy ciemnoskórych gentelmenów, co nie rozumieją słowa "dziękuję", lub pojmują je jako zaproszenie do dalszego napastowania. Mafia "torebkowa" to czarnoskórzy handlujący szlachetnym towarem "oryginalnych" torebek marki Prada, Versace i inne, wprost z chodnika. Mafia "wodna" - w większych włoskich miastach, tak to jest zorganizowane, że nie sposób znaleźć w czasie zwiedzania zwykłego spożywczaka. Byliśmy skazani na mobilne stragany posiadające wodę do picia w cenie: 2,5 E za 0,25 L. Mafia "różana" i "parasolkowo-czapkowa" działa na podobnych zasadach, prześladując turystów do tzw. skutku.
Zaliczamy "klasyki" i z rana spadamy w kierunku Sycylii. Po drodze, na tankowaniu zapoznajemy sympatycznego Włocha z małżonką na BMW. On gaduła, pochwalił się, że na swoim nowym BMW planuje zrobić "wschodnią pętlę": trasa z Włoch, tranzytem przez Polskę, do Estonii, Litwy, Łotwy i innych po tamtej stronie lustra. Wymieniamy kontakty, jeszcze tylko szybka fota i znów nasze tyłki wpięte w siodło. Lecimy na dół. Upał. Pomaga nowa bielizna biker’s cooler, co to ma zapobiegać zagotowaniu - to działa. Villa San Giovani, prom i już depczemy terytorium Cosa Nostry. Taormina przywitała nas huraganowymi salwami wiatru. Na szczęście zarówno nasz namiot, jak i moto w nowym pokrowcu wyposażonym w ściągacze w okolicach kół wytrzymały całonocną wichurę.
Dzień 5. Żywimy się lodami popijanymi wodą. Staje się to dla nas jedyną dietą sycylijską. Żelazne zasady poruszania się w pełnym stroju motocyklowym, szybko zredukowaliśmy do niezbędnego minimum. Kasku i krótkich spodenek. Rolę butów pełniły trampki, a kurtkę zastąpił t-shirt. Efekt, to spalone od słońca kolana i ręce. Za to jaki luz i komfort! Taormina - miasto urocze, z zabytkowymi kamieniczkami, ciasnymi uliczkami. Skutery tu rządzą. Pięknie położone, góruje nad długim ogonem wybrzeża. "Mafijny towar” - taką tabliczkę napotkaliśmy w czasie spaceru. W rzeczywistości, jest to ukryty za fasadami sklepik. Można tu zaleźć raczej mafijno-pochodne gadgety, np. gipsowy gangster na skuterze z cygarem w gębie, w berecie. W Taorminie znaleźliśmy jeszcze pamiątkę po grekach, w postaci amfiteatru z malowniczym widokiem na Etnę. Obowiązkowe miejsce do odwiedzenia według naszych włoskich znajomych, to przede wszystkim Gole Di Alcantara. Wąwóz którego korytem płynie strumień potoku górskiego, w którym można sobie pobrodzić w czasie poszukiwania domniemanego wodospadu. W skali do 10, wrażenia oceniamy na jakieś 4. Warto choćby dla chwil spędzonych w lodowatym potoku.
Olga: Dzień 6. Z całym spakowanym inwentarzem suniemy do Syrakuz w drodze do następnej stacji campingowej. Do miasta wpadamy około południa, parkujemy, reorganizujemy odzienie do koniecznego minimum, a kaski wrzucamy w poręczne torby, żwawo ruszając do zwiedzania.Mimo panującej tu aury zbliżonej do sauny, kojąco działa na nas spokój tego miasta, zupełna skrajność w porównaniu z turystyczną Taorminą. Wykonujemy krótki spacer dookoła wyspy Ortyga, na której umiejscowione jest centrum, starając się posuwać wzdłuż zaciemnionych miejsc. Mamy plan wpaść na obiad do pobliskiego Noto, miasta w kolorze miodu. Nasz przewodnik podpowiada nam adres tratorii, w jej poszukiwaniu kręcimy się dookoła po jednokierunkowych. Pytamy miejscowych, którzy każą nam jechać pod prąd. Na miejscu całujemy klamkę. Sjesta i koniec. I tak już stanowimy niezła atrakcje w tej spokojnej mieścinie, toteż aby nie przeginać odpuszczamy ponowny przejazd trasą jednokierunkowych ulic. Obiad zapowiada się na stacji benzynowej, zadajemy nawigacji docelowo już adres campingu w Eraclea Minoa i śmigamy teraz przez środek wyspy, przez wypalone słońcem górzyste krajobrazy regionu Enny. Ostatnie 15 kilometrów daje nam nieźle popalić - trafiamy na iście polska wiejską drogę, jakby rodem z Bieszczad, dookoła tylko góry, trawa i wielkie jak dzięcioły ćmy rozbijają się o kaski. Wreszcie jakaś wioska na końcu świata z czymś, co kiedyś było ulicami. Nawigacja z zadowoleniem sygnalizuje, że jesteśmy na miejscu, tylko campingu nie widać. Znów pytamy Włocha o campegio i według jego wskazówek wyjeżdżamy z wioski w całkowitą ciemność. Docieramy do pierwszych drogowskazów na camping.
