tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motocyklem ze Szkocji do Nepalu - jestem w Pakistanie -all
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

10 km przed miastem Quetta zostaliśmy zatrzymani przez wojsko. Kontrola paszportowa. Dookoła posterunku stały czołgi, opancerzone jeepy, a za barykadami z worków z piaskiem czuwali z palcem na spuście żołnierze. „Teraz armia rządzi w Pakistanie"

Pakistan

NAS Analytics TAG

Irańska strona granicy. Ogromny betonowy budynek, kilka mniejszych i cała masa ciężarówek. Zaparkowaliśmy motocykle w cieniu. Z przyjemnością ściągnąłem kask. Było cholernie gorąco. "Tak musi być w piekle Richard, jestem tego pewny" - powiedziałem. Pot spływał mi wzdłuż kręgosłupa do spodni, kurtka była mokra od środka, mój tyłek swędział. Było około 40 stopni.

Weszliśmy do jednego z budynków. Powiedziano nam, żeby wrócić kilkaset metrów do innego. Biuro było zatłoczone. Ogromne wiatraki pod sufitem z dużą szybkością rozbijały łopatami gorące powietrze. Po około 45 minutach byliśmy „podstemplowani" i motocykle zostały sprawdzone z karnetami.  Jeszcze tylko jeden budynek, żeby podbić paszporty. Ciągle nie wiedzieliśmy, czy zostaniemy wpuszczeni. Irańczycy swobodnie się poruszali tam i z powrotem, ale nie mogliśmy się dowiedzieć od nikogo, czy wjedziemy.

Kilka metrów przed szlabanem była mała szopa. Dwóch strażników wytoczyło się z niej i poprosiło o paszporty. Przekartkowali, sprawdzili ich zgodność z karnetami i w końcu podnieśli szlaban. „Możecie opuścić Iran i wjechać do Pakistanu" - usłyszeliśmy. Byliśmy 20 metrów w głębi Pakistanu, kiedy ktoś krzyknął „Stop". Mężczyzna nosił tradycyjny pakistański kostium z militarnymi insygniami. Weszliśmy za nim do małego biura. Co nas uderzyło, jak młotem w potylicę, to  różnica miedzy tymi dwoma krajami. To było, jak podróż w czasie. Irańczycy ubierali się bardzo schludnie. Porządne spodnie wyprasowane w „kant", koszula wpuszczona w spodnie często krawat, a w ręce skórzana teczka. Pakistańczycy ubierali się w jabbah w różnych kolorach, często bardzo brudne. Zapewne bardzo wygodne w tych temperaturach, ale dawało to wrażenie czasów biblijnych. Wszyscy wyglądali tak samo i byli brudni.

Biuro przypominało bardziej jedno poziomową szopę zbitą w pośpiechu do ulokowania trzech komputerów z płaskimi monitorami. Przed biurem znajdował się mały sklepik i kawałek zadaszonego placu, co przypominało mi przystanki autobusowe na wsiach. Iran był czysty, Pakistan zaśmiecony. Nie było koszy na śmieci, wszystko walało się dookoła stacji. Po podbiciu naszych paszportów, wstąpiliśmy do tego małego sklepiku po coś do picia.

Wcześniej jeden w tubylców zaczepił nas i zaoferował wymianę irańskiej waluty na pakistańską. W kieszeni nadal miałem 600 000 rialów. W sklepiku zamieniliśmy pozostałe riale irańskie na pakistańskie rupie. Ja dostałem około 4000 riali. Po transakcji wznieśliśmy toast 250 ml sokiem z mango. Kiedy skończyliśmy, rozejrzeliśmy się za koszem. Właściciel sklepu wziął od nas kartoniki i wyrzucił przed wejście. Jeszcze więcej śmieci...

Teraz zostało nam tylko podbicie karnetów. Budynek Customs znajdował się kilkaset metrów od przejścia.  Kilka razy mało brakowało, a wylądowałbym na twarzy. Wybraliśmy krótszą drogę przez luźny piasek. Ja walczyłem z ciężkim GSem, a Richard był w siódmym niebie.

