Redbull Romaniacs 2010 - Hard Enduro Rally po rumuńsku
Sibiu, miasto w sercu Transylwanii, które w roku 2007 otrzymało tytuł Europejskiej Stolicy Kultury położone jest u podnóża rumuńskich Karpat. Już po raz siódmy stało się ono stanicą najsłynniejszych na tej planecie zawodników enduro oraz miłośników offroadu. Sportowcy zjeżdżają się tutaj z całego świata, także z całymi swoimi rodzinami, aby wziąć udział w jednych z najtrudniejszych i najbardziej interesujących zawodów extreme enduro – Redbull Romaniacs.
Czym są rajdy Hard Enduro? Słowem kluczem jest tutaj „hard”, które odnosi się do niewyobrażalnie trudnego dla zwykłego śmiertelnika rajdu niemającego nic wspólnego z weekendowymi gonitwami po okolicznym lasach. Szoferzy jadą tutaj na granicy możliwości swoich i motocykla. Rajd trwa pięć dni, z których pierwszy obejmuje prolog, tradycyjnie rozgrywany na głównej ulicy miasta. W trakcie pozostałych czterech dni zawodnicy poskramiają zbocza i szczyty rumuńskich Karpat, prą przez górskie strumienie i rzeki, przedzierają się przez leśne zarośla i stawiają czoła wszelkim możliwym do wyobrażenia przeszkodom terenowym. W tym nieprzyjaznym człowiekowi środowisku kierowca polegać może wyłącznie na swoich umiejętnościach i swojej maszynie, szczególnie że większa część trasy prowadzi terenami praktycznie niedostępnymi dla kibiców, którzy w przypadku problemów mogliby zaoferować pomocną dłoń.
Motocykliści przejeżdżają trasę zapisaną w trackerach GPS, którą wcześniej układają organizatorzy zawodów. W imprezie obowiązuje podział na klasy:
- Pro – klasa profesjonalistów, jeden zawodnik, możliwe wsparcie ekipy mechaników
- Expert Single – eksperci, czyli zaawansowani kierowcy, jeden zawodnik, możliwe wsparcie ekipy mechaników
- Expert Team – klasa ekspertów, startujących w 2-3 osobowych zespołach
- Expert Trial – nowa klasa wprowadzona w tym roku, udział w niej biorą kierowcy na motocyklach trialowych
- Hobby Single – dla uczestników tej klasy przygotowano lżejszą trasę rajdu, choć w prologu muszą brać udział tak samo, jak pozostali zawodnicy.
- Hobby Team – jak wyżej, tyle że dla ekip złożonych z 2-3 osób
- Tourist – klasa nieobjęta klasyfikacją, często jadą w niej przyjaciele, lub członkowie ekip technicznych zawodników z wyższych klas
Udział w imprezie płatny jest dla wszystkich. Koszt bez zakwaterowania i wyżywienia to 1160 euro dla klas Pro, Expert, Trial i Hobby. 650 euro zapłacić muszą turyści.
Pakiet z zakwaterowaniem na sześć dni imprezy kosztuje 320 euro. Warto się na niego zdecydować, bowiem otrzymujemy w zamian:
- kolacja w dniu przybycia
- noclegi, śniadania i kolacje
- dostęp do stref Riders i VIP
- paliwo i smary w strefach tankowania na trasie rajdu
- napoje RedBull oraz woda pitna w strefach tankowania
- obiad i piwo po każdym dniu rajdu
- GPS Tracker i karta na wypadek nieprzewidzianych sytuacji
- obsługa ekipy ratunkowej i pomoc medyczna
- praca ekipy obsługującej rajd przez cały czas jego trwania, w tym materiały prasowe
- indywidualny doradca dla każdego uczestnika
- kolacja pożegnalna, wieczorna impreza
Za dodatkową opłatą można wykupić obsługę techniczną, która będzie czuwała nad motocyklem przez cały okres trwania Romaniacs. W przypadku sytuacji ekstremalnej, w której dojdzie do obrażeń uczestnika, możliwe jest wezwanie śmigłowca ratowniczego. Koszt to 1000 euro za godzinę lotu, a pokrywa go uczestnik imprezy.