Następnego dnia jemy śniadanie i rozglądamy się po campingu - jest w świetnym miejscu pod ogromnym jasnym nawisem skalnym. Fauna i flora w tym miejscu są naprawdę bogate, toteż cieszymy się że zarówno moto, jak i nasze kaski zabezpieczone są dobrze przed inwazją owadów pokrowcem i torbami z porządnymi suwakami. Aby zregenerować organizmy korzystamy z kąpieli na jednej z ponoć najpiękniejszych plaży na wyspie. Zbieramy siły na zwiedzanie Agrigento, które zaplanowaliśmy na popołudnie. Docieramy pod Dolinę Świątyń i razem z innymi ledwo co żywymi od upałów turystami wspinamy się starożytną aleją. Kompleks zajmuje przeogromny teren pełen autentycznych greckich świątyń, ruin, cmentarzysk, murów oraz drzew oliwnych z rozrzuconą pomiędzy tymi antykami nowoczesną rzeźbą, będącą wariacją na temat starożytności. Zaglądamy na chwilę do centrum Agrigento, rzekomo jednego z mafijnych centrów Sycylii. Między kamienicami walące się, choć zamieszkiwane ruiny. Jeszcze tylko obiad u poleconego Włocha w towarzystwie uroczego kocura śledzącego każdy ruch widelca. Po powrocie na camping witają nas rytmy Italo-disco.
Piotr: Dzień 8. Corleone i Palermo. Ruszamy w kierunku Palermo. Eraclea Minoa żegna nas morderczym upałem. Lecimy krajówką na Palermo. Darmową. O! Odbicie na Corleone! - Słyszę w słuchawce. Nastąpiło to dokładnie w chwili kiedy mijaliśmy skręt. Musiałbym być mafijnym kilerem z nerwicą palca na cynglu aby zdążyć złapać za klamkę hamulca i złożyć się naszą landarą w tym zjeździe. Spoko, będzie następny... i był. Odbijamy w drogę lokalną i o mały włos nie wpadamy w czterometrową wyrwę w asfalcie. Jakiś znak ostrzegawczy? Na odcinku do centrum Corleone musieliby nastawiać takich znaków tysiące, a wcześniej nazbierać je chyba z całego kraju i nie wiem czy by starczyło. Wreszcie, w kurzu po zęby docieramy do malutkiego ryneczku Corleone. Temperatura sięga około 40 st C. Cicha mieścinka z ciasnymi uliczkami, wręcz romantyczna i literacka. Parkujemy motocykl tuż u samych drzwi muzeum Anty-Mafia. Do kolejnej sesji z przewodnikiem musimy czekać 1,5 godziny, więc udajemy się do chyba jedynego w okolicy baru. Wnętrze knajpy natychmiast kojarzą mi się ze słowami piosenki Kazika: "Knajpa byłych morderców.. gdzie srebrne kule śpią w czarnych lufach... ".
Barman okazał się motocyklistą i chętny pomóc zaoferował gościnę i miejsce dla naszych kurtek. W muzeum przewodnikiem byłą młoda włoszka, choć ja spodziewałem się starego Włocha, nawróconego mafioso, który będzie teraz "sypał" o kolegach. Całe muzeum dotyczy działalności struktur anty-mafijnych, organów ścigania mających za cel walkę z mafią i jej likwidację. Jest tu zbiór unikalnych zdjęć dokumentujących zbrodnie i działanie mafii. Pokazują oprócz brutalnych zbrodni również Sycylię pełną kontrastów, różnic społecznych pomiędzy sferą bogaczy, a zupełnej biedoty, która zaszywa się w ciasnych uliczkach małych miast i miasteczek.