Na parkingu przed budynkiem stało kilkadziesiąt bardzo kolorowych ciężarówek. Jak przekonaliśmy się później, te właśnie ciężarówki są największym zagrożeniem na drogach. Weszliśmy do wielkiej szopy. Wzdłuż ścian stało kilka stolików i krzeseł oraz duża skórzana sofa w rogu. Usiedliśmy na sofie, która była złamana. Mój tyłek uderzył o podłogę, ale i tak było wygodnie. Celnika, który zajmuje się karnetami nie było. Normą było na tym przejściu, że celnicy byli w domach, a pokazywali się dopiero, kiedy nadchodziła taka potrzeba. Przejechaliśmy dzisiaj 405 km. Zalecano nam przedostanie się od razu do Quetty, nie zatrzymując się nigdzie na dłużej. Problem był jedynie taki, że Quetta była oddalona o 630 km od miejsca, gdzie stała skórzana sofa. Byliśmy zmęczeni i pewni, że nie damy rady. Obok stacji cła stoi mały hotel. Jednopoziomowy budynek z betonu i ze szklanymi drzwiami.

Kiedy ja czekałem na naszego celnika, Richard udał się do hotelu sprawdzić, czy mają dla nas miejsca. Wrócił po 5 minutach z wieścią, że mamy mały pokój za 500 rupii od łebka.

Po pół godzinie do biura wszedł człowiek pokaźnych rozmiarów. Musiał ważyć dobre 250 kg lub więcej. Przypomniał mi się film z Eddie Murphy „Nutty Proffesor". Przywitał się z nami i przedstawił. Odwrócił się i sięgnął po wielką księgę w twardej oprawie. Otworzył ją przy ostatnim wpisie i wprowadził ołówkiem nasze dane. Numer paszportu, karnetu, model motocykla i tablice rejestracyjne.

W kieszeni kurtki miałem ciastka z Iranu. Wyciągnąłem je i poczęstowałem Profesora. Nie odmówił. Poczęstował się i jak skończył żuć, krzyknął na kogoś. Po kilku minutach pokazał się człowiek z tacą, na której stała parująca herbata i ciastka.

Chwilę później karnety były podbite, a my podjechaliśmy pod hotel.  Ku naszemu zaskoczeniu kazano nam poczekać przed wejściem. Minęło 5 minut, kiedy pod hotel podjechały trzy Toyoty Land Cruiser.  Wysiadło z nich osiem osób i zaczęło rozpakowywanie. My nadal czekaliśmy i nie wiedzieliśmy, dlaczego. Nasz pokój został oddany tym ludziom. Zdenerwowałem się. Nie wiedziałem, jakimi kryteriami kierował się zarząd tego hotelu. Niby dlaczego my jesteśmy gorsi od tamtych? Wyglądaliśmy, jak nie trochę zaniedbani, ale przecież byliśmy pierwsi, a pokój był zapłacony. W końcu mogliśmy wejść. Dostaliśmy pokój 10-cio osobowy, który śmierdział, jak dworcowa toaleta. Bezpośrednio z niego wchodziło się do toalety, do której drzwi się nie zamykały. Cały smród wpadał do nas. Było także brudno. Otworzyliśmy wszystkie okna i włączyliśmy wszystkie wentylatory. Pomogło trochę. Obiecano nam, że nikogo więcej do nas się nie domelduje. Teraz, kiedy o tym myślę, to się uśmiecham. Okaże się później, że ten pokój nie był najgorszym, w jakim zdarzy mi się spać.

