Motowyprawa dla każdego - w pogoni za marzeniami
Nazywam się Wojciech Goduński, mam 38lat. Chcę pokazać ludziom, że wyprawy motocyklowe są dla wszystkich bez względu na wiek i predyspozycje fizyczne. Może nie ma nic dziwnego w tym, że ktoś kupuje motocykl i wybiera się nim na wyprawę jednak w moim przypadku nie było to wcale takie łatwe ponieważ ważę 170kg, od ponad 13 lat nie jeździłem na motocyklach i zrobiłem to bez żadnego przygotowania. Myślę ,że jestem najcięższym facetem który przejechał taką trasę w dodatku razem ze swoją żoną Izabelą 28lat. Postaram się opowiedzieć jak to się zaczęło.
Od najmłodszych lat fascynowały mnie motocykle. Już w wieku 7 lat zacząłem swoją przygodę z motocyklami. Jako nastolatek posiadałem też kilka innych poważniejszych motocykli. Zawsze marzyłem o objechaniu Europy na motocyklu i ta myśl kiełkowała we mnie aż do moich 38 urodzin. Już wcześniej próbowałem namówić swoja żonę na odbycie jakiejś ciekawej wyprawy właśnie motocyklem, ale ona nie chciała nawet słyszeć o zakupie pojazdu, na szczęście po dwóch latach ciągłego przekonywania jakoś udało mi się ją namówić. Na początku nawet nie miałem pojęcia jaki model motocykla wybrać, jedno było pewne - chciałem żeby był wygodny i świetnie sprawdzał się zarówno na szosie jak i na bezdrożach. Wreszcie zdecydowałem się na zakup Yamahy Super Tenere 1200, i na początku marca wyjechałem z salonu nowiutkim motorkiem. Oczywiście do wyposażenia standardowego dołożyłem jeszcze kilka dodatków min. osłonę silnika, gmole, wyższą szybę, podgrzewanie manetki no i oczywiście kuferki. Z kuframi miałem mały problem, ponieważ nie odpowiadały mi żadne standardowe, zdecydowałem się więc na zakup kufrów zrobionych na zamówienie. Wreszcie w maju, gotowy do trasy motocykl stanął w moim garażu. Nie wiedziałem jeszcze jaka trasę wybrać na pierwszą wyprawę w swoim życiu, myślałem najpierw o Afryce i dojechaniu aż do Gambii ale skutecznie zniechęciła mnie do tego pomysłu pora deszczowa panująca w tym czasie w tym rejonie oraz ogrom dokumentów jakie musiał bym załatwić aby tam się dostać.
W końcu wybór padł na Bałkany. Zacząłem wstępnie przygotowywać trasę. Pierwotnie trasa miała przebiegać z Łodzi do Zakopanego, następnie przez Słowację Węgry, Rumunię, Mołdawię, ponownie Rumunię, Bułgarię, Macedonię, Kosovo, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę, Chorwację , Słowenię, Austrię, Czechy i Polskę. O pomyśle poinformowałem kilku znajomych, niektórzy sądzili, że to jakiś żart i wszyscy zdecydowanie próbowali przekonywać mnie żebym tego nie robił. Wszyscy mówili mi, że jestem za ciężki, że nie mam doświadczenia i że na pewno coś złego mi się stanie. Powiem szczerze ,że po każdej takiej rozmowie miałem duże wątpliwości czy mogę tego dokonać i czy zdecydować się na taki wypad. Patrzyłem również na coraz większe przerażenie mojej żony, która coraz mocniej zaczynała zdawać sobie sprawę z faktu, że chyba źle zrobiła wyrażając zgodę na taką wyprawę, żona nigdy nie jeździła na motocyklach i wręcz się ich bała. Znajomi mówili mojej żonie, żeby się zbyt mocno nie nastawiała na taką wyprawę bo pewnie i tak nasza wyprawa zakończy się maksymalnie trasą z Łodzi do Częstochowy i będę miał tak dosyć jazdy, że pewnie zawrócę.
Z drugiej strony gdy tylko wchodziłem do garażu i patrzyłem na motocykl wciąż wracało pragnienie żeby to zrobić. W końcu podjąłem decyzję o wyjeździe ,termin padł na 23 czerwca. Nie miałem pojęcia ile czasu zajmie mi przejechanie takiej trasy, nie wiedziałem też jak długie odcinki trasy będę mógł pokonać jednego dnia. Postanowiłem, że trasa będzie całkowicie spontaniczna, czyli jadę ile mam siły, zatrzymuję się gdy mam ochotę, nie śpieszę się i czerpię wyłącznie przyjemność z jazdy.
W końcu nadszedł dzień na który zaplanowałem wyjazd, od rana kończyliśmy z żoną pakowanie i około południa wreszcie ruszyliśmy. Na początku jazdy nasz strach był zdecydowanie większy niż ilość koni mechanicznych w naszym motorze ale w miarę pokonywanych kilometrów coraz bardziej oswajałem się z pojazdem i czułem się coraz pewniej. Postanowiłem, że pierwszego dnia uda nam się dojechać do Zakopanego, nie zamierzałem jechać głównymi drogami więc na gps-ie ustawiłem trasę biegnącą raczej przez boczne mało uczęszczane drogi.
