tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motocyklem do Turcji - Istambuł - strona 2
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Motocyklem do Turcji - Istambuł - strona 2

Autor: Kamil Skwiot 2009.09.02, 09:45 Drukuj

08.05.2008r.

Rano przy marnym śniadaniu doszliśmy do wniosku, że nocowaliśmy w domu publicznym. Wiele na to wskazywało, chociaż wczoraj nie zwróciliśmy uwagi. Chociażby cena nieuzasadniona, ani lokalizacją, ani standardem. Nawet śmialiśmy się, że wliczona w nią była usługa jednak, jako że byliśmy z własnymi paniami poskąpiono nam jej. Również reakcja obsługi, gdy poprosiliśmy o śniadanie. Widać, że nie byli do tego przyzwyczajeni. Wyjechaliśmy koło godz. 10.00. Autostrada do Pitesti była bardzo dobra. Jednak już w samym mieście Andrzej przegapił zjazd do Brasov (jego zdaniem obiektywne czynniki zewnętrzne uniemożliwiły mu zjazd). Jadąc za Jolą zjechaliśmy dobrze, z tym, że ja zatrzymałem się jeszcze na zjeździe czekając, aż przewodnikowi uda się do nas dołączyć. Mimo sygnałów świetlno-dźwiękowo-manualnych Jola nie zauważyła, że stanąłem i pojechała dalej, na olbrzymie rondo, na którym znikła Julce i mi z oczu. Po chwili pojawił się Andrzej. Pod jego przewodnictwem udaliśmy się w pogoń za Jolą. Kierowaliśmy się na Brasov (chociaż jest to kwestia zażartych sporów). Po paru kilometrach stwierdziliśmy, że jednak Jola musiała pojechać inną drogą. Krótka synchronizacja za pomocą telefonów i już wiedzieliśmy, że musimy zawracać. Po krótkich poszukiwaniach odnaleźliśmy się i ruszyliśmy dalej, inną drogą, niż ta wcześniej wybrana. Nie jest to do końca wyjaśnione, ponieważ ryciny na mapach nie oddają tamtej rzeczywistości drogowej, ale pewne jest, że ktoś wtedy popełnił błąd.

Droga była fatalna. Zatrzymaliśmy się w barze, celem omówienia dalszej strategii i krótkiego posiłku. Ubaw mieliśmy przy zamawianiu herbaty. Tłumaczyliśmy, że chcemy herbatę. Gorącą i czarną (tam takiej herbaty się nie pija), na co kelner się spytał czy lipton ok.? My zadowoleni, że się dogadaliśmy krzyczeliśmy, że ok. Po chwili pan przyniósł butelki Lipton red tea prosto z lodówki! Dalsza droga przebiegała bez specjalnych atrakcji. Asfalt był chwilami lepszy, chwilami gorszy. Od miasta Campulung rozpoczął się górski odcinek tego dnia. Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad. W samej knajpie oczywiście nikt nie znał angielskiego, niemieckiego, ani rosyjskiego. Zamówiliśmy. Dostaliśmy coś, czego się nie spodziewaliśmy. Nawet smaczne. Uprzedzaliśmy wcześniej, że zapłacimy kartą. Zresztą na drzwiach wejściowych były symbole kart płatniczych. Niestety kelner się zagalopował i wystawił rachunek na płatność gotówką. Nic nie potrafił zrobić, a my nie mieliśmy pieniędzy. Po interwencji u szefa udało mu się rachunek anulować i wystawić drugi, na płatność kartą. Terminal nie zadziałał. Musieliśmy się dogadać na euro. Cała operacja trwała z pół godziny.

