Stunt a Freestyle... subiektywnie
Przepraszam, ale o kij niektórym z was chodzi piszącym maniakalnie o tym, że ten i tamten głupi i debil, bo w podkoszulku, bo bez kasku, bo w trampkach?
Za nami Stuntwars 2009 oraz mistrzostwa świata w Zurichu. Zostańmy na chwilę przy tym, co wydarzyło się w USA. Jedna z największych imprez stunterskich wywołała więcej kontrowersji niż zwykle. Odległe pozycje znanych wymiataczy, przejazdy pozbawione finezyjnych tricków wywołały fale jak dla mnie śmiesznych komentarzy.
Problem polega na tym, że przez profesjonalne podejście do tematu znanych nam zawodników zatarła się nam granica pomiędzy stuntem, a freestyleem. Samo nazewnictwo już jest mylące. Za słowem stunt potocznie kryje się kreatywna jazda na motocyklach szosowych. Natomiast słowo freestyle przylgnęło na stałe do motocrossu. Lekko mnie to irytuje, ale mowa potoczna rządzi się własnymi prawami. Jakby nie patrzeć słówko samo w sobie jest dość wymowne free - wolny style - styl. Można to przypisać prawie do każdej dziedziny, nie ważne czy jest to jazda na motocyklu, snow-boardzie, a nawet taczce. Freestyle to wyrażenie siebie, a narzędzie jakim to robimy to sprawa całkowicie drugorzędna. Konflikt z cząstką słowa „wolny" następuje w momencie zawodów. Nazwa zostaje, bo tak się przyjęło, jednak jak możemy określić mianem wolnego coś, co jest ujęte w jakiekolwiek ramy tylko po to, żeby mogło być ocenione? Efektem tej sprzeczności jest subtelna różnica pomiędzy stunterem, a freestyleowcem...
W momencie kiedy rodziła się kultura jazdy na motocyklach w sposób niekonwencjonalny od początku towarzyszyła temu garstka maniaków, których teraz możemy nazwać zawodowcami. Ac Farias, Christian Pfeiffer, Kevin Carmichael i wielu innych wzięło wszystko, co się działo na bardzo poważnie i potraktowali to z góry jako sposób na życie. Poświęcając się całkowicie doskonaleniu techniki jazdy stosunkowo szybko osiągnęli niesamowicie wysoki poziom. Naturalną sprawą jest to, że w momencie gdy grupa ludzi koncentruje się na podobnych zadaniach siłą rzeczy musi dojść do rywalizacji. Tak właśnie pokazy na zlotach i imprezach motocyklowych przerodziły się w zawody. Przy wysokim poziomie wykonywania tricków do kryteriów oceny zawodników dołączono takie kategorie jak wygląd motocykla, kontakt z publicznością i inne w moim odczuciu komiczne kategorie. Stąd mamy pstrokate motocykle, otwarte kaski, uśmiechy na ustach, machanie rękami i radosne okrzyki. Wiadomo, że niektórym osobom to może się podobać, ja do tej grupy nie należę. Mimo wszystko zawodowcy szokują stopniem opanowania motocykli, przez co bez wątpienia należy im się bardzo duży szacunek.
Jakieś 10 - 12 lat temu pojawiły się pierwsze motocykle sportowe, które bardzo chętnie rwały się na koło np. Suzuki GSX-R 750. Nie wymagały już jakiś magicznych przeróbek dlatego jazda na kole stawała się coraz bardziej popularna wśród „normalnych" użytkowników. Po filmie „Las Vegas Extremes" (kto nie widział ten gapa) ruszyła prawdziwa lawina gości zajmujących się wygłupami na motocyklach... W tym momencie swobodnie możemy określić tą grupę ludzi mianem subkultury freestyleu na motocyklach sportowych. Jeżdżą kiedy chcą bo są wolni, jeżdżą gdzie chcą bo są wolni, jeżdżą w czym chcą bo są... wolni. Przepraszam, ale muszę dać upust swojej frustracji i zapytać się o kij niektórym z was chodzi pisząc maniakalnie o tym, że ten i tamten głupi i debil, bo w podkoszulku, bo bez kasku, bo w trampkach... Zapamiętajcie raz na zawsze - jest to moja dupa i to MNIE będzie szczypać jak się zedrze o asfalt! Wolna wola kto w czym lata, jak chcę to będę latał w stringach i ciągał się za motocyklem jadącym na stelażu, wiecie dlaczego? Bo jestem WOLNY i będzie to moja świadoma decyzja. Proste? Dziękuję.