Programujemy w nawigacji drogę do centrum Palermo. W mieście wita nas chaos uliczny i tysiące skuterów przemykających bez żadnego ładu pomiędzy utopionymi w magmie ulicznej samochodami i autobusami. Jeden z pilotów skutera, pod wrażeniem naszych ubrań i uzbrojenia, butów i kurtek, krzyczy: "Caldo! Caldo!" (Ciepło! Ciepło!) Wyglądamy jak para eskimosów w saunie. Miasto jest zatopione w śmieciach i brudzie. Klasyczna, zabytkowa architektura zanurzona w śmietniku. Polecam zboczyć z głównej Via Roma i zanurzyć się w sieć wąskich ulic. Tam czeka arabska i afrykańska mieszanka wszystkiego o specyficznym aromacie. Zapuszczając się coraz dalej od głównych traktów docieramy do swoistego skupiska "kulturalnego". Wszystko wygląda na prowizorycznie sklecone ogródki przy barach, wypełnione po brzegi młodzieżą pod wpływem chyba wszystkiego co można zażyć. W tle dudni muza zapodana z dwumetrowych kolumn przez DJ-a z dredami w klimacie "rasta". Znów na głównych szlakach, obserwujemy jak w dziwnej symbiozie funkcjonuje biedota z bogactwem, a to wszystko oprawione pięknymi zabytkowymi kamienicami i kościołami, z katedrą Palermo na czele.
Olga: Z Palermo ruszamy zobaczyć katedrę i klasztor w Montreale. Uderzamy najpierw do klasztornych krużganków, gdzie kiedyś chowali się tu przed światem mnisi, dziś dwójka motocyklistów w wysokich butach z kaskami w czarnych torbach.Krótki spacer do mieścinie i wracamy do Palermo, skąd lecimy na wschód wzdłuż południowego wybrzeża. Po zalaniu tankbaga benzyną (akcja czyszczenia zakończona powodzeniem) i rozmowie w multi mixie językowym z francuzem (który to mieszkał niegdyś w Polsce i jadł pozycję 23 z menu w Grand Hotelu w Warszawie), trafiamy na camping.
Dzień 10. Jedną z rzeczy, z której znana jest Sycylia, oprócz mafii i wina Marsala, jest ceramika. Jedziemy się w nią więc zaopatrzyć do Santo Stefano. Można tu na przykład zakupić sobie naturalnych rozmiarów ceramiczną głowę murzyna, która z powodzeniem może spełniać rolę świecznika. Zaopatrzeni w te skromniejszych rozmiarów pamiątki jedziemy do Cefalu. Jest niedziela i ulice są po brzegi wypełnione turystycznym tłumem. Samo miasteczko jest bardzo malownicze, choć panosząca się tu komercja i jego zatłoczenie ujmuje mu uroku. Podoba się nam surowa katedra nad rozgrzanym głównym placem miasta oraz tętniąca życiem jego nadmorska cześć.
Do tej pory koszty benzyny pochłaniają najwięcej naszych wydatków, choć staramy się tankować przy dystrybutorach oznaczonych "self servizio", czyli bez pomocy obsługi stacji, gdzie paliwo jest o 10-20 centów /litr tańsze. Aby podratować nasz budżet planujemy zaoszczędzić na bilecie kolejkowym na Etnę (53 euro od osoby). Alternatywą jest wspinaczka pod wulkan.
Piotr: ETNA. Jak wspomniała Ola - oszczędzamy. Uzbrojeni w nasze trampki i termoaktywne bluzywystartowaliśmy z dolnej stacji w kierunku: "gdzieś na szczyt". Szlaku pieszego ani śladu. Zrzedły nam miny kiedy urosła przed nami hałda luźnych głazów i żwiru ostrego, jak stos brzytew. W połowie, wspinając się niemal na czworakach patrzymy, tylko czy leci już za nami lawina, czy jeszcze nie. Po dotarciu do połowy, do stacji pośredniej, gdzie kończy bieg kolejka linowa, a dalej kursują już busy, czujemy zmęczenie. Nie pękamy. Tym razem idziemy śladami wyjeżdżonymi przez kursujące busy. Bingo! To co zastajemy na górze warte było całego tego wysiłku.