Dalsza droga to super zakręty, winkle i serpentyny. Jednak widziane wcześniej wypadki tirów i styl jazdy Rumunów kazały nam zapomnieć o poczuciu bezpieczeństwa, jakie nam towarzyszyło w otoczeniu tureckich kierowców. To, co oni wyprawiali rozlatującymi się Daciami, przechodziło wszelkie pojęcie. Niejeden polski nastolatek w stjuningowanym polonezie mógłby się uczyć. Przy okazji przejechaliśmy przez Bran, z osławionym zamkiem hrabiego Drakuli. Nocleg w Oradea. Dzięki GPS udało się znaleźć przyjemny hotel. Apartament był tak duży, że zadowoliliśmy się jednym. Do tego motocykle mogliśmy zaparkować pod zamykaną wiatą. Po zakwaterowaniu w towarzystwie Joli i Julki udałem się na spacer w poszukiwaniu bankomatu i sklepu spożywczego. Z bankomatem nie było problemu. Spożywczak to już inna historia. Przeszliśmy kilka kilometrów i minęliśmy kilka banków, kilka salonów fryzjerskich i ani jednego sklepu z piwem! Napotkana młodzież nie rozumiała nawet słowa po angielsku, a kiedy pojedynczymi słowami i gestami pokazywaliśmy, co chcemy kupić ,wysyłali nas do KFC. Jeden z napotkanych zrobił minę, że zrozumiał i żeby za nim iść. Szliśmy tak kolejne kilometry. Kiedy dotarliśmy na miejsce ten dumnie pokazuje restaurację! Miał szczęście, że obok był całonocny. Jedyny podczas tego spaceru. Szybkie zakupy i do hotelu. Piwko, wymiana zdań na temat drogi i spanie.

W Rumuni po drogach porusza się jeszcze bardzo dużo zaprzęgów konnych. W prawie każdej miejscowości stoi radiowóz. Niekoniecznie w okolicy byli policjanci, ale radiowóz był. W większych miejscowościach nawet dwa. Po drodze mijaliśmy bardzo duże i wystawne domy Cyganów. Na uwagę zasługują dachy tych domów. Wykonane są z lśniącej blachy z ozdobami tak drobnymi, jakby to było origami. Przy czym dachy są wielopoziomowe, jak chińskie świątynie, bardzo specyficzne.

Nawinęliśmy 691 km.

Trasa: Do miasta Pitesti dojechaliśmy autostradą A1. W mieście udaliśmy się na Brasov drogą E574/DN73. Stamtąd drogą E60 w kierunku miasta Oradea i tą drogą tam dotarliśmy.

09.05.2008r.

Trasa w stronę granicy węgierskiej była bardzo przyzwoita. Pogoda dopisywała i przyjemnie się jechało. Im bliżej byliśmy przejścia, tym więcej mijaliśmy motocyklistów jadących w przeciwną stronę. Nareszcie cywilizacja! Gdy zatrzymaliśmy się na obiad tuż przy granicy zaczęliśmy podejrzewać, że te chmary motocyklistów muszą oznaczać jakiś solidny zlot. Wtedy pojawiła się myśl, że organizatorzy złośliwie nie wysłali nam sms z info, ponieważ z miejsca zajęlibyśmy nagrody za najdłuższą trasę. Przecież z Polski do Rumuni przez Turcję to jednak coś! Obiadek był pyszny i zapowiadał się tani. Tylko do momentu otrzymania rachunku. Znów nas chcieli oszukać. Oczywiście nikt z obsługi nie znał angielskiego czy innego języka obcego. Aby nie psuć sobie humorów, postanowiliśmy nie kłócić się o kilka złotych i wracać do domku.

Trzeba dodać w tym miejscu, że przedwczorajszy dzień, kiedy to pokonaliśmy solidny dystans, dawał nam się coraz bardziej we znaki. Już wczoraj było ciężko, ale dzisiaj od rana jakoś trudno było znaleźć wygodną pozycję za kierownicą. Postoje stawały się coraz częstsze, a konieczność podkręcenia kawą wręcz natrętna.

Przekroczenie granicy błyskawiczne. Od razu w oczy rzuciła się świetna jakość asfaltu. Droga była wąska, ale mimo tego rewelacyjna. Od razu po opuszczeniu przejścia granicznego zauważyłem zbliżający się do nas jakiś pojazd. Ciężko było wywnioskować, co to było, gdyż cięło na długich. Kiedy udało mi się rozpoznać kształt owiewki, ledwo zdążyłem podnieść rękę w geście pozdrowienia. Kierowca R6 chyba wolał nie puszczać kierownicy przy tej prędkości. Wtedy poczułem się jak w domu. Są już wariaci, jest fajnie. Może nawet nasz Polak?

