Skuterem do Włoch - w stronę toskańskich plaż
Od redakcji: Podróżowanie motocyklem najczęściej utożsamiane jest z dużymi turystycznymi motocyklami i generalnie sporymi wydatkami. Okazuje się, że wcale tak nie musi być. Z ogromną przyjemnością prezentujemy Wam relację z bardzo udanego wypadu skuterem do Włoch. Miejmy nadzieję, że zachęci to niezdecydowanych do poszukiwania przygody na wszystkich typach motocykli, nawet na tych najmniejszych.
W roku 2011 wpadliśmy na pomysł spędzenia wakacji w Toskanii, a że w posiadaniu był skuter (125 ccm) to właśnie dzięki niemu możemy powspominać ciepłe Morze Liguryjskie lub problemy ze znalezieniem stacji benzynowej. Z założenia miał to być i był wyjazd za parę złotych. Spanie na dziko w namiocie lub za zgodą właściciela posesji, jedzenie głównie przygotowywane przez nas oraz niskie spalanie skutera, pozwoliły obniżyć koszty wyjazdu do minimum. Były jednak momenty, kiedy dzięki uprzejmości spotkanych ludzi i pięknym krajobrazom czuliśmy się jak na wakacjach all inclusive.
Dwutygodniowy wyjazd, podczas którego przejechaliśmy blisko 3500 km, rozpoczęliśmy przekroczeniem czeskiej granicy w Pietrowicach Głubczyckich nieopodal Krnova. Po przejechaniu niemal 500 km, z przystankiem na śniadanie w Wiedniu, noc spędziliśmy w stajni w miejscowości Gleisdorf (30 km od Grazu).
Nad rankiem, o dziwo wypoczęci pomimo całonocnego rżenia koni z pobliskich boksów, wybraliśmy się na krótką wycieczkę po Słowenii, która utwierdziła nas w przekonaniu o pięknie tego kraju. Po kilku godzinach błąkania się po wioskach wróciliśmy z powrotem do Austrii, tym razem do miasteczka Portschach, położonego nad największym z korynckich jezior – Wörthersee. Po przypięciu skutera do ławki oraz znalezieniu kilku metrów gleby przy kamienistym brzegu jeziora, rozbiliśmy namiot. Przed godziną 6 rano obudził nas naglący głos mężczyzny: „Police! Wake up! Wake up!”. Sam już nie wiem czy ze zmęczenia, strachu, a może kierowany reakcją mojej dziewczyny, która nie okazywała chęci podniesienia głowy z poduszki również i ja nie zareagowałem. Po krótkiej chwili głos zamilkł... a może my z powrotem zasnęliśmy. Tak czy inaczej jakieś dwie godziny później po policji nie było ani śladu, a my po kąpieli w najcieplejszym z alpejskich jezior wyruszyliśmy dalej.
Czwartego dnia, przejeżdżając ponad 400 km, przekroczyliśmy włoską granicę. Wjazd do Wenecji o godzinie 14:40 okazał się pomyłką. Caldo! (z włoskiego znaczy „gorąco”) – to pierwsze słowo, którego nauczyłem się po włosku, i którego używaliśmy na okrągło. Założeniem wyjazdu było omijać turystyczne molochy i spędzać jak najwięcej czasu we włoskich wioskach, tak więc zwiedzanie Wenecji ograniczyło się do objazdu centrum oraz kilku bocznych uliczek. Prawie ugotowani, zdecydowaliśmy się pojechać w stronę Ravenny, a dokładnie do Marina di Ravenna – jednego z najbardziej znanych kurortów wakacyjnych na Wybrzeżu Romanie. Na miejsce przyjechaliśmy po godzinie 20.00. Szybka kolacja i całonocny spacer po nadmorskim miasteczku. Niewątpliwie przyjemna była przechadzka po nowo powstałym porcie turystycznym Marinara, do którego każdego dnia dobijają setki pięknych jachtów. Zaraz przed godziną 5 rano przypięcie skutera do pobliskiej latarni i rozbicie namiotu na plaży. Kąpiel w Morzu Adriatyckim i zasłużony, choć jak się za dwie godziny okazuje niezbyt długi sen. Nocne życie toczy się tutaj w centrum miasteczka oraz w wielu knajpach rozsianych wzdłuż plaży, zaś 12 mil od brzegu miłośnicy podwodnego świata znajdą Paguro - pozostałości po zatopionej w 1965 roku platformie wiertniczej, na której powstała sztuczna, tętniąca życiem rafa.
