Stanisław Kanas nie żyje
10 lipca 2012 roku, w Opolu zmarł Stanisław Kanas, jeden z najlepszych polskich motocyklistów lat powojennych. Okres jego największych sukcesów sportowych przypadał na przełom lat 50. i 60. Był triumfatorem wielu zawodów motocyklowych. Zdobywał medale w wyścigach ulicznych i rajdach terenowych. Przez wiele lat był członkiem kadry narodowej. Tak o jednym z jego sukcesów pisał ówczesna prasa:
Zwycięstwo w Grand Prix Węgier wieńczy pasmo sukcesów międzynarodowych opolanina - Stanisława Kanasa
Stanisław Kanas zanotował na swym koncie szereg sukcesów międzynarodowych. Zaliczyć tu należy dwukrotne zdobycie złotego medalu w Sześciodniówkach oraz tytuły mistrza Polski. Lata ubiegłe to pasmo sukcesów tego sympatycznego i skromnego zawodnika.
Największą jednak poprawę stylu jazdy i szczególnie wysoki poziom wykazuje Kanas w roku bieżącym, w którym wyniki uzyskane na trasach wyścigowych Europy kwalifikują go do czołówki europejskiej i bez wątpienia dają mu pierwszą lokatę wśród polskich motocyklistów.
Spójrzmy co mówią wyniki. Już I eliminacja wyścigowych mistrzostw Polski w Krakowie dowiodła bezwzględnej supremacji Kanasa w klasie 350 cm³. A dalej starty za granicą kraju. W Jicinie (Czechosłowacja) opolanin uzyskuje 5 miejsce, mając przed sobą jedynie czterech Czechosłowaków na niezwykle szybkich fabrycznych Jawach OHC. Drugi start międzynarodowy w Chimsy (Belgia) kończy Kanas znowu na 5 pozycji, by już w tydzień później, startując w doborowym towarzystwie w Opatii (Jugosławia) ukończyć wyścig na 4 pozycji, mając w pobitym polu wielu znanych zawodników m.in. Anglików.
Z zaciekawieniem oczekiwaliśmy kolejnego startu międzynarodowego, tym razem o Grand Prix Węgier w Budapeszcie. I tu spotkała nas największa bodaj niespodzianka. W pierwszym starcie w kategorii 350 cm³ Kanas kończy wyścig na 2 pozycji, aby wystartować ponownie w kat. 500 cm³ do walki o Wielką Nagrodę. Kanas dowiódł tu swej wysokiej klasy, zdobywając na 350-tce najwyższe trofeum – Grand Prix Węgier. Sukces ten stawia Kanasa wśród najlepszych zawodników Europy. (…)
„Trybuna Opolska” nr 195 z 16.08.1957
Niedawno ukazała się moja książka „Motocykle w PRL. Rzecz o motoryzacji i nie tylko…”. Jest to nietypowa publikacja, w której w ramach tytułowego „… i nie tylko…” starałem się wskrzesić pamięć o najwybitniejszych polskich motocyklistach sportowych. W książce pojawiły się informacje o: klanie Hennków, braciach Brunach, Mielochu, Kwiatkowskim, Jankowskim, Dąbrowskim, Markowskim, Szarle, Żurawieckim, Kupczyku, Potajale, Kamińskim, Szczerbakiewiczu i wielu innych. W ubiegłym roku, kiedy pisałem książkę, kilku z nich jeszcze żyło i udzielili mi wywiadów lub przesłali swoje wspomnienia. Te fragmenty książki są niezmiernie cenne.
Jedną z osób, którą udało mi się odnaleźć był Stanisław Kanas, mieszkający nadal w rodzinnym Opolu. Był bardzo chory, mimo to znalazł w sobie siły na kilka wspomnień o latach swojej kariery sportowej. Oto fragment wspomnianej książki z wywiadem ze Stanisławem Kanasem:
(…) Lata 50. to bardzo ciekawy okres. Mieliśmy wtedy kilku bardzo utalentowanych zawodników. PZMot. realizował planowo intensywne treningi kadry narodowej. Był sprzęt na europejskim, a nawet światowym poziomie, że wspomnę kilka Nortonów Manx 350 i 500, wśród których perełkami były wersje z dwuwałkowym rozrządem. Były dwa HRD Vincent Black Lightning i trzy Parille, ale… nie było żadnej możliwości startów na zawodach w Europie zachodniej. Izolacja polityczna była pełna i nawet teoretycznie bezideowy sport nie mógł wydostać się za „Żelazną Kurtynę”. Taki stan zahamował możliwości rozwoju kariery kilku utalentowanym sportowcom, którzy mieli realne szanse na sukces międzynarodowe. W połowie lat 50., wśród motocyklistów, którzy mieli realne szanse na równą rywalizacje w Europie zachodniej wymieniano, w wyścigach motocyklowych Jana Hennka, Stanisława Kanasa, Stanisława Bruna, Włodzimierza Markowskiego, Jerzego Dąbrowskiego, Jerzego Jankowskiego i Zbigniewa Kupczyka, a w rajdach Romana Żurawieckiego.
W tej książce przywołuje pamięć o wielu zapomnianych, a niegdyś czołowych motocyklistach lat 50., 60. i 70., aby oddać im hołd, na który w pełni zasługują. To w większości byli sportowcy z krwi i kości, którzy mogli pochwali się konkretnymi sukcesami.