Wymagania sprzętowe
Poza opłatami konieczne jest wykazanie się posiadaniem „zestawu przetrwania”, który zawiera w sobie:
- GPS na każdego kierowcę (lub na ekipę)
- latarkę
- telefon GSM w wodoszczelnej torbie, z którego można odbierać połączenia, jak również dokonywać połączeń wychodzących (uwaga na roaming i stan konta!) w razie konieczności
- zapalniczka
- lusterko
- litr wody
- apteczkę
- koc termoizolacyjny
- kurtka przeciwdeszczowa
- ołówek i numery kontaktowe
- zestaw narzędzi do drobnych napraw
- zestaw naprawczy do opon
- zapasowy komplet baterii do urządzenia GPS
- dodatkowy minitracker GPS dla każdego kierowcy lub każdego zespołu
Poza tymi wszystkimi wymogami zaleca się wykupienie pełnego ubezpieczenia medycznego.
Prolog
W dniu prologu motocyklistów i widzów pogoda przywitała stalowymi, ciężkimi chmurami i ulewnym deszczem. Jako, że większość przeszkód stanowiły pnie, pieńki oraz gałęzie, deszcz znacząco podniósł i tak już wysoki poziom trudności prologu, zwiększając tym samym ilość widowiskowych upadków. Z powodu silnych opadów organizatorzy zrezygnowali z drugiego przejazdu, zatem zawodnicy już od samego początku musieli jechać na pełny gwizdek. Wszyscy motocykliści doskonale poradzili sobie z postawionym przed nimi zadaniem, przy okazji dostarczając mnóstwa zabawy zgromadzonym widzom. Po południu po przejeździe wszystkich uczestników ogłoszone zostały wyniki prologu. Po tym na miejscu finiszu zwycięzcy spotkali się na rozdaniu nagród i polewaniu szampanem.
Dzień pierwszy
Nad górami unosiła się mgła, z nieba jednostajnie lał deszcz. Gruntowe drogi zamieniły się w breję. Tym bardziej słowa uznania należą się dziewczynom z rumuńskiego oddziału RedBulla, które swoimi charakterystycznymi Mini zajeżdżały w takie miejsca, gdzie z trudem radziły sobie rasowe terenówki.
Najtrudniejszym wyzwaniem dla zawodników okazała się nawigacja w terenie przy wykorzystaniu GPSa. W czasie kolejnych czterech dni przyszło im walczyć w lasach praktycznie w samotności, bazując poza nawigacją satelitarną na rzadko rozstawionych drogowskazach oraz pomarańczowych tasiemkach. Przy tym na trasie rajdu okazjonalnie mogli oni spotkać jakichkolwiek ludzi. W rezultacie tego nawet mały błąd (szczególnie w kontekście trudnych warunków atmosferycznych oraz trudnej dostępności do niektórych odcinków trasy) mógł prowadzić do radykalnych zmian w klasyfikacji rajdu.
Tego dnia jako pierwsi startowali motocykliści klasy Trial, po nich pojechały klasy Expert i Hobby. Pierwszą poważną przeszkodą szybko stała się góra o nazwie Magura, osiągająca 1300 m n.p.m. Z powodu deszczu jej porośnięte lasem stoki zamieniły się w lepką breję złożoną z błota i kamieni. Kierowcom przyszło wchodzić na górę obok motocykli.
Jako pierwszy do punku kontrolnego dotarł Graham Jarvis (GB), za nim pojawili się Chris Birch (NZ), Lionel Seydoux (CH), a nasz Tadek Błażusiak, światowa już gwiazda extreme enduro, pogubił się na trasie na punkt dotarł dopiero szósty. Potem był równie trudny zjazd w wąwóz, który przez deszcz zamieniony został w błotną wannę. Tutaj Tadek odrobił nieco strat, meldując się na kolejnym punkcie kontrolnym na piątej pozycji, za ubiegłorocznym zwycięzcą Andreasem Lettenbichlerem (DE). Jakby zawodnicy mieli tego dnia mało problemów spowodowanych deszczem, od opadów znacznie podniósł się poziom rzeki Sadu, przez którą przebiegała trasa pomiędzy punktami kontrolnymi numer 2 i 3. W efekcie przeszkodę udało się pokonać nielicznym motocyklistom. Z czasem dopiero, gdy poziom wody nieco opadł, pokonanie tej części trasy stało się możliwe.