Wieczorem w wiosce Taftan kupiliśmy sobie trochę owoców i chleb prosto z pieca. Po kolacji i prysznicu w lodowatej wodzie zasnęliśmy, jak niemowlęta. Obsługa hotelu nie miała nawet czasu rano zadzwonić po policję i eskortę. Motocykle były gotowe kilka minut przed 6. rano. Po szybkim śniadaniu byliśmy w drodze do Quetta, czyli 630 km w piekielnym upale. Pierwsze 447 km do Dalbandin było łatwe. Szerokie ulice i asfalt gładki, jak stół. Przed wjazdem do miasta widzieliśmy setki ludzi z wielkimi beczkami, stojących wzdłuż ulicy. W przezroczystych beczkach i butelkach mienił się promieniami słońca żółtawy płyn. Zatrzymaliśmy się na pierwszej stacji benzynowej. Z budynku wyskoczył mężczyzna. „Nie mamy paliwa chłopaki. Musicie zawrócić i kupić sobie od tych przy drodze". Oficjalna cena za litr paliwa wynosiła od 52 do 55 rupii. Na czarnym rynku, prosto z beczki litr kosztował  50!

Ostatni etap podroży, prawie 200 km to był horror. Z wygodnej, prostej i szerokiej drogi zrobiła się jednopasmowa ścieżka. Bardzo często brakowało kawałka drogi na kilkuset metrach długości lub jedna strona była oberwana. Miejscami piasek zasypywał drogę i do końca nie można było zgadnąć, czy pod nim jest asfalt czy dwumetrowa dziura. Do tego dochodzili kierowcy ciężarówek nie ustępujący miejsca nikomu. Większy może więcej. Często spychano nas z drogi na pobocze z piasku i kamieni.

Kolejna rzeczą, przed którą nas ostrzegano, to „śpiący policjanci", bariery prędkości. W Pakistanie bariery takie nie są oznaczone. Jedziesz sobie spokojnie martwiąc się tylko żeby nie zaliczyć ciężarówki jadącej prosto na ciebie i nagle dwa koła odrywają się od ziemi. Bardzo niebezpieczne.

10 km przed miastem Quetta zostaliśmy zatrzymani przez wojsko. Kontrola paszportowa. Dookoła posterunku stały czołgi, opancerzone jeepy, a za barykadami z worków z piaskiem czuwali z palcem na spuście żołnierze. „Teraz armia rządzi w Pakistanie....W końcu jest tutaj bezpiecznie dla mieszkańców i turystów"- powiedział major Ashram. Zapomniałem dodać, że kontrole paszportowe mieliśmy średnio co 20 minut. Trzeba było zsiąść z motocykla, oddać paszport i wpisać się do wielkiej księgi.„Musimy tutaj być. Zaraz za tymi górami jest Afganistan, a wzdłuż drogi widzieliście wiele wiosek uchodźców. Do tego, tędy przechodzi szlak przerzutowy narkotyków, a i zdarzały się porwania"- opowiadał major, kiedy w tym czasie gotowała się dla mnie woda na kawę. „Myśleliście, że jedziecie od Taftan sami, ale się mylicie" - mówił dalej. „Cały czas za wami jechali ci mężczyźni ciągle dbając o wasze bezpieczeństwo" - wskazał trzech policjantów w ciemnych jabbah. Wiedzieliśmy, że to nie może być prawda. Często stawaliśmy w miejscach, skąd mogliśmy obserwować długie odcinki drogi, a i jechaliśmy dosyć szybko. Albo major Ashram kłamał w sobie tylko wiadomym celu, albo ci kolesie naprawdę byli dobrzy.

Trzech policjantów odeskortowało nas do hotelu Bloom Star. W pokoju mieliśmy dwa łóżka i łazienkę z ciepłą wodą. W recepcji poznaliśmy jednego faceta z Anglii. W drodze z Dalbandin do Quetta wpadł na śpiącego policjanta z dużą prędkością i urwał przednie zawieszenie w swoim Land Roverze. Na części z Anglii czekał już 2 tygodnie. Wyobraźcie teraz sobie te bariery prędkości! Najlepsze jednak w tym zdarzeniu jest to, że słyszeliśmy o nim w Yazd od Mika i Lotty. Świat jest mały.