„Stunt to nie tylko jazda" to powiedzenie w bardzo krótki, ale jakże dosadny sposób charakteryzuje freestyle. Swoją drogą wychodzi mi z tego tekstu słówkowy labirynt, ale wierze, że się nie zgubicie. W tej kwestii możemy zobaczyć największą przepaść pomiędzy stuntem zawodowym, a amatorskim (freestylem). Czołówka światowa trenuje, my sobie jeździmy... Aby osiągnąć światowy poziom nie ma zmiłuj, musisz trenować praktycznie codziennie i dbać o kondycję (czyt. stronić od alko i innych używek oraz utrzymywać się w dobrej kondycji fizycznej). Dlatego zawodowcy zazwyczaj trenują sami, bądź z maniakami podobnymi do siebie. Freestyleowcy to całkiem inna brocha, nie ma treningów, a są ustawki. Krótka piłka kilka telefonów, spotykasz się w jakimś miejscu w Polsce i ogień. Oprócz ćwiczenia umiejętności raz na czas zawsze ktoś odwali jakąś głupotę, dzięki której atmosfera na miejscówce nigdy nie jest zawodowo zamulona. W momencie, gdy ktoś wybija się jakimś nowym odjechanym trickiem w oczach pozostałych zamiast zawiści można dostrzec tylko iskrę dodatkowego powera, motywującego do pokonywania kolejnych osobistych barier. Gdy przychodzi wieczór zawsze znajdzie się jakieś miejsce do zorganizowania imprezy i tam dopiero prawdziwy stunt wychodzi na jaw. Nie da się tego opisać, tym bardziej, że każdy wieczór rządzi się własnymi prawami. Jest to fenomenalne zjawisko jak potrafi zżyć się ze sobą grupa ludzi, która de facto nie zna się dobrze, a często nawet w ogóle. Oczywiście nie wszyscy potrafią się odnaleźć w tym klimacie lub nie chcą tego robić, jednak jest to ich ewidentna strata. Oczywiście wśród amatorów zdarzają się psychole, którzy wykazują się czystym darem do jazdy albo niesamowitym samozaparciem. W życiu każdego z nich przychodzi dzień, w którym chcą się sprawdzić i wtedy lecą na zawody.
Nie trzeba być znawcą, żeby zauważyć wielką różnicę w stylu jazdy zawodowego stuntera i amatorskiego freetyleowca. Jest to więc kwestia gustu, czyja jazda do nas przemówi. Na zawodach o zwycięstwie jednak nie decyduje niczyj gust, a punkciki. Musimy ich zdobyć jak najwięcej, czyli wykonać jak największą ilość tricków i pamiętać o tym, żeby się nie wywrócić, bo punkciki uciekną raz dwa. Dlatego właśnie przejazdy zawodowców są pozbawione czystej finezji, ewolucje są wykonywane bardzo czysto jednak pozbawione są luzu i najtrudniejszych (przez co najbardziej efektownych) tricków. Jest to dla mnie lekki paradoks, bo przez to podczas zawodów nie możemy zobaczyć szczytu możliwości danego zawodnika. Inaczej trochę jest z amatorami. Wiedzą, że aby błysnąć muszą się czymś wybić, więc cisną na oporze próbując wykonać tricki, które nie zawsze im wychodzą albo nawet do tej pory nie wychodziły w ogóle. Prowadzi to do gleb, utraty punktów, dodatkowo nie umieją machać rękami tak, żeby tłum szalał i odległe miejsce w klasyfikacji gotowe. Taka sytuacje mieliśmy w tym roku na Stuntwars. Guru który odwalił według mnie najbardziej hardcorowy trick w historii stuntu, czyli suicide circles, a dodatkowo jest bardzo uniwersalnym stunterem nie znalazł się nawet blisko czołówki. Niestety nie widziałem jego przejazdu i nie chcę za bardzo krytykować sędziów, jednak jak dla mnie coś tutaj nie zadziałało... Jest już na świecie trochę stunterów wywodzących się z freestyleowego światka, którzy na zawodach umieją się odnaleźć i pojechać tak, żeby zająć wysoką lokatę. W wielu przypadkach jednak widać u nich zmuszanie się do pewnych zachowań podczas przejazdu...
Tak, więc proponuję organizatorom wszelkich imprez przemyśleć tryb oceniania. Już nie chodzi tutaj o same lokaty, bo każdy z nas zazwyczaj zna swoje miejsce w szeregu i jest świadomy swojego poziomu jazdy. Chodzi o obiecane na plakatach wielkie widowisko, niechcący kastrowane przez zasady oceniania. Wystarczy zmniejszyć znaczenie gleb, a większą uwagę przykuć do unikalnych umiejętności/tricków poszczególnych stunterów i bardzo szybko z pukładanego i względnie przewidywalnego przedstawienia, będziemy mieli prawdziwie hardcorowe pełne emocji i niespodzianek show.