Meta po pierwszym dniu znajdowała się u podnóża gór, nieopodal wsi Gusterita, w miejscu gdzie… rozgrywane są zawody z cyklu Hillclimb. Kierowcom przyszło podjeżdżać pod praktycznie pionową ścianę, rzecz jasna nie obyło się bez pomocy widzów i sędziów wirażowych. Pierwszy na górze zameldował się Graham Jarvis, drugi pojawił się Chris Birch. Jako trzeci dzień zakończył Andreas Lettenbichler. Niestety Tadek Błażusiak nie ukończył tego etapu. Polak po zderzeniu z drzewem i rozbiciu motocykla zmuszony był wycofać się z wyścigu.
Dzień drugi
Z tym dniem wielu zawodników wiązało ogromne nadzieje, jako że poranek przywitał wszystkich jedynie kilkoma obłokami i bezdeszczową aurą. Pierwszy startował Graham Jarvis, za nim Nowozelandczyk Chris Birch, trzeci ruszył na trasę charyzmatyczny Lettenbichler, który tego dnia wyglądał na nieco zmęczonego przejściami z poprzedniego dnia zawodów. Wielu kierowców z klas Pro ukończyło pierwszy dzień z „pakietem” punktów karnych, mimo to wszyscy ruszali do drugiego etapu z entuzjazmem. Przykładem niech będzie Derryl Curtis, wielokrotny zwycięzca Roof of Africa, który obiecał, że zrobi co tylko w jego mocy, aby osiągnąć dobry rezultat.
Gdy do walki ruszała klasa Expert na niebie pojawiło się słońce, co jeszcze bardziej podniosło bojowego ducha uczestników Redbull Romaniacs. Jako pierwszy, nieco nieoczekiwanie, do punktu kontrolnego dojechał Chris Birch. Niestety z powodu awarii pompy paliwa w swoim Sherco, Graham Jarvis stracił kilka pozycji. Trzeci tego dnia był Lettenbichler, za nim linię mety przekroczył Jade Gutzeit. Stefan Zwerenz i Philipp Scholz jadący w klasie Trial dotarli na metę z ogromnymi uśmiechami na twarzach.
Teraz przyszła kolej na bardzo trudny odcinek trasy, tak zwany Rolly Bolly, którym był 100 metrowy, praktycznie pionowy stok z gliniasto-kamienistym podłożem. Wielu zawodnikom pozostało schodzić po nim piechotą, uważnie prowadząc motocykl. Wielu innych musiało schodzić po śladach swojej maszyny. Kierowcom klasy Hobby poszczęściło się nieco bardziej. Ich trasa była znacząco krótsza i łatwiejsza, dlatego to właśnie oni jako pierwsi dotarli tego dnia na metę.
W klasie Pro tego dnia najszybszy okazał się Letti, drugi na metę wpadł Paul Bolton, za nim Joakim Ljunggren dojechał jako trzeci. Pierwszą piątkę uzupełnili Gutzeit i Birch.
Dzień trzeci
Strefa startowa trzeciego dnia znajdowała się 11 km od miasta Petrosan, a pierwszy start przewidziano na 6:30 rano. Z nieba ponownie lał deszcz, a ziemia zamieniła się w morze błota. Z tego powodu organizatorzy zdecydowali się skrócić trasę o odcinek zwany Long Walk Up, choć niewiele lżejsze do przejechania sekcje Cambodia i Bear Bar wciąż pozostały w planie zawodów. Nie obeszło się bez wypadków i awarii. U lidera wyścigu, Chrisa Bircha posługi odmówiła elektronika (10 km za punktem serwisowym). Nowozelandczyk zmuszony był czekać na Curtisa, który przyszedł z pomocą towarzyszowi niedoli dzieląc się z nim niektórymi elementami swojego motocykla. Bolton i Lettenbichler zmuszeni byli wrócić do strefy serwisowej po tym, jak w ciągu godziny nie udało im się znaleźć punktu kontrolnego. Jakby tego było mało w maszynie Boltona pojawiły się problemy z przednim hamulcem. Ten dzień wydawał się wyjątkowo ekstremalny.
Ciężko mieli nie tylko zawodnicy, ale też obsługa i prasa przyglądająca się zawodom. Dziennikarze i osoby funkcyjne niejednokrotnie musiały na własnych nogach pokonywać wartkie strumienie, część z nich utopiła w wodzie sprzęt, inni przemoczeni zmierzyć musieli się z objawami hipotermii.