Po Teheranie trudno było się spodziewać bardziej zatłoczonego i zatrutego miasta. Quetta była brudna i wisiał nad nią smog. Kurz i spaliny ograniczały widoczność do kilkudziesięciu metrów. Bolały mnie płuca.  Czuło się smród dwusuwowych silników. Piasek dostawał się do ust i oczu, ziarna biły w twarz. Jednocześnie trudno było jechać z przymkniętą szybką kasku. Skwar był nie do zniesienia. Asfalt był śliski, jak lód i pokryty cienką warstwą oleju, a ruch uliczny nie podobny do niczego, co widziałem do tej pory. ABS włączał się nawet przy lekkim hamowaniu.

Cały wieczór spędziliśmy na włóczeniu się po tym okropnym mieście. Trzeba było znaleźć coś do jedzenia i zajrzeć do internetowej skrzynki pocztowej. Trafiliśmy na małą kawiarenkę z kilkoma komputerami, jednak po 10 minutach poddaliśmy się. Łącza były okrutnie wolne, a godzina wcale nie taka tania. Zaczepiło nas kilku młodych ludzi. Zaczęliśmy rozmowy na różne tematy, skąd przyjechaliśmy, dokąd jedziemy i tym podobne. Jeden z nich przygotował duży dzban herbaty. Kiedy zaczęły się pytania polityczne i religijne, stwierdziliśmy, że nadszedł czas, żeby opuścić towarzystwo. W drodze do hotelu skorzystaliśmy z usług przydrożnej ruchomej restauracji. Jedzenie wyglądało i pachniało znakomicie. Skusiliśmy się. Było bardzo ostre, ale wyśmienite, do tego prawie darmo.

W hotelu poprosiliśmy o wcześniejsze śniadanie. Nie chcieliśmy zostawać w Quetta. Nie było tutaj nic do zwiedzania, a poza tym ja cierpiałem na straszny ból głowy, spowodowany prawdopodobnie hałasem.

Opuściliśmy Quettę wcześnie rano po śniadaniu składającym się z jajka, świeżego chleba i soku. Na krańcach miasta zatrzymaliśmy się na barykadzie. Policjanci zapytali nas czy chcemy eskortę. Odpowiedzieliśmy, że nie i że nie będziemy się zatrzymywać w miejscach podejrzanych. „Będziemy bardzo ostrożni" - mówiliśmy. Pojawił się jednak jeden problem. Mieliśmy wyznaczoną trasę wzdłuż rzeki Zhob, na północny - wschód aż do Peshawar. Ponieważ droga ta przebiega wzdłuż granicy z Afganistanem, odmówiono nam wjazdu na nią. Objazd na pewno będzie nas kosztował kilka dni. Nie mieliśmy w sumie czasowych ram, ale Richard powtarzał, że chce jechać z Islamabadu do domu. Kazano nam kierować się na południowy wschód, do miejscowości Sukkur. Mogłem sobie tylko wyobrazić podirytowanie Richa.

Nie mieliśmy wyjścia. Jedziemy do Sukkur. Droga nawet nie zasługuje na wzmiankę. Ta sama historia od początku. Tylko kilka pierwszych kilometrów było w porządku. Reszta to brakujące części drogi, dziury wielkości samochodu oraz ciężarówki ślepe na innych użytkowników, jadące pod prąd ślimaczym tempem, omijając wszelkie nierówności. Krajobraz zmieniał się co kilka kilometrów. Pustynia ustępowała miejsca palmom i pięknym kolorowym wzgórzom, między którymi przepływały błękitne rzeki. Przyznam jednak, że ciężko było sycić oczy tymi widokami. Odwrócenie uwagi, nawet na chwilę, od drogi przed sobą, mogło się skończyć tragicznie.