Filmy: |
Komentarze 16
Pokaż wszystkie komentarzedo autora artykulu. Ty buraku jeden !!! "jestem wolny" dojezdzali Cie w podstawowce czy jak ??? ...ani z ciebie stunter,a juz napewno nie motocyklista..IDZ PRECZ!!!!
Odpowiedzjeśli nie wiesz do kogo rozmawiasz tzn. że sam jesteś burakiem. pokaż kilp ze swoimi osiągnięciami to wtedy możesz zabrać głos. a swoją drogą super artykuł
OdpowiedzStunt to jest cos
Odpowiedza czy da rade z Hondy nsr 50 zrobić motor do freestyle :d tak żeby sobie na jednym pośmigać :D pomóżcie mi proszę was piszcie wszystko co trzeba zmienić żeby dało rade pojeździć na jednym :D
Odpowiedzjak przerobić skuter do stuntowania???
OdpowiedzLżejszr rolki gdzies 3.5 grama ,płaska kiera , stelaz i to chyba wszystko
OdpowiedzSimpson aj low ju uuuuuuuuu .... elektryk!
OdpowiedzCo za bzdura "bede jezdzil w czym chce bo jestem wolny". A zabulisz za lekarza, karetke i cala armie innych ludzi ktorzy predzej czy pozniej bede ci musieli pomoc? Ja niemam ochoty placic za ciebie...
OdpowiedzPopieram w 100%. Jak by im było ciężko kask na łepetyne założyć. Wielki mi to kozak, że kasku nie ma. A potem 6 miechów w szpitalu a w tym ze 3 operacje które w pyte kosztują! i rehabilitacja z rok. Tak ciężko nałożyć jest kurtkę z ochraniaczami i spodnie, a o kasku już nie wspomnę. Ale to trzeba mieć na czym ten kask nosić, nie każdy to ma...
OdpowiedzCo do kasków to się z Tobą zgadzam. Nigdy nie wsiadam na moto bez niego. Jeśli chodzi o opieke lekarska, to w przypadku kontuzji i tak nie ma co liczyc na sluzbe zdrowie i trzeba sie leczyc prywatnie, zeby jak najszybciej wrocic do formy. Wiadomo, ze czasami jest potrzebna natychmiastowa pomoc ale sa to wypadki, ktore zdarzaja sie wszedzie. Zdarty łokie czy tyłek nie wymaga natychmiastowej hospitalizacji ;) Pozdrawiam
OdpowiedzNie wiem ile człowieku masz lat i doświadczenia życiowego ale chyba nie za wiele bo teraz to poleciałeś po bandzie. Gdzie widziałeś polaka, którego stać na prywatną opiekę zdrowotną? Chyba tylko biedne dzieci bogatych rodziców, które stać na rozwalenie szlifierki za 20 tysi. Godzina masażu od 50 do nawet 500 złotych. Wirówka 15 minut 150 złotych. a to tylko czubek góry lodowej. A co do przypadków nagłych to nawet jeśli nie karetką to na własnych nogach pofatygujesz się do szpitala bo sam sobie oparzenia czy zdartej skóry nie opatrzysz prawidłowo. I już zajmujesz niepotrzebnie miejsce czas i leki na które NFZ przydziela mało kasy. Więc dzieciaku (nie zależnie od tego ile masz lat) przestań wypisywać chory badziew tylko idź sobie pojeździj tylko tam gdzie nikomu krzywdy nie zrobisz.
OdpowiedzNaprawde w szoku jestem, ze sie wam wszystkim chce tak truc... Moze bedziesz w szoku ale znam wielu Polaków, których stac na prywatne leczenie. Teksty typu "synkowie bogatych rodzicow" co to za odzywki? I Ty mnie nazywasz dzieciakiem tak? Czy znasz pojecie "praca" i co sie z tym wiaze "wynagrodzenie"? Stunt nie jest tani, jesli kogos na to nie stac to tego nie robi proste, a kontuzje sa wliczone w ta cene. Jesli naprawde masz ochote dalej sie puszyc, to proponuje skoczyc do najblizszej przychodzi i wygarnac prostow oczy wszystkim hipohondrykom jak to marnują Twoje pieniadze korzystajac ze srodków NFZ z byle powodu. Naprawdę żal żal żal. Jestes idealnym obrazem polskiej mentalnosci. koniec tematu. Pozdrawiam
Odpowiedz