Skutki zaostrzenia mandatów? Czerwone światło na przejeździe kolejowym. Kierowcy stali.. dwie godziny
Przepisy dotyczące przejazdów kolejowych są jasne. Kiedy na sygnalizatorze miga czerwone światło lub święci ciągle, pojazdy mają obowiązek czekać do chwili wyłączenia sygnalizacji. Oczywiście nie ma znaczenia czy kierowcy widzą nadjeżdżający pociąg, czy nie.
Ale kilka dni temu na ul. Ołtaszyńskiej we Wrocławiu, a konkretnie skrzyżowaniu z Poziomkową, doszło do awarii sygnalizatora. Przez dwie godziny świeciło się czerwone światło. Efekt? Na ważnej, miejskiej arterii, utworzył się gigantyczny korek. Niektórzy kierowcy cierpliwie stali w oczekiwaniu na przejazd, inni nie wytrzymywali i próbowali ominąć sznur samochodów albo zawrócić, co tylko pogłębiło chaos.
Część zmotoryzowanych próbowała przejechać pomimo czerwonego światła, a ponieważ na podobny pomysł wpadli kierowcy z obu kierunków, finalnie spotykali się na środku torowiska i nie mogli wycofać. Sytuacja była bardzo niebezpieczna i mogło dojść do tragedii. Dlaczego przez dwie godziny na miejscu awarii nie pojawiły się żadne służby kolejowe lub choćby policja?
O całej sprawie poinformowała Gazeta Wrocławska, która uzyskała również komentarz PKP. Warto przytoczyć ten fragment:
"Potwierdzamy, że była to sytuacja związana z usterką tych urządzeń. Miała miejsce 29 października między godz. 17 i 19. Serwis urządzeń przyjechał na miejsce, wykonał tzw. reset urządzenia odpowiadającego za sygnalizację i od tego czasu sygnalizator działa prawidłowo. Staramy się wykorzystywać tego typu zdarzenia, aby usprawniać nasz system. Wprowadziliśmy odpowiednie procedury związane z szybkim powiadamianiem służb policji w przypadku usterki na tym przejeździe - zapewnia Mirosław Siemieniec, rzecznik prasowy PKP PLK".
Szkoda, że "wprowadzenia odpowiednich procedur" doszło dopiero po poważnej usterce. Rzecznik PKP wyjaśnia, że kierowcy mogli uniknąć długiego oczekiwania, gdyby zadzwonili po kolejarzy. Bardzo pięknie, ale stosowna informacja o zachowaniu w razie awarii, czyli nakleja z numerem telefonu, znajduje się wyłącznie na jednym z ramion krzyża św. Andrzeja. Dodajmy, że została umieszczona… z tyłu.
Wychodzi na to, że kierowcy są sami sobie winni. Mogli przecież dokładnie obejrzeć wszystkie znaki ustawione przez PKP i wtedy na pewno odnaleźliby żółtą naklejkę z numerem telefonu. Czy Wam tez się wydaje, że procedura na wypadek awarii urządzeń przejazdu powinna wyglądać zupełnie inaczej?
Komentarze 1
Pokaż wszystkie komentarzeIm ludzie bardziej ślepo (zastraszeni) słuchają się rozkazów (przepisów) tym łatwiej zrobić z nich bezwolne stado (łatwe do strzyżenia) i do tego dążą rozmaici globaliści i twórcy wszelkich ...
OdpowiedzMasz rację, władza demonstruje coraz to nowsze zdobycze techniki do tropienia kierowców. Ludzie są zastraszeni i zwyczajnie poddają się, zachowują się niczym niewolnik. Strach przed wysokim mandatem jest paraliżujący dla takiego niewolnika, a dla władzy lukratywne źródło dochodów. Dla ciemnoty jedno wytłumaczenie - dla naszego bezpieczeństwa. I cyrk się kręci, tresura trwa za pieniądze tresowanych.
OdpowiedzBrawo! Mnie najbardziej powalił zakaz wstępu do lasu i cmentarze. Jakie to było smutne gdy na cmentarzu spotkałem tylko 4 osoby. Rządzą polsko języczne szuje, złodzieje , gudłaje i szabesgoje. Telewizja wyprała mózg większości. Gdzie duch walki tego narodu. Zastraszyli zwidem19, ludzie jak barany przyjęli preparat inżynierii genetycznej zwanej szczepionką jako eksperyment medyczny. Teraz sprzedadzą nasze złoża naturalne. I tu wkraczamy My: https://kedywpoznan.pl/referendum /
Odpowiedz