W bardzo małej, a jednocześnie zakorkowanej, miejscowości byliśmy zmuszeni skorzystać z eskorty. Nie mieliśmy właściwie nic do powiedzenia. Policja miała nissany pickupy. Jadąc przed nami używali hałaśliwych klaksonów, wykrzykując coś przez megafon, a z tylnych siedzeń wychylało się dwóch mężczyzn z kijami w rekach. Tymi kijami dostało po plecach kilkadziesiąt osób opornych zbytnio z opuszczeniem ulicy. Kiedy tylko wyjechaliśmy z miasta odstawiono nas do drugiej eskorty. Myśleliśmy, że to było tylko żeby umożliwić nam łatwy przejazd. Widok drugiej jednostki w niebieskim nissanie nie spodobał nam się.

Ruszyliśmy za nimi. Zaczęła się autostrada, ale samochód nie przyśpieszał. Nasze podjeżdżanie i gestykulacja nic nie dały. Nissan nadal jechał 40 km/h. Postanowiliśmy, że go gubimy. Zredukowaliśmy i drastycznie przyśpieszyliśmy. Patrzyłem tylko, jak samochód znika za nami. Nie wiem, czy próbowali nas gonić czy nie. Może Nissan był zepsuty, a może twierdzili, że dwóch białych nie da sobie rady na tych drogach.  Nie udało nam się ujechać zbyt daleko, kiedy w następnej miejscowości zatrzymał nas kolejny patrol. Wiedzieli, że uciekliśmy tamtym. Dowódca coś mówił do radia. Cały zespół był bardzo miły i nigdy nie dali nam odczuć, że zrobiliśmy coś wbrew prawu.

brzegi Indusu
bydlo
coraz nizej
czesty widok
droga
droga do Quetta
droga do Quetta ciezarowki
jedzenie
powszechny srodek transportu
kupujemy cos na kolacje
Multan
Multan w drodze
nad brzegiem Indusu
okolice Multan
pociag na tle gor
postoj podczas drogi
postoj przy drodze
dzieci

Sukkur

Odeskortowano nas do centrum Sukkur trochę szybszym tempem. Podjechaliśmy do hotelu, który został nam zarekomendowany przez zarząd hotelu w Quetta, gdzie spaliśmy ostatniej nocy.  Ja zostałem przy motocyklach, a Richard wszedł się dowiedzieć, czy mają miejsca. Jeden z policjantów wyskoczył z samochodu i pobiegł za nim. Na ramieniu wisiał AK-47. W hotelu nie było wolnych pokojów. W następnym ta sama historia. Słyszeliśmy od kilku podróżnych, że wymaga się od hotelarzy podpisania dokumentu, który znosi odpowiedzialność za nas z policji na hotel. Dlatego odmawiano nam pokojów. „Tutaj jest jeszcze jeden hotel w tej uliczce. Jedź za policją do tego, co oni wskazali. Nie zatrzymuj się. Ja postaram się ich zgubić i obadać ten hotel" - powiedział Rich. Policja zapaliła nissana, a my motocykle. Zrobiliśmy nawrotkę i ruszyli za nimi. Richard gwałtownie skręcił w wąską uliczkę i zniknął. Nissan zahamował gwałtownie i wyskoczył z niego ten sam facet z karabinem. „What he do?" - łamanym angielskim wykrzykiwał policjant. „Tylko sprawdza coś. Spokojnie" - odparłem. Policjant zaczął biec w kierunku uliczki, w która skręcił mój kolega. Czerwona Honda wyskoczyła z uliczki. „Za drogi" - krzyczał spod kasku.

NAS Analytics TAG

Nie pamiętam nazwy hotelu, ale pamiętam, że pasowała nam cena. Po kilku tysiącach kilometrów w ostatnich dniach postanowiliśmy zostać tutaj dwie noce.  Zapłaciliśmy z góry. Pokój był bardzo duży, a do łazienki wchodziło się po dwóch małych schodkach. Wyłożona kafelkami do sufitu łazienka miała prysznic i wygodną toaletę. Koniec z załatwianiem się na skoczka narciarskiego. W pomieszczeniu było tylko jedno łóżko, na wprost którego stała szafka, a na niej duży telewizor. Do wyboru mnóstwo kanałów w tym HBO, SKy MOvies, Premiere. Nie pamiętam, co oglądaliśmy tej nocy. Teraz myślę, że mogłem zapisać.

Po rozpakowaniu „bajków", prysznicu połączonego z goleniem się, praniu przyszła pora na kolacje. W mieście byliśmy atrakcją. Miejscami śledziło nas około 50 osób, które tylko wpatrywały się w nas z otwartymi ustami. Nie podejrzewam, że zapuszczało się tam dużo turystów. Niektórzy próbowali nas wyprzedzić, żeby tylko móc się odwrócić i wlepić w nas gały, wystarczająco długo, żeby się poczuć niekomfortowo. Następnego dnia odwiedziliśmy bazar, gdzie kupiliśmy tabletki na malarie i przeciwbólowe. Zjedliśmy też jakąś ostrą papkę serwowaną z wózka. W reklamówce mieliśmy też trochę warzyw i chleb na kolacje.

Sukkur leży na brzegu Indusu, najdłuższej rzeki Pakistanu i trzeciej, co do wielkości na indyjskim subkontynencie. Przez mieszkańców Pakistanu nazywana jest „linią życia". Byłoby grzechem nie zobaczyć tej rzeki. Usiedliśmy na brzegu, a nasze myśli płynęły z nurtem. Kilka osób dołączyło do nas. Widoki łamały serce. Wzdłuż lewego brzegu kilometrami ciągnęły się zabudowania biedniejszych mieszkańców, dzielących każdy metr ziemi z krowami. W błocie do kolan biegały nagie dzieci. Inne przebierały śmieci w koszach w poszukiwaniu jedzenia. Poczuliśmy się źle i bezradnie.

Sięgnęliśmy do kieszeni. Mięliśmy kilka rupi w drobnych. Zaczęliśmy je rozdzielać między dzieciaki. Te zaczęły się bić miedzy sobą starając się zgarnąć jak najwięcej dla siebie. Do dzieci dołączyli dorośli. Wiedzieliśmy, że nie ratujemy świata, ale mała iskierka w oku dziecka, które wie, że dzisiaj zje kolację, wynagrodziła nam cały dzień.

3-kołową rikszą wróciliśmy pod hotel. Naprzeciwko była myjnia samochodowa. Uzgodniliśmy mycie motocykli na 50 rupii od jednego. Kiedy pojawiliśmy się z maszynami, cena nagle skoczyła do 100! Mieliśmy tyle, ale chodziło o zasadę. Umyślimy maszyny za hotelem przy pomocy płynu do prania rozpuszczonego w wodzie. „Którędy jutro?" - zapytałem. „Pojedziemy najpierw w lewo, później w prawo na rondzie, następnie przez most na Indusie. Następnym miastem jest Multan."

Multan

Zgubiliśmy się. Wiedzieliśmy, że znajdujemy się w Multan, ale gdzieś daleko od centrum. Zdecydowanie to miejsce nie wyglądało, jak centrum, a bardziej jak plac budowy. Buldożery, dźwigi, wystające z ziemi druty zbrojeniowe, porozrzucane cegły i zaspy piasku.  Wszędzie piasek.  Richard miał opony bardziej przystosowane do takich warunków, ja cierpiałem, co chwilę będąc zmuszonym podpierać się nogami. „Ciężki drań" - pomyślałem. W końcu znaleźliśmy czarną wstążkę asfaltu prowadzącą z budowy. Motocykl zachowywał się nienaturalnie. Na każdym zakręcie uciekał mi tył. Podczas przyspieszania to samo. Użyłem irańskiego klaksonu, żeby dać znać koledze. Zatrzymałem się, zszedłem z GSa i wszystko zrobiło się jasne. Złapałem gumę. Z kapcia wystawał 8 cm gwoźdź. Opona z jednej strony już zsuwała się z koła. Jeszcze chwila i jechałbym na gołej obręczy. Na szczęście miałem zapasowe opony ze sobą.

