Trzema motocyklami w Indiach - Himalaya Expedition
« Poprzednia strona strony: 1 2
Trzeba złapać samochód i zawieźć motocykl do Keylongu, tu na pewno go naprawią. A co z planami zdobycia 5000 m? Artur o świcie zatrzymuje pierwszego pick up'a, od razu udaje się. Pomogą przewieźć motocykl. Artur ładuje się z całym sprzętem i jedzie. Michał pozostaje na miejscu noclegu, z zadaniem zdobycia przełęczy powyżej 5000 m. jest bardzo podjarany ta sprawą. Jako jedyny z całej ekipy ma szanse zdobycia takiej wysokości. Czy powinien? Jako jedyny z całej ekipy nie jest motocyklistą. Czy należy mu się to? Chwilę przemyśleń. Nie, nie jadę. Razem z Arturem wyjechaliśmy z Keylong z zamiarem zdobycia tej wysokości, nie mogę tam sam pojechać, albo we dwóch albo nikt. Spakowałem cały mandżur i kierunek powrót. Powrót w iście ekspresowym tempie. W tym samym momencie Artur podziwiał widoki zza szyby samochodu wraz z ekipą czterech sympatycznych buddystów. W Keylong znaleźliśmy warsztat który naprawił motocykl Artura. I teraz punkt dnia. Sto lat, sto lat, niech żyje żyje nam, w zdrowiu. Dziś urodziny Brysyji. Postaramy się je uczcić w należyty sposób. Brysyja dostał w prezencie czarny sweter.
Droga powrotna. Śniadanko, omlet, kawa i można ruszać. Ostatni raz tak wysoko niemal 4000 m. Na przełęczy Artur spełnia misję i rozsypuje ziemie przywiezioną tutaj z Urzędowa, którą dostał od swojego przyjaciela Buy.
Nie tylko my korzystamy z tych świetnych warunków. Wszędzie mnóstwo ludzi. W czasie zjazdu okazuje się, że w obu kierunkach jest kilkukilometrowy korek. Na szczęście motocyklem udaje się poruszać bez niepotrzebnego postoju. Obozowisko w tym samym miejscu co 4 dni temu. Sprawdzone miejsca zawsze są dobre.
Do Delhi zostało 600 km. Nie zrywamy się rano. Dziś wszystko powoli. Trochę zdjęć, kilka ujęć, wysłanie materiału do radia i gazety, krótki wywiad z miejscowym. Start w południe, na totalnym luzie. Z każdym kilometrem smutek wzrasta, powoli opuszczamy Himalaje. To staje się już przeszłością. Droga Manali – New Delhi jest bardzo niebezpieczna. Mijamy setki ciężarówek które nie przestrzegają żadnych zasad ruchu drogowego. Często za zakrętem okazywało się, że naszym pasem ciężarówka wyprzedza inną ciężarówkę. Kilka razy tętno podskoczyło. W nocy nasz kemping odwiedziło mnóstwo ludzi. Na wsi poszła fama, że biali śpią niedaleko na polu, więc co chwilę pojawiały się nowe grupki, zadając te same pytania. Wszystko ich interesowało. Z czasem takie rzeczy męczą, człowiek chce odpocząć po całym dniu, poleżeć w ciszy i spokoju, a tu niekończące się pytania. Jednak w Indiach nie da się rozbić na dziko, żeby ktoś się nie zjawił. Trzeba do tego przywyknąć.
Sunąc po totalnych równinach w kierunku stolicy Indii udało się dziś przejechać 320 km!!! Przy czym były częste postoje na dostarczanie płynów i jeden na spawanie bagażnika w motocyklu, powróciliśmy do piekła, dziś ponad 40 st. C. Ile teraz jest w Polsce, skromne 32 st. C? Wydarzeniem tego dnia niewątpliwie, był obiad w McDonaldzie. Co to było za wydarzenie! Pędzimy dwupasmową drogą po płaskim terenie, manetka odwinięta na full, ledwo 80 km/h, przy tylnym wietrze, nagle na horyzoncie pojawia się czerwono-żółty McMieśniak. Artur - pedał hamulca w asfalt, Michał zaraz za nim, jedynie na Brysyję nie zadziałały te kolory i pognał do przodu. Z racji tego że hamulce w Royalu to tylko nazwa urządzenia, które służy do hamowania, tutaj to urządzenie powoduje powolne zmniejszanie „pędu” motocykla. Wytracili prędkość, za daleko, trzeba jechać pod prąd niby autostradą, tutaj to nic nadzwyczajnego, normalka. Dacie wiarę, że po tych ich autostradach łazi wszelakie bydło: krowy, świnie, kozy!? Ludzie! Brysyja się zczaił, że coś ważnego przegapił i zwrócił. To było wydarzenie, nawet kamera poszła w ruch! Wchodzimy, klimatyzowane pomieszczenie, 22 st. C, to jest to, patrzymy z nadzieją w menu, że wreszcie coś małe, nad wymiar kaloryczne i tanie. I tu zaskoczenie, wszystko strasznie drogie, klientów nie za wiele, w Polsce nie do pomyślenia o każdej porze dnia, jednak nie odmówimy takiej okazji. McChicken Machrayana coś tam coś tam, frytki, ketchup, duża Cola.
Wjazd do stolicy bez obaw, zero stresu, jakbyśmy się tu urodzili. Każdy z nas nabrał tak dużej wprawy przez miesiąc jazdy, że poruszamy się po mieście jak rodowity hindus. Ciągły sygnał i gaz, to niezbędne elementy poruszania się w zatłoczonym miejscu.
Na hotelowym dachu, na Karol Bagh już w New Delhi, patrząc w niebo nie widać gwiazd. To wpływ cywilizacji – smog. Siedzimy na dachu z pracownikami naszego hotelu, jedzą rękoma, palą ćaraś i są zadowoleni ze swojego skromnego życia. New Delhi, po raz drugi, czyli zgodnie z planem, chociaż nie do końca, bo bez Przema.
Jutro rozpoczyna się jeden z ważniejszych etapów wyprawy. Trzeba nadać samolotem nasze motocykle. Znając biurokrację tego państwa, wiemy, że łatwo nie będzie. Zbierzemy nasze całe siły i dotąd będziemy naprzykrzać się urzędnikom, aż osiągniemy cel.
Powoli nadchodzi czas podsumowań tego pierwszego etapu. Najsmutniejsze to że Przemo nie może dalej kontynuować jazdy, siły natury. Co się udało, a co nie? Myślę że każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Zostajemy w New Delhi najbliższe 6 dni. Brysyja zajmie się przeglądem i remontem motocykli, a Artur z Michałem załatwianiem spraw papierkowych. Komu lepiej pójdzie?
Z samego rana załatwianie jednej z najważniejszych rzeczy ostatnich dni. Mianowicie przetransportowanie naszych motocykli do Azerbejdżanu. Spodziewamy się dwóch możliwości, łatwo albo topornie.
Ciekawostka. Piotr Bryszewski (36 l) ma rodzinę po całym świecie, w Indiach również, postanowiliśmy ją odnaleźć. Szukamy. Przez setki uliczek z zawrotną prędkością biegnącego osła, w gąszczu szerokiej gamy pojazdów przeciskamy się motorikszą. Ciekawe ile lat potrzeba, żeby z taką zwinnością pomykać po ulicach Delhi? Jesteśmy na miejscu. Strażnika przy bramie pytamy o Marię Skakuj Puri z Polski. Tak, mieszka tutaj. Najbardziej zaniepokojony Brysyja, wiadomo rodzina, spotka tą osobę pierwszy raz w życiu. Dzień dobry. Dzień dobry. Ale mnie zaskoczyliście, bez uprzedzenia. Zapraszam do mieszkania. Raczymy się zimnym napojem, pierwszy raz rozmawiamy po polsku. Miłe dla ucha. Rozmawiamy o wszystkim, o nas, o pani Marii i jej rodzinie, o Indiach, o ich problemach, o życiu, przeszłości i przyszłości. Zjawia się mąż Tejjndea, wysoki, przystojny hindus z turbanem na głowie. Taki turban codziennie rano zakłada się na nowo, wymiar materiału tworzącego turban to metr szeroki i 5 metry długi. Parę minut z założeniem się schodzi.