Panorama jaka się stąd rozpościera oszałamia swoim urokiem. Tylko ten wiatr, że niemal wyrywa aparat z ręki. Wczepieni w podłoże podziwiamy pomniejsze kratery, wciąż aktywne. Jedyny napotkany przewodnik ostudził nasze zamiary dalszej wspinaczki. Zwracając nam uwagę na kolor wydobywającego się dymu z krateru Etny, ostrzegł, że dochodzi tam do eksplozji. Wracamy po naszych śladach, bo żaden skrót nie wchodził w grę w naszych trampach. Chwilami mijamy stare czapy śniegu z ostatniej zimy. Po pięciu tysiącach winkli docieramy do stacji pośredniej. A tu zamknięte. Do 17.30. Jeden z ostatnich busów a w nim szarmancki kierowca zatrzymuje się obok nas. bynajmniej nie po to by nas zabrać, tylko zapytać czy mamy bilety. Nie? A to w porządku, zamknął szybę i wyrwał dalej zanim cokolwiek zdążyliśmy wybąkać. Docieramy na dół, ławka przyjmuje nasze omdlałe ciała.
Następnego dnia po ataku na Etnę, stęsknieni za przygodą w siodle ruszamy na patrol w okolicy naszego campingu. Celem jest położone malowniczo na wzgórzu miasteczko Pollina. Pozostaje jedynie do pokonania trochę serpentyn o niemal pionowym nachyleniu i zawitać na malutki ryneczek podniebnego miasta. Chwilami droga zawija ostro w górę jak kolano olbrzyma, kręcąc niemal o 180 st. co sprawia, że na szczycie zakrętu muszę redukować do jedynki aby pokonać jeszcze bardziej stromy dalszy ciąg zakrętu. W samym mieście z okien podążają za nami wzrokiem kobiety, kiedy w tym czasie ich mężczyźni dumnie zasiadają na rzędach krzeseł w centrum miasteczka. Wyglądają jak obradująca starszyzna. Docieramy do wieży, zabytkowej strażnicy kiedy z jej cienia, jakby za wrzucenie monetą wyłania się postać miejscowego dziadka. Na nasz widok przyjmuje postawę przewodnika i nawija jak najęty po włosku o wszystkim co nas otacza nie robiąc sobie nic z faktu, że go kompletnie nie rozumiemy. Dzięki niemu docieramy do niedostępnych miejsc wokół wieży. Widok olśniewający. Po horyzont morze i sieć podobnych do tego miasteczek osadzonych na szczytach gór. Okazało się, że usługa miała swoją cenę i za wspomniane "wrzucenie monety" dziadek wyłudził od nas datek "na kawę". Po wrzuceniu monety szybko ewakuowaliśmy. Robi się późno i brakuje czasu. Jutro czeka nas poranna zrywka i rajd w kierunku domu.
Olga: Powrót. Wstajemy znowu o 6:00, aby złożyć obozowisko i wyruszyć przed najgorszym upałem. Wjeżdżamy do Messyny i nawigacja prowadzi nas dokładnie w przeciwnym kierunku, niż drogowskazy na prom. O dziwo dojeżdżamy bezpośrednio pod wypływający już prawie statek. Pytają nas, czy mamy biljeti, więc w trybie błyskawicznym lecę do kas i z powrotem, zostawiając okulary słoneczne na sycylijskiej ziemi. Tymczasem otwierają przed nami zaciągnięte już linki i wjeżdżamy na prom. Włosi najpierw ustawiają nas na końcu rampy, ale zaraz zmieniają zdanie. Powstaje włoska dyskusja, do której zbiegają się maszyniści i obsługa ruchu promu, kierowcy i kto tam jeszcze w okolicy. Próbują nas przetargać do środka drugą stroną, co po sugerowanym na migi zdjęciu kufrów może nawet wchodzi w grę. Łapiemy wespół i zespół za uchwyty aby wycofać FJR o parę centymetrów pod spadek. W końcu się udaje. Przybijamy do brzegu, a tutaj też upał i non stop znajome przewężenia budowlano-remontowe na drogach. Upadł towarzyszy nam do końca dnia, nawet gdy o 20:00 docieramy do Pompei jest ledwo o 2 stopnie w powietrzu mniej.
Następnego dnia znowu pobudka o godzinie 6:00. Mamy dwie godziny na zwiedzanie Pompei, tak że o 8.30 jesteśmy pierwszymi turystami tego wulkanicznego miasta. Prawie sprintem pokonujemy główną aleję między rynkiem, a amfiteatrem i szkołą gladiatorów, po czym spakowani ładujemy się w siodło. Długa na północ. Na myśl o wybuleniu kolejnych 70 euro na autostrady mamy dość ziemi włoskiej. Jako alternatywne drogi bezpłatne TomTom wyrzucił trasę o podobnej długości, ale czasie przybycia o 10 godzin później. Wjeżdżając między schowane w mroku nocy Alpy, które wyczuwamy po zapachu lasów, dojeżdżamy do Villach o godzinie za dziesięć jedenasta. Jakimś niesamowitym cudem w campingowym barze zastajemy młodego Austriaka. Pytamy o bungalow i dostajemy przeniesioną tu chyba ze skansenu chatę z alpejskiej wioski za jedyne 25 euro.
Rano lecimy na śniadanie do centrum Villach, a potem zadajemy nawigacji Kraków - Czernichów. Dzień jest piękny i podróż upływa szybko. Po drodze w Austrii spotykamy wiele jednośladów z całej Europy. To fajne urozmaicenie po południu Włoch, gdzie turyści pojawiali się raczej sporadycznie. Jeszcze z gorącymi wspomnieniami wpadamy do Czernichowa, napalając się na kolejny wyjazd.
Sycylię planujemy poprawić w przyszłości - nie sposób zwiedzić jej całej w ciągu dwóch tygodni, pozostało masę ciekawych miejsc jak Ragusa, Enna, całe zachodnie wybrzeże wyspy. Południe Włoch to również świetni ludzie i dla nich warto tu wrócić. Zapamiętamy także szacunek włoskich kierowców dla jednośladów, czego też bardzo nam będzie brakować...
|
Komentarze 6
Pokaż wszystkie komentarzewitam. ostatnio przymierzam sie do mojej pierwszej DUZEJ wyprawy z moja kobitka:) jak bylem malym chlopce i jezdzilem z rodzicami do wloch i do grecji zawsze marzylem o tym by wybrac sie kiedy ...
OdpowiedzPiękna wyprawa.. ja przejechałem tę samą trasę także w lipcu- szczęśliwy byłem że w klimatyzowanym aucie. W okolicach Enny (środek wyspy, otwarta płaska przestrzeń otoczona górami) w południe ...
OdpowiedzJak tam maszyna się sprawowała ?
OdpowiedzJak pies gończy, zwarta, spięta, czujna, z nosem przy glebie zawsze chętna podjąć nowy trop, nie do zdarcia. Zniosła to bez draski,najsłabsze ogniwo to wytrzymałość naszych tyłków. Zawsze czujnie wietrzyła w powietrzu swąd mafijnych machloj do ścignięcia :) .. a mówiąc żartem 100% niezawodna, w 100% stworzona do tropienia mafii.
OdpowiedzPiękne zdjęcia i super relacja... Piękne wspomnienia na całe życie... :)
OdpowiedzSycylia piękna jest w maju (przyjemny klimat, prawie zero turystów), a katedra jest Monreale, a nie Montreale (tak się tylko popisuję). Super wyprawa. Gratulacje! A swoją drogą, co do włoskich ...
Odpowiedzdzieki za wyłapanie literówki :) W porównaniu z pięknymi bezpłatnymi autostradami w Austrii i w Niemczech, ceny w warunki we Włoszech są masakryczne. Również ceny paliwa 1,60 z litr, także droższe niż w Austrii i na północy. To Polsce to się przelicza na mniejszą ilość kilometrów na austradzie, wiec nawet o tym nie wspominam, bo te koszty autostrady u nas są zupełnie nieodczuwalne.
OdpowiedzMasz rację. Włoskie autostrady mistrzem nie są. Jakieś węższe, dziurawe, no i płatne. Niemcy i Austriacy biją pod tym względem Włochów. A co do literówki, to taka mała upierdliwość :) Nie gniewajcie się. Dzięki za super relację i zdjęcia i jeszcze raz gratulacje!
OdpowiedzSpoko, życzymy również udanych wojaży :)
Odpowiedzco to za muzyka w pierwszym filmiku na początku? No boska... A wyprawa piękna
OdpowiedzMuzyka jest z kultowego filmu Pulp Fiction (Misirlou)
Odpowiedzdzięki wielkie! :) kojarzyłem, że z filmu, ale za cholerę nie wiedziałem z jakiego :)
Odpowiedzhttp://www.youtube.com/watch?v=vba8Q0YMcR0 taki jakiś mało znany kawałek... ;-)
Odpowiedz