Ściągnięcie i założenie bezdętkowej opony samemu jest bardzo ciężkie, a raczej prawie niemożliwe. Dlatego uśmiechnąłem się, kiedy zauważyłem, że znajdujemy się w dzielnicy „złotych rączek". Dookoła auto i moto warsztaty, stacje spawalniczo - hydrauliczno -konstrukcyjno - wszystkorobiące. Porozbierane motocykle i samochody stały wzdłuż ulicy. Po prawej ktoś spawał kawałek bramy, sypiąc iskrami na przechodniów. Słychać było piły tarczowe.

Podjechałem ostatnimi siłami pod mały warsztat, przed którym stało kilka skuterów. Dalej już nie mogłem. Motocykl nie dał się prowadzić. Uliczka była bardzo wąska i po kilku chwilach za mną był już prawdziwy korek. Ludzie zaczęli się denerwować.  Zabrzmiało klaksonowe staccato. Wokół nas zaczął zbierać się tłum. Przesunęliśmy motocykl jak najbliżej ściany, żeby umożliwić innym przejazd. Właściciel warsztatu wzruszył tylko ramionami, kiedy pokazaliśmy mu problem. Albo nie umiał albo nie chciał. Ja znowu uparłem się, że nie chcę mieć zmienianej opony z użyciem lewarków. Aluminiowe obręcze łatwo można zniszczyć. Musimy znaleźć maszynę. Inny mężczyzna, który pracował w tym warsztacie, wytłumaczył nam, że jest jeden warsztat z taką maszyna. „On wam pomoże" - stwierdził.

Wypatrzyliśmy dużego pickupa jakieś 100 metrów od nas. Po chwili przy pomocy kilkunastu miejscowych wrzuciliśmy moje BMW na pakę. W powietrzu uniosły się krzyki i oklaski. Każdy wydawał się być szczęśliwy z osiągnięcia. Kierowca jechał bardzo wolno, a ja siedziałem na motocyklu zaciskając przedni hamulec i podpierając się nogami o burty. W ten sposób dojechaliśmy do warsztatu. Piękna czerwona maszyna stała zaraz przy wejściu. Zapłaciliśmy kierowcy 200 rupi (około 3 dolarów). Prawdopodobnie ta sama ilość ludzi pomogła nam ściągnąć motocykl z paki.

Podszedłem do właściciela, żeby pogadać o wymianie. Zgodził się pod warunkiem, że ja sam ściągnę kolo. Zabrałem się za robotę. Przypatrywało mi się kilkadziesiąt osób. Czułem się, jak w cyrku. Każdy mój ruch, każda czynność była obserwowana z otwartymi ustami. Nie miałem możliwości wstać czy nawet obrócić się bez odbicia się czyjeś kolano. Mimo słonecznej pogody miałem mało światła. Poprosiłem o trochę miejsca i odgoniłem parę osób ręką. Chwila spokoju. Za 2 minuty to samo. Wstałem ponownie i na siłę rekami odpychałem od siebie ludzi. Nie wywarło to żadnego wrażenia, gdyż po chwili miałem znów ten problem. Nie zostawią mnie w spokoju pomyślałem. Przy drodze zatrzymywały się taksówki i autobusy żeby popatrzeć na mnie.  Nie minęło 5 minut, jak cale skrzyżowanie było zablokowane. Richard nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

Zdjąłem koło i oddałem je mechanikowi. Ten złapał za dwa lewarki zaczął się przymierzać do opony. Poprosiłem po raz kolejny o użycie maszyny. Mechanik nie zrozumiał. Wskazałem na maszynę. On na to, że nigdy jej nie używał i poza tym jest zepsuta. „Chyba żartujesz?" - spytałem z niedowierzaniem. „Nie ma problemu" - powiedział mechanik i krzyknął coś do młodego mężczyzny, który z nim pracował. Ten wziął koło pod jedna pachę, a nową oponę pod drugą. Wsiadł na skuter prowadzony przez innego chłopca i odjechali. „Czy użyją maszyny? Czy wiedzą, że to radialna opona?" - Zapytałem kolegi.