Szybko nawiązaliśmy wspólny język. Szklaneczka whisky, przekąska i rozmowa przebiega coraz sprawniej, kolejna szklaneczka. Pan Puri po chwili z pokoju przynosi swój arsenał, konkretną dubeltówkę, a zza paska wyciąga piękną, zgrabną berettę. Pani Maria wychodzi z pokoju, nie lubi broni. My oglądamy z zaciekawieniem, podobno jest jeszcze więcej sztuk, ale to innym razem. Miło, wieczór trwa dalej. Na stół trafia jedzenie. Mięso! Kurczaki, bardzo smaczne, wcinamy z zapałem. Po chwili pan Puri oferuje najlepszy na świecie ćaraś. Obłoki dymu, rzeczywiście sprzęt pierwsza klasa. Wieczór spędzony sympatycznie, postaramy się jeszcze spotkać razem. Czas do domu. Prywatną taksówką docieramy w mig. Jutro ważna rzecz do zrobienia.
Umówiliśmy się na 10:00 godzinę, my na czas, pani Rana zaszczyciła nas po dwunastej godzinie. Rozpoczęło się topornie. Cena przesyłki jakbyśmy przewozili pociąg. Co aż tyle? Za taki mały ładunek? Nerwowe myśli napływają do głowy. Spodziewaliśmy się połowę tego. Mówimy, że za taką cenę nie damy rady. Rama zaczyna kombinować, dzwoni do szefa Lufthansy w Delhi i naświetla mu sprawę, coś udało się utargować, szybkie podliczenia, nadal nie do przyjęcia. Kolejne telefony. Może inna linia lotnicza? Kolejny pomysł, mniejszy kontener, mniejsza opłata, znowu kilka rupii urwane z ceny wysyłki. Rachunek. Za drogo. Rana stawia ultimatum, mamy dać odpowiedź w ciągu 15 minut: czy się zgadzamy czy nie? Co robić. Tyle kasy, nie mamy aż tyle. Sponsorzy zawiedli. Jesteśmy pod ścianą, gramy na zwłokę. Tłumaczymy, że dziś nie możemy podjąć decyzji, składa się na to kilka czynników. Chcemy na własną rękę popytać w innych liniach lotniczych o taką usługę. Może uda się taniej. Pod koniec negocjacji Rana zaoferowała, że jutro do 15:00 ta oferta będzie ważna, także jak się zdecydujemy na jej warunki to możemy przyjść. Mamy pół dnia do znalezienia lepszego rozwiązania. Brysyja w tym czasie robi przegląd royali.
|
Komentarze 4
Poka¿ wszystkie komentarzewww.ekspedycja-motocyklowa.pl - tutaj znajdziecie opisy kilku takich wypraw, ba mo¿na nawet siê z nimi zabraæ
OdpowiedzCzad! Czyta³em w ¦wiecie Motocykli relacjê z wyprawy! Marzenie!
Odpowiedzpamiêtam, ¿e jaky¶ polacy przyjechali z Indii na Royalach CA£¡ trasê. nawet przez Iran itd. to byli twardziele. ale dla was te¿ respekt, mieli¶cie trochê pecha
Odpowiedzej no oni pod koniec lipca wrocili do PL
OdpowiedzJeste¶cie twardzi! My¶lê, ¿e po Waszych przygodach wiêkszo¶æ by siê podda³a (ja w ka¿dym b±d¼ razie chyba tak), a tymczasem Wy przecie do przodu. Prawdziwy Szacun! Powodzenia! Czekamy na dalsze ...
Odpowiedz