Pierwsza niezbyt miła niespodzianka trafiła nam się już w okolicach Olkusza, zaczął padać ulewny deszcz. Pomimo deszczu postanowiłem jechać dalej, już po około pół godzinie jazdy okazało się, że nasze niby wodoszczelne ubrania są raczej ozdobą niż prawdziwą ochroną przed deszczem, ponadto rozpętała się potężna burza i musiałem zdecydować się na pierwszy nocleg.
Następnego dnia od rana znowu lało a nasze ubrania nie zdążyły do końca wyschnąć, pomimo tego zdecydowaliśmy się na kontynuowanie jazdy w kierunku Zakopanego. Po około 3 godzinach jazdy dotarliśmy w ulewie do celu i postanowiliśmy zostać z Zakopanem, trochę odpocząć i osuszyć ubrania. Powiem szczerze, że po pierwszych dwóch dniach jazdy w niesprzyjających warunkach pogodowych ogarnęły mnie lekkie wątpliwości, czy aby na pewno nie zakończyć tej przygody. Trzeciego dnia niebo się lekko rozpogodziło i nabrałem ogromnej ochoty na dalszą jazdę.
Ruszyliśmy w kierunku Słowacji, tego dnia jazda szła mi naprawdę dobrze i nawet nie poczułem, że już dojechaliśmy na Węgry. Słowację i Węgry chciałem potraktować raczej jako kraje tranzytowe i nie planowałem tam jakiś dłuższych przystanków.
Kolejne dwa dni spędziliśmy w Rumunii, jadąc przez ten kraj zwiedzaliśmy sporo ciekawych miejsc. W Rumunii mieliśmy też kontrolę policyjną, na początku policjanci wydawali nam się jakoś dziwnie nieprzyjaźnie do nas nastawieni ale już po kilku zdaniach, gdy dowiedzieli się skąd jesteśmy i dokąd jedziemy stali się dla nas bardzo uprzejmi i nawet mogliśmy pstryknąć sobie z nimi kilka fotek.
Szóstego dnia cieszyłem się, że uda nam się wjechać do Mołdawii, chciałem zwiedzić ten kraj ponieważ nigdy wcześniej tam nie byłem. Na stacji benzynowej przed samą granicą z Mołdawią grupka Rumunów starała się skutecznie odstraszyć nas przed wjazdem do Mołdawii. Prosili nas wręcz żebyśmy tam nie jechali ponieważ może przytrafić nam się tam coś złego. Mieli na myśli kradzieże, zły stan dróg oraz zdecydowanie odradzali nam tankowanie na stacjach mołdawskich, ponieważ mieli zdanie, że w Mołdawii na większości stacji paliwo jest kiepskiej jakości.
Tuż za granicą okazało się, że drogi są naprawdę fatalne, naszym pierwszym celem była polska wieś Styrcza. Jadąc w zasadzie bezdrożami w kierunku Styrczy spotkała nas kolejna ulewa która w ciągu paru minut w zasadzie porozmywała i tak ciężkie do przejechania drogi. Ostatnie kilka kilometrów przed Styrczą dosłownie tonęliśmy w błocie. Jazda stała się praktycznie niemożliwa, nasz motocykl ważący z nami oraz bagażami około 550kg dosłownie zapadał się w błocie. W samej Styrczy przywitało nas słońce, odwiedziliśmy Dom Polski ufundowany ze środków senatu dla narodu polskiego. W Styrczy chwilę odpoczęliśmy i podjęliśmy decyzję o powrocie do Rumunii.
Kolejne trzy dni spędziliśmy zwiedzając Rumunię, odwiedziliśmy Konstantę oraz Bukareszt Dziesiątego dnia postanowiliśmy dojechać do Bułgarii i tam porządnie odpocząć, przeprać rzeczy oraz troszkę się zrelaksować. Dojechaliśmy do Słonecznego brzegu i tam spędziliśmy w miłym hotelu sześć dni. Podczas pobytu w Słonecznym brzegu na motocykl wsiedliśmy tylko dwa razy robiąc sobie wycieczki po okolicznych miejscowościach.
Po odpoczynku w Bułgarii ruszyliśmy w dalszą drogę która prowadziła nas przez Bułgarskie wsie i małe miasteczka prosto do Macedonii ,którą zresztą też chcieliśmy potraktować jako tranzyt ponieważ już znaliśmy ten kraj. Następnego dnia ruszyliśmy do Kosowa.
Szczerze mówiąc do Kosowa wjeżdżaliśmy z myślą, że zobaczymy tam zrujnowane powojnie państwo. Wjazd do Kosowa troszeczkę nas zaskoczył, ciężko było nam odnaleźć tam jakiekolwiek zniszczenia wojenne. O niedawnej wojnie przypominają jedynie resztki wojsk KFOR-U które nadal tam stacjonują. Odwiedziliśmy Prizren, Prisztinę oraz Mitrownicę.