Kiedy Richard szukał dla nas hotelu, ja delektowałem się herbatnikami i herbatą zaproponowaną przez szefa warsztatu. Jego angielski był bardzo słaby, ale udało nam się o paru sprawach pogadać. Po 20 minutach nadjechał skuter i zeskoczył z niego chłopak z kołem w ręce. Świeża opona była założona poprawnie, a obręcz nieuszkodzona. Ulżyło mi. Kiedy zacząłem zakładać z powrotem koło, zaczęły się powtórnie zbierać tłumy. Ludzie otoczyli mnie ciasnym kręgiem. Znowu musiałem się rozpychać, żeby cokolwiek dojrzeć. Nadjechała Policja. Podeszło do mnie dwóch mundurowych i poprosiło, żebym opuścił to miejsce, ponieważ powoduję nielegalne zbiorowisko, które jest łatwym celem ataku bombowego! Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że może obok mnie eksplodować bomba. Że może to być mój ostatni postój. Trochę się przestraszyłem i resztkami zimnej krwi wytłumaczyłem, że jak tylko założę koło, to już mnie nie ma. Poprosiłem również o przegonienie widowni, żebym mógł zrobić to szybciej. Policja zaczęła się wydzierać i wymachiwać kijami. Ludzie powoli zaczęli się rozchodzić. Wrócił Richard. Znalazł dwa hotele. Jeden był dla nas za drogi, inny tani, ale okropny, lecz z miejscem na motocykle. „Wiesz, ja potrzebuję tylko łóżka i kubła z wodą. Jestem wykończony." - Wyrzuciłem z siebie. Zapłaciłem mechanikowi 150 rupi, a chłopakowi 50. Wszyscy ewidentnie zadowoleni podaliśmy sobie dłonie.

Do hotelu dotarliśmy już po zmroku. Drogi ponownie stały się niebezpieczne. Nieoświetlone ulice, samochody bez świateł, dziury, bardzo śliski asfalt. Musiałem też trochę uważać na nowa oponę. Hotel był wstrętny. Pokoje brudne. Łóżka wyglądały w miarę ok, ale i tak wybraliśmy spanie w naszych śpiworach. Prysznic nie miał ciśnienia. Największym problemem jednak była lokalizacja pokoju. Okna, a właściwie płyta pilśniowa z wyciętymi otworami, wychodziły na bardzo ruchliwą ulicę. Nawet moje zatyczki do uszu nie do końca tłumiły hałasy. Nie spaliśmy za dobrze. Nazajutrz opuściliśmy Multan i odjechali w kierunku Lahore. Poprzedniego dnia zepsułem okulary, więc musiałem kupić nowe. Na małym straganie przy wyjeździe z miasta kupiłem brązowe Hugo Boss za $2.

w strone Quetta
Riche
sensacja
spory kawalek do Quetty
szukamy drogi
te ciezarowki stanowia spore zagrozenie
tlumy przy wymianie kola
ulica Sukkur
znowu w drodze
w drodze do Multan
wymiana opony
uliczki w Sukkur
Sukkur
NAS Analytics TAG

Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze s± prywatnymi opiniami u¿ytkowników portalu. ¦cigacz.pl nie ponosi odpowiedzialno¶ci za tre¶æ opinii. Je¿eli którykolwiek z komentarzy ³amie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usuniêty. Uwagi przesy³ane przez ten formularz s± moderowane. Komentarze po dodaniu s± widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadaj±cym tematowi komentowanego artyku³u. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu ¦cigacz.pl lub Regulaminu Forum ¦cigacz.pl komentarz zostanie usuniêty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG
Tagi

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualno¶ci

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep ¦cigacz

    na górê