Francja Po dobrym zaopatrzeniu w prowiant ruszyliśmy do dalszej podróży. Drogi były kręte i pełne ciekawych architektonicznych arcydzieł. Powoli zaczęliśmy zbliżać się do Morza Śródziemnego. Pozostawiliśmy za sobą góry, wioski i potoki. Przed nami pojawił się świat Luisa de Fine... czyli St. Tropez na celowniku. W samą porę, bo zbliżała się pora noclegu. W miejscowości ST. Maxime udało nam się znaleźć camping nad samym morzem, plaża 20 metrów dalej, a na przedzie St. Tropez... Super!
Po rozpakowaniu mała rundka na przeciwległy brzeg, inaczej trudno byłoby zasnąć. Przechodząc koło portu zainteresował mnie piękny jacht z francuską banderą. Postanowiłem zrobić mu fotkę, kiedy naglę usłyszałem krzyk, hałas wywracanych krzeseł i brzęk tłuczonego szkła. To impreza w restauracji przerodziła się w awanturę z rękoczynami. Wolałem szybko się ulotnić, by nie wmieszać się w tą „imprezę". Dzień kolejny, na pierwszym w planie oczywiście espresso i croissant. Po przestudiowaniu mapy ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża, w kierunku Marsylii. Pogoda była, jak na zamówienie. Po raz pierwszy ściągnęliśmy kurtki, temperatura oscylowała wokół 25 stopni. Gdyby jeszcze nie te muchy... Po paru kilometrach jazdy, uderzenia much na gołą skórę doskwierały tak, jakby uderzały w nas kaczki. Osobiście wolałem się już pocić... Pierwszym większym miastem na naszej trasie był Tulon z potężnym portem, w którym stały nawet lotniskowce. Bez sesji zdjęciowej się nie obyło. No, ale trzeba dalej kręcić kilometry. Trasa cały czas biegnie wzdłuż morza, po drugiej stronie skały, a w tle Marsylia. Marsylia to wielkie miasto, pięknie położone, ze wspaniałym portem morskim i lotniczym. Zobaczyłem tam po raz pierwszy ulicę tak długą, jak horyzont. Szeroka na cztery pasy, można było - jak przystało na Francuza- jechać z prędkością 80 km/h i podziwiać architekturę. Na każdym końcu ulicy rondo z fontanną lub pomnikiem. W centrum miasta wielki port morski. Osobiście jestem fanem żeglugi i gdy zobaczyłem taką ilość jachtów, omal nie puściłem kierownicy w wrażenia. Pełno tam żaglówek, łodzi motorowych i jachtów. Bardziej na zewnątrz statki dalekomorskie i wojskowe. Pod samym portem prowadzi tunel, którym można przemieścić się na drugi koniec miasta. Jadąc nim ma się wrażenie, jakby się jechało pod morzem - wszędzie intensywny zapach wilgoci, soli, ryb. Marsylia była ostatnim punktem naszej wyprawy. Został nam już tylko powrót. Obraliśmy więc kierunek na Lyon, jako następny i ostatni przystanek na noc. Ostatni etap Kilka kilometrów przed Lyonem zatrzymaliśmy się na noc w małej wiosce, na spokojnym polu campingowym. Nasze głowy były pełne wrażeń. Jednak świadomość tego, że już wracamy, była przytłaczająca. Jedynie myśl o wannie pełnej gorącej wody i miękkim łóżku budziła uśmiech na twarzy, zwłaszcza, jak człowiek pomyśli o obtartym tyłku i odciskach na dłoniach. Mimo tej karuzeli myśli, nie mogliśmy sobie odpuścić porządnej, francuskiej kolacji. Następnego dnia zaskoczyły nas niewielkie opady deszczu i spadek temperatury. To jakby pożegnanie naszej wyprawy. Z powrotem zarzuciliśmy nasze kurtki. Robiło się coraz mniej przyjemnie, więc jeszcze ciepła kawa i pyszny, francuski croissant i w drogę. W piekarni spotkaliśmy motocyklistę, który jechał w tym samym kierunku i dołączył do nas. Nasze przygody i trasa zafascynowały go tak bardzo, że postanowił w następnym roku dołączyć do nas w kolejnej podróży. Bilans W cztery dni zobaczyliśmy dwa potężne jeziora, stolicę Szwajcarii, miasta - Grenoble, Lyon, Tulon, Marsylię. Urwaliśmy przewód hamulcowy, zgubiliśmy tłumik, spotkaliśmy się z niezwykłą życzliwością Szwajcarów. Przejechaliśmy pod morzem w Marsylii, widzieliśmy St.Tropez i przebogatych ludzi na swoich jachtach, poza tym lotniskowiec sił zbrojnych Francji. Zjedliśmy niesamowite swojskie salami, sery, chleb i wypiliśmy dwie flaszki swojskiego wina. Spaliliśmy sobie skórę na ramionach i przeżyliśmy marsz śródziemnomorskich much. Przejechaliśmy najdłuższą prostą przez miasto (około 8 km -Marsylia). Nakręciliśmy 2830 km na tacho, przetarliśmy tyłki, a ręce wygięły się na kształt rączek kierownicy. To wszystko tylko po to, by zaspokoić szalony ogień motocyklisty w naszych sercach. | |
Komentarze 2
Poka¿ wszystkie komentarzeSuper wyprawa, z jednym ale ;) Stolic± Szwajcarii jest Berno, a nie Genewa...
OdpowiedzBrawo ch³opaki :) ja do francji zamierzam uderzyæ w te wakacje, ca³e lazurowe wybrze¿e i mo¿e do barcelony. Ale czy nie mieli¶cie wiêcej czasu ¿eby trochê tam posiedzieæ - lazurowe jest piêkne, by³em tam kilka razy ale samochodem z rodzicami jak by³em m³odziutki. Gratuluje wyprawy ;) Ale na przysz³o¶æ starajcie siê o d³u¿szy urlop na takie super wyprawy. Pozdrawiam
OdpowiedzCzepiasz, siê. Nie ma takiego miasta Berno, jest Burakowo Zdrój... :)
OdpowiedzFajna wycieczka, tylko w tych krajach to niestety dro¿yzna. Sam siê chêtnie w tym roku wybiorê za granicê, ale raczej Bu³garia, Rumunia i S³owacja
Odpowiedz