Bliżej wieczora na niebie pojawiło się słońce i zarysowała się szansa, że kolejny dzień obejdzie się bez przeklętego deszczu. Tego dnia wyniki rywalizacji wyglądały następująco: pierwszy – Jarvis, drugi Bolton, Lettenbichler, Gutzeit, a za nim z 27-minutową stratą do lidera – Birch.
Dzień czwarty, finałowy
Ostatni dzień zmagań rozpoczął się od nieco nieprzewidywanego wydarzenia. Mianowicie samochód którym jechali fotografowie na punkt zdjęciowy o nazwie Canyon, na rozmytej nawierzchni ześlizgnął się z drogi i omal nie spadł do wąwozu wzdłuż którego prowadził szlak. Katastrofie zapobiegli obecni na miejscu dziennikarze, którzy własnymi rękoma przytrzymywali samochód na krawędzi wąwozu, zanim z pobliskiej wioski nie pojawił się traktor i nie wyciągnął terenówki z powrotem na drogę.
Trasa finałowego etapu prowadziła leśnymi zaroślami i wąwozami. W wielu miejscach były strome podjazdy, które po deszczach z poprzednich dni stały się przeszkodami piekielnie trudnymi do pokonania. Najgorszym miejscem, gdzie umęczyło się wielu motocyklistów był wyjazd z wąwozu, którego rozmyte gliniaste ściany pokrywały gałęzie, co skutecznie ograniczało przyczepność. Z tego powodu element ten w pewnym momencie zupełnie zamknięto, aby dać wszystkim szansę dojechania na metę w mniej więcej normalnym czasie.
Ostatnim punktem przed finiszem był Monastyr i Hobby’s River, gdzie kierowcy klas Pro i Ekspert musieli wspinać się do góry korytem górskiego strumienia. Meta rajdu jak zwykle urządzona została w centrum miasta Sibiu. Pomysł był taki, aby z ulicy znajdującej się poniżej centralnego placu motocykliści wjeżdżali na górę po schodach, wyskakując na końcu na kilka metrów w powietrze i kończąc swój udział w rajdzie pod łukiem Redbulla. Tam czekali na nich sędziowie, kibice oraz prasa. Pierwszy na mecie zameldował się Graham Jarvis, za którym z kilkuminutową stratą przyjechał Chris Birch. Nowozelandczyk miał na tyle dużą przewagę wypracowaną w trakcie poprzednich dni, że bez trudu zgarnął zwycięstwo w klasyfikacji generalnej, a Jarvisowi przypadło miejsce drugie. Za Chrisem z 25-minutową stratą do mety dotarli Andreas Lettenbichler, Paul Bolton, Jade Gutzeit, którzy ostatecznie zajęli odpowiednio trzecie, czwarte i piąte miejsce.
Małą sensacją i miłą wiadomością dla rumuńskich fanów offroadu stała się wygrana rumuńskiego snowboardzisty freestylowego, Luciana Neaga w klasie Hobby Single, który po raz pierwszy wystąpił w zawodach offroadowych.
W ten oto sposób zakończyła się siódma edycja Redbull Romaniacs, które w przyszłym roku stanie się jedną z eliminacji Mistrzostw Świata w Extreme Enduro. Nam pozostaje już tylko wyczekiwać na kolejną edycję imprezy w roku 2011 i mieć nadzieję że na listach startowych zobaczymy większą ilość polskich zawodników.
Komentarze 4
Pokaż wszystkie komentarzeSzukam chętnych do startu w przyszłym roku, zainteresowanych proszę o kontakt, w grupie raźniej, husa@autograf.pl, pozdrawiam
Odpowiedzhttp://www.scigacz.pl / tutaj relacja jedynego Polaka, który ukończył tą imprezę, jak do tej pory, czyli Maćka S.
OdpowiedzNIe późno troszkę ta relacja?
OdpowiedzNo trochę późno, to fakt. Jednak z uwagi na fakt, że jechało tam mało Polaków i przez to że nie jest to (przynajmniej w tym roku) część jakiejś ważnej serii (typu Mistrzostwa Świata), uznaliśmy że puścimy to w charakterze prezentacji imprezy. Jest sporo osób które byłyby w stanie w niej pojechać, ale w PL nie wiadomo co to w ogóle jest.
OdpowiedzCoś dla chłopaków z jajami...
Odpowiedz