Stanowi to ciekawy kontrast do sytuacji dziś, kiedy nasze media kreują i gloryfikują polskich motocyklowych „mistrzów na międzynarodowym poziomie”, a w rankingach środowisk sportowych w Europie zachodnie polskich zawodników lokują w piątym lub siódmym rzędzie, daleko od czołówki, na pozycjach bliskich setnego miejsca lub jeszcze gorzej.
Wróćmy jednak do lat 50., a właściwie do czasów współczesnych. Po długich poszukiwaniach, w czerwcu 2011 roku udało mi się odnaleźć Stanisława Kanasa, który mieszka dziś w rodzinnym Opolu. Poprosiłem go o kilka zdań wspominających dawne lata. Oto krótki wywiad ze Stanisławem Kanasem:
Tomasz Szczerbicki: Kiedy zaczyna się mówić o sukcesach sportowych, często ginie tam człowiek, jako osoba, dlatego chciałbym spytać pana o początki?
Stanisław Kanas: Urodziłem się 22 grudnia 1930 roku w rodzinie robotniczej, która nie miała styczności z motoryzacją. Pierwszym motocyklem, jaki pojawił się u nas w domu, był stary wojskowy, demobilowy Indian 1000, którym mój ojciec często mnie woził. Pamiętam, że ojciec lubił szybką jazdę, a ja często przez to spadałem z tego motocykla.
Jeżeli jestem przy mojej rodzinie, chciałem powiedzieć, że również mój brat Edward Kanas rywalizował sportowo motocyklami. Był przez kilka lat jednym z najlepszych zawodników w naszym regionie.
Tomasz Szczerbicki: Kiedy rozpoczęła pan swoja karierę sportowa?
Stanisław Kanas: Po raz pierwszy wystartowałem w wyścigu, kiedy miałem 16 lat. W Opolu, na motocyklu Standard. W wieku 21 lat zostałem powołany do wojska i wcielono mnie do klubu OWKS Kraków. Potem przeniesiono mnie do Warszawy, do CWKS Legia, która w owym czasie dysponowała chyba najlepszym w Polsce parkiem maszyn sportowych. W wyścigach startowałem na motocyklach Norton 350 i 500 oraz włoskiej Parilli. W „Sześciodniówkach” jechałem: Zündappem, Maico i AJS. W motocrossach rywalizowałem dosiadając BSA 500. Najmilej wspominam angielskie Nortony.
W latach 60. miałem poważny wypadek podczas wyścigu. Było to w Częstochowie. Zawiodły hamulce i nie mogłem wbić niższego biegu, aby hamować silnikiem. Miałem do wyboru albo wjechać w tłum kibiców albo w rusztowanie remontowanego teatru. Wybrałem to drugie. W konsekwencji byłem cały połamany i przez pół roku dochodziłem do zdrowia. To był koniec mojej kariery motocyklowej.
Tomasz Szczerbicki: Odnosił Pan sukcesy w wyścigach i rajdach motocyklowych. Która z tych dyscyplin była panu bliższa, która pan bardziej lubił?
Stanisław Kanas: Wyścigi motocyklowe.
Tomasz Szczerbicki: Ile tytułów mistrza i wicemistrza Polski zdobył pana w swojej karierze? Jakie jeszcze inne liczące się zwycięstwa pamięta Pan ze swojej kariery?
Stanisław Kanas: Dokładnie nie pamiętam, minęło już sporo czasu. Tytułów mistrzowskich i wicemistrzowskich zdobyłem około 16, w różnych dyscyplinach motocyklowych. W roku 1953 i 1956 wywalczyłem złote medale w „Sześciodniówce”. Największym moim sukcesem międzynarodowym było zwycięstwo w Grand Prix Budapesztu w roku 1957, startowałem wtedy na Nortonie 350. W tym też roku zdobyłem Mistrzostwo Polski w klasie 350. Za duży sukces uważam 5 miejsce w wyścigu w Jicinie (Czechosłowacja), przede mną było czterech Czechów na bardzo szybkich Jawach ohc. W 1958 roku w Grand Prix Budapesztu byłem drugi w klasie 350 i pierwszy w klasie 500, w obu startowałem na Nortonach.
Tomasz Szczerbicki: Czy mógłby pan jednym zdaniem scharakteryzować innych polskich zawodników z lat 50.?
Stanisław Kanas: Wielu już nie pamiętam. To historia sprzed blisko 60 lat, a pamięć ludzka jest ulotna i zawodna. Niektórych pamiętam słabo, ale proszę, to co pamiętam: Włodzimierz Markowski – ciągle chodził połamany. Miał pecha. Pseudonim „Dyzio”. Jerzy Dąbrowski – mieszkał w Gdańsku, dobry kolega, zawsze można było na niego liczyć. Stanisław Brun – bardzo dobry zawodnik. Jan Hennek – bardzo dobry zawodnik, rywalizował w 500-tkach. W latach 60. wyjechał do Niemiec. Roman Żurawiecki i Andrzej Kwiatkowski – specjalizowali się w rajdach, rzadko spotykaliśmy się. Włodzimierz Szarle – twardy zawodnik, 130 kg wagi. Brał udział w rajdach.
Tomasz Szczerbicki: Dziękuje bardzo za rozmowę.
(…)
Gorsze od śmierci jest zapomnienie. Niech tych kilka zdań przypomni postać wybitnego polskiego motocyklisty i będzie hołdem jego osiągnięć sportowych.
Komentarze 1
Pokaż wszystkie komentarzeAż żal ściska że już Go nie ma. Ale jeszcze większy żal mam do tych, którzy tym sportem rządzą w naszym okręgu i gdyby nie On, nie mieliby czym zarządzac. Był moim (i nie tylko moim) pierwszym ...
Odpowiedz