W samej Mitrownicy jedynym śladem przypominającym o konflikcie pomiędzy ludnością albańską a serbską jest most dzielący Mitrownicę na część albańską i serbską. Most ten jest do dzisiaj nieprzejezdny, stacjonuje na mim wojsko oraz policja, którzy są tam do łagodzenia drobnych konfliktów do których sporadycznie jeszcze dochodzi w tym rejonie. Jeden z policjantów pilnujących mostu okazał się zapalonym motocyklistą, więc jak wiadomo od razu znaleźliśmy wspólne tematy. Dowiedzieliśmy się od niego sporo ciekawych rzeczy na temat konfliktu w Kosowie, chciał nas nawet zaprosić do swojego domu ale postanowiliśmy jechać dalej. Podsumowując wizytę w Kosowie, uważamy, że obecnie jest to całkowicie bezpieczny dla turystów rejon i śmiało mogę wszystkim odwiedzenie tego kraju.
Opuszczając Kosowo byliśmy już dość mocno zmęczeni i najchętniej jechali byśmy najkrótszą drogą przez Serbię, Węgry i Słowację do Polski. Przed wyjazdem na wyprawę na kilku forach internetowych naczytałem się, żeby nawet nie próbować wjazdu do Serbii od strony Kosowa , jeżeli wcześniej nie wjechało się do Kosowa od strony Serbii.
Podobno Serbowie nie uznają państwa Kosowo za suwerenne państwo tylko jako swój teren czyli Serbię i robią duże problemy, jeżeli wjeżdża się z Kosowa do Serbii nie mając w paszporcie wjazdowej pieczątki Serbskiej. Czytałem, że taki wjazd może być nawet potraktowany przez Serbów jako próba nielegalnego przekroczenia granicy. W tej sytuacji nawet nie myślałem o wjeździe z Kosowa do Serbii.
Jak się później okazało nawigacja splatała nam niezłego figla i pokierowała nas prosto na granicę Kosowsko-Serbską i tu spotkała nas ciekawa przygoda. Wjechaliśmy pewnie na granicę, będąc przekonani, że za chwilę wjedziemy do Czarnogóry. Pogranicznicy z Kosowa postawili nam w paszportach pieczątkę wyjazdową, natomiast następni pogranicznicy zaczęli jakoś dziwnie oglądać nasze paszporty, po chwili nam je bez słowa oddali i zażądali dowodów osobistych, po ich okazaniu bez problemu z uśmiechem nas pożegnali i przepuścili przez granicę. Jak się za chwilę okazało to była granica kosowsko-serbska więc mięliśmy chyba ogromne szczęście, że nas wpuścili.
Następnie już bez problemów ruszyliśmy w drogę powrotną przez Węgry i Słowację do Polski. Nasza trasa trwała dokładnie 20dni, podczas których przejechaliśmy 6800km, motocykl sprawował się świetnie, a ja zrealizowałem swoje marzenie.
Pamiętajcie, żeby się nie bać realizować swoich marzeń , bez względu na to kim jesteście, ile macie lat i w jakiej kondycji jesteście. Myślę, że ta podróż była naszą pierwszą wyprawą motocyklową ale jestem pewien, że nie ostatnią. Pewnie w przyszłym roku spróbujemy pojechać do Afryki.
Motocykle są dla wszystkich i mam nadzieję spotykać na takich trasach coraz więcej motocyklistów z Polski.
Komentarze 14
Pokaż wszystkie komentarzeJeżdżę także Tenerą i wielki szacunek za artykuł i przebytą trasę. Na wyprawy wybieram się z paczką sprawdzonych przyjaciół więc dodatkowy plus za jazdę w pojedynkę. Artykuł świetnie napisany i ...
OdpowiedzJeżdżę także Tenerą i wielki szacunek za artykuł i przebytą trasę. Na wyprawy wybieram się z paczką sprawdzonych przyjaciół więc dodatkowy plus za jazdę w pojedynkę. Artykuł świetnie napisany i ...
OdpowiedzFajnie, gratuluje wyprawy, ciesze się ze cali i zdrowi wróciliście, skzoda tylko że tak mało zdjęć żony umieściłeś, a raczej wspólnych, no wogóle jej i motocykla. W sumie jedno zdjęcie jest z nią. ...
OdpowiedzFajnie, gratuluje wyprawy, ciesze się ze cali i zdrowi wróciliście, skzoda tylko że tak mało zdjęć żony umieściłeś, a raczej wspólnych, no wogóle jej i motocykla. W sumie jedno zdjęcie jest z nią. ...
OdpowiedzGratuluję wspaniałej wyprawy i konsekwencji w realizacji marzeń. Z niecierpliwością czekam na relację z Afryki :)
OdpowiedzTak trzymaj. Najważniejsze to się przełamać i wyjechać, nie ważne gdzie. Myślę, że macie już plan kolejnej wyprawy. Dobrze, że wszystko się udało. Bałkany są rewelacyjne, Rumunia także. Szkoda że ...
Odpowiedz