Adriatycką plażę opuściliśmy wieczorem, a po przejechaniu 80 km dotarliśmy do Brisighelli. Miasteczko to położone jest w otoczonej przez trzy skalne wzniesienia dolinie Lamone. Tutaj, zupełnie przypadkiem, udało nam się znaleźć nocleg w położonym na wzgórzu gospodarstwie agroturystycznym. Właściciel nie znał angielskiego, a my posługiwaliśmy się tylko jednym wspomnianym wcześniej włoskim słowem, tak więc komunikacja była mocno ograniczona. W sumie, zdarzało się to stosunkowo często w tym kraju. Lenistwo w ogrodzie… figi prosto z drzewa, kąpiel szlauchem ogrodowym i kolacja z półsłodkim winem. Skuter zaparkowany pod drzewem granatu, a my do spania w namiocie ustawionym jak zwykle „oknem” w kierunku wschodu słońca. Następnego dnia zjechaliśmy do miasteczka obejrzeć poleconą przez przemiłego gospodarza średniowieczną fortecę Rocca Manfredian oraz zjeść coś włoskiego (już wiemy jak powinna smakować bruschetta z rukolą, pomidorami i mozzarellą). Brisighella, o której istnieniu nie mieliśmy pojęcia, okazała się antyczną osadą uzdrowiskową odznaczoną najcenniejszymi nagrodami uznaniowymi – najpiękniejsza osada we Włoszech, Cittaslow oraz Pomarańczowa flaga Touring Club Italiano!
Po trzech dniach obozowania w Brisighelli zdecydowaliśmy się pojechać dalej na Zachód. Przejazd i krótki postój we Florencji - sytuacja bliźniaczo podobna do tej w Wenecji. Uliczne termometry wskazywały niemal saharyjską temperaturę 46 stopni. W Sienie zabrakło nam kilku dni, aby zobaczyć Palio di Siena, jednak już sam plac o charakterystycznym kształcie muszli, na którym odbywają się wyścigi konne, zrobił na nas ogromne wrażenie. Piazza del Campo, bo o nim mowa, dwa razy w roku zamienia się w tor wyścigowy, a tradycja tej gonitwy sięga czasów średniowiecza. Na placu znajduje się między innymi wieża Torre del Mangia, z której po przejściu ponad 500 schodów roztacza się piękny widok na całą okolicę oraz Palazzo Pubblico, pałac zbudowany na przełomie XIII wieku.
Po wyjeździe ze Sieny zatrzymaliśmy się w kolejnym gospodarstwie agroturystycznym przy toskańskiej miejscowości Volterra. Kaski pochowane w kufrze a my, jak przystało na turystów, zaopatrzeni w aparat i portfel, zwiedziliśmy malownicze średniowieczne miasteczko. Wracając w kierunku noclegu na obrzeżach centrum natknęliśmy się na rzeźbę pochodzącego z tego miasta Mauro Staccioli, „The Ring”.
Jazdę kolejnego ranka, tym razem w stronę Wysp Toskańskich łączących Morze Liguryjskie z Morzem Tyrreńskim, przerwała awaria. Tuż przed miasteczkiem Cecina, kilku motocyklistów oraz patrol policji uświadomili nas, że tego dnia (niedziela) nie zdołamy naprawić skutera. Zmuszeni podjechać 20 km do najbliższego mechanika, w przechodzącym najśmielsze wyobrażenia upale, zdołaliśmy tymczasowo naprawić pękniętą rurkę od chłodnicy i dotrzeć na miejsce. Nie obyło się bez użycia jakże wszechstronnej srebrnej taśmy oraz wody mineralnej, którą moja dzielnie znosząca trudy wyjazdu dziewczyna, musiała oddać aby napełnić pojemnik od chłodnicy. Zwieńczeniem ciężkiego dnia była kąpiel pod kranem za stacją benzynową oraz nocleg na polu słoneczników.
Kolejny dzień rozpoczął się pobudką o siódmej rano. Oddanie skutera do mechanika, blisko dwugodzinne oczekiwanie, 35 euro i w drogę! Godzina 09.00, 32 stopnie, wyjazd w stronę Livorno i noc na klifie. Tutaj, w otoczeniu lasów piniowych, siedząc po szyję w wodzie, zdaliśmy sobie sprawę że dotarliśmy do celu. Dojechaliśmy do toskańskich plaż posiadając przysłowiowe parę złotych w kieszeni! Zgadza się, czasami w górach brakowało tej mocy silnika, a w drodze irytowało palące słońce, jednak teraz, podczas wylegiwania się na plaży, nie miało to znaczenia.
Po dwóch dniach leniuchowania, z samego rana wyruszyliśmy do Pizy. Stąd kierując się w stronę Werony warto z drogi A12 skręcić w stronę morza na równoległą drogę, która ciągnie się niespełna 50 km wzdłuż piaszczystej plaży. Dalej po odcinku blisko 250 km dojechaliśmy nad największe i najczystsze jezioro we Włoszech - Garda. Kąpiel przy zachodzie słońca i nocleg na pobliskich polach winogron.
Ostatni dzień we Włoszech okazał się najdłuższym na wyjeździe. Około godziny 09:00 wyjechaliśmy w stronę Polski. Po drodze postój na obiad w miasteczku Villanova, trzy tankowania plus kawka w Austrii i jedno, już ostatnie, o wschodzie słońca w Polsce. Po 20 godzinach jazdy i 1011 km – Home, Sweet Home!
|
Komentarze 13
Pokaż wszystkie komentarzeKiedys pojechalismy z kumplem na dwoch skuterach piaggio x9 200 i aprilia atlantic 250 na thassos w grecji :) a rok pozniej na poludnie wloch :) Da sie zrobic tez na nas dziwnie patrzyli na ...
OdpowiedzA mnie tez kusi wypusicic sie gdzies dalej. Zastanawiam sie tylko jak wytrzymac 1000 km bez przerwy. Czasem robie 200-300 km i tylek juz niezle boli. A tu prosze 1100km i to jadac pewnie kolo ...
Odpowiedzduzy szacunek dla was za ta wyprawę. sam jezdzę po europie duzym gs, ale mozecie byc pewni ze jestescie dla mnie wzorem do nasladowania. pewnie kiedys gdy juz sie dorobicie kupicie wiekszy , ...
OdpowiedzA pewnie że można na 125 ccm! Skuterem, we dwójkę, w ciepłe rejony to super sprawa. A i w zimniejsze też się da - w czerwcu machnąłem przeszło 6000 km na CBF125 dookoła Bałtyku, zahaczając o ...
OdpowiedzSuper sprawa, gratulacje. Sam niedawno z motocykla 600cc przesiadłem się na skuter 125cc i jeździ mi się świetnie. Muszę pomyśleć o jakiejś dłuższej wycieczce, bo jakoś do tej pory nie widziałem ...
Odpowiedz..wszystko fajne tylko jak byscie mieli po 16lat, ale majac ponad 20 lat to juz nie wypada pukac i szukac sczescia, spac na polach, w krzakach, brac prysznic przy stacji -rozumie jeden, dwa dni ...
OdpowiedzA Ty ile masz lat ze piszesz co wypada a czego nie... Nie wiem w jakim towarzystwie sie obracasz, ze opisujesz Polakow jako 'biedakow bez grosza', ale zal mi Ciebie, ze zupelnie nie zrozumiales o co w tym wszystkim naprawde chodzi... Mimo wszystko pozdrawiam i zycze odrobine wiecej entuzjazmu...
OdpowiedzChyba nie rozumiesz na czym polega przygoda...
Odpowiedzwszyscy oprócz światowej czołówki wspinaczy skałkowych ;-)
OdpowiedzBeznadziejny jesteś "gdy mialem 16 lat" ,........ herezje wygłaszasz!!!! Pozostała część europy ,też śpi za "krzakiem" ...kryzys jest !!! ,ale skąd ty możesz wiedzieć ??? jak pewnie w życiu nie byłeś na wyprawie motocyklem !!! oohhoo a może byłeś ??? ,ale zaszyty w 5 gwiazdkach hotelu !!!! A dla autorów BRAWO !!!
Odpowiedzniestety dla Ciebie nie ma już ratunku :-(((
OdpowiedzChopie czy wiesz czym jest przygoda ? oto chodzi w podróży jednośladem , aby poczuć wolność i nie być uzależnionym od hoteli czy ośrodków turystycznych , które pobierają nie małe kwoty i tym samym pozostaje mniej pieniędzy na przejazdy i zwiedzanie
OdpowiedzNic mniej nie pozostaje, po prostu wyda się więcej. To tylko pieniądze, nie ma co sie ryć.
OdpowiedzWróć do szkoły synku i naucz się pisać w ojczystym języku, a potem przychodź krytykować kogoś :>
Odpowiedz