Na Węgrzech wbiliśmy się na autostradę. Na autostradzie, jak to na autostradzie nic ciekawego się nie działo. Może poza końcem tego odcinka. Prowadził Andrzej i kiedy postanowił zjechać zrobił to dość nagle. Następna jechała Jola i już nie zdążyła. Mi się udało, ale miałem przewagę, gdyż jechałem ostatni. Efekt był taki, że FJR i Bandit zaparkowały na poboczu zjazdu. Jola ze swoją Kawą stała jakieś trzysta metrów za zjazdem, tuż przy barierze energochłonnej. Andrzej bez chwili zastanowienia popędził żonie na pomoc. Motocykl został z nami, a on sam na przełaj łąką w stronę zguby. Ja chwyciłem aparat, aby uwiecznić ten zabawny moment. Zoom cyfrowy 24x dał radę i chwila pojednania została uwieczniona. W nagrodę, za grzeczne czekanie Julka dostała kwiatki od Joli, która wróciła wcześniejszą drogą męża. Andrzej odważnie zawrócił motocykl i poboczem poturlał się w stronę zjazdu (pod prąd oczywiście). Na zjeździe dał po zaworach, za co dostał solidny ochrzan od żony. Stanąłem w obronie Andrzeja. Przecież motocykl musi czasem pochodzić w wyższym rejestrze obrotów. Na to Andrzej stwierdził, że ten motocykl jest jakieś zamulony i jeździ jak chiński skuter. Po kuksańcu od Joli chyba zmienił zdanie. Dalej już bez zbędnych postojów dojechaliśmy na Słowację. Zaraz po przekroczeniu granicy zatrzymaliśmy się na tankowanie i kolejną dzisiaj kawę. Postój trwał nieco dłużej. Przy okazji spotkaliśmy kierowcę polskiego tira. Zamieniliśmy kilka zdań i nowy znajomy udał się na spoczynek.

Dalej ogień w stronę przejścia w Barwinku. Drogi na Słowacji są przyzwoite. Trafiają się jednak odcinki słabsze. Nawet gorsze od tego, do czego przyzwyczaiła nas ojczyzna. Odcinki górskie prawie zawsze są super. Niestety, kiedy dojeżdżaliśmy do przejścia granicznego z Polską, było już bardzo ciemno. Zmęczenie dawało się we znaki i pojawiły się wątpliwości, czy uda nam się zrealizować plan nocowania w Polsce. Postój gdzieś w lesie dodał nam nowych sił i zmobilizowani cisnęliśmy dalej. Zaraz po przekroczeniu granicy znaleźliśmy dom z pokojami do wynajęcia. Jakaż była nasza radość, gdy po kilkunastu dniach usłyszeliśmy polską mowę. Pani serdecznie nas przywitała. Po zakwaterowaniu wystawiła swój samochód z garażu, żebyśmy mogli bezpiecznie zaparkować.

Topkapi eksponaty
Topkapi wejscie
Topkapi wnetrze
widok na Istambul
widok Blekitny Meczet
w gorach jest fajnie
zjazd z wegierskiej autostrady
zwiedzanie podziemnej cysterny
tureckie liry
wnetrze Haga Sofia
Topkapi brama

W pokoju wypiliśmy symboliczny kieliszek naszego swojskiego trunku, który miałem przy sobie od początku wyprawy. Na czarną godzinę. Po wymianie uwag, co do przejechanej dzisiaj trasy szybciutko zasnęliśmy.

Nawinęliśmy 420 km.

Trasa: Z miasta Oradea wyjechaliśmy drogą E60 i po przekroczeniu granicy z Węgrami dalej nią jechaliśmy, aż do miasta Berettyoujfalu. Tam odbiliśmy na drogę 47. W mieście Debrecen skierowaliśmy się na M35, które po jakimś czasie zmieniło nazwę na M3. Następnie skręciliśmy na E71. W mieście Miskok wybraliśmy drogę 26. W Sajoszentpeter wybraliśmy ścieżkę 27. Po minięciu granicy ze Słowacją droga zmieniła nazwę na E571. W mieście Kosice skierowaliśmy się na drogę E50. W Presov z powrotem na E571 lub 18 (w mieście Lipniky zmienia drugą nazwę na 73). Tą drogą do Polski.

10.05.2008r.

Po wyjeździe kierowaliśmy się w stronę Warszawy. Pierwsze wrażenia to drogi. Dobre drogi. W Polsce są zupełnie dobre drogi. Zdarzają się oczywiście odcinki podłe, poniżej jakiekolwiek krytyki, ale w ogólnym rozrachunku jest ok. Druga sprawa to zieleń. Mnóstwo pięknej zieleni. W Turcji prawie jej nie widać. Gdy wyjeżdżaliśmy, przyroda ledwo budziła się do życia. Kiedy wróciliśmy wszystko pięknie rozkwitło, zakwitło i pokolorowało się. Żyjemy w pięknym kraju. Droga szła nam dość szybko. W pewnym momencie poczułem się na siłach objąć prowadzenie. Oddałem je dopiero w Warszawie. Tam padła mi nawigacja, a z powodu korków trzeba było szukać objazdów. Tam spotkaliśmy całą masę motocyklistów. Kolegów na cruizerach, którzy ciężkimi maszynami szybko i sprawnie przemieszczali się pomiędzy autami. Przy tym ładnie dudnili z wydechów (nic nie brzmi lepiej od V-ki na pustym wydechu). My tymczasem staliśmy w korku, bojąc się szerokości naszych maszyn z kuframi. Z naprzeciwka jakiś krejzol walił na tylnym kole, pozdrawiając nas przy tym przyjacielsko. Kiedy udało nam się dostać do wyjazdu z Nieporętu, wjechał przede mnie motocyklista na streetfighterze. Pierwszy raz zrozumiałem, jak może boleć głowa od zbyt głośnego wydechu. I to po zaledwie jednym kilometrze. Dalej już bardzo dobrze znana trasa. Pułtusk, Maków Mazowiecki i nareszcie Przasnysz. Tylko odcinek od Makowa do Przasnysza był naprawdę słaby. Kiedy dojechaliśmy do domu kierownictwa wycieczki, machnęliśmy pamiątkowe foto, pożegnanie i z Julką uciekamy do kumpla, gdzie garażuję moto. Oczywiście kilometr przed metą miałbym wypadek. Jakiś idiota w „sportowej" Vectrze A wyjechał z bocznej uliczki na wstecznym w pełnym gazie, kręcąc cyrkielek na środku drogi na ręcznym...

Byłem zbyt zmęczony i szczęśliwy, że już jesteśmy w domu, żeby go edukować. Zresztą ja byłem jeden, a ich w tej Vectrze czterech...

Przejechaliśmy 509 km.

Trasa: Z Barwinka na Rzeszów drogą E371. Potem Ostrowiec Świętokrzyski, Radom. W tym ostatnim drogą E77 na Warszawę. W stolicy na Nieporęt i dalej ścieżką 61 na Pułtusk. Następnie odcinek 57 na Maków Mazowiecki i w końcu Przasnysz.

Podsumowanie

Przejechaliśmy ok. 7300 km. Wycieczka kosztowała nas (Julkę i mnie) niecałe 5000 zł. W samej Turcji wydaliśmy jakieś 720 lirów, czyli koło 1250 zł (w zależności od kursu). Najtańsze paliwo było w Rumuni. Najdroższe w Turcji (około 6zł). Bandit spalił minimalnie 4,67l/100 km, a maksymalnie 6,75l/100 km. Średnie spalanie z całej podróży wyniosło koło 5,4l/100 km. Największym kosztem było oczywiście paliwo. Wbrew pozorom ceny noclegów nie były zabójcze. Przyczynił się do tego czas naszej wycieczki, czyli bezspornie przed rozpoczęciem sezonu. Uważnie należy zamawiać jedzenie i upewnić się, ile będzie kosztowało. Turkom ze szczególną łatwością przychodzi dostosowanie ceny do wyglądu klienta. Jeśli chodzi o czas to trzeba przyznać, że nie trafiliśmy z pogodą. Było raczej chłodno i przeważnie deszczowo. Podczas całej wyprawy nie zauważyłem pól namiotowych, więc takie zakwaterowanie chyba odpada. Wrażenia po powrocie są tylko pozytywne. Szczególnie warte polecenia są okolice Kapadocji, która urzeka krajobrazem.

Jeśli chodzi o przygotowania samej podróży to należy zadbać o stan ogumienia. Sportowe opony mogą nie wytrzymać takiego przebiegu. Wizy najtaniej kupić można na granicy. Należy pamiętać o tym, że do Turcji można wjechać wyłącznie na własnym sprzęcie. Wszelkie dane z paszportu i dowodu rejestracyjnego muszą się zgadzać. Trzeba pamiętać o zielonej karcie. Ogólna uwaga dotyczy sztormiaków. Zdecydowanie lepsze (łatwiejsze w użyciu) są te dwuczęściowe z zaszywanymi szwami, a nie klejonymi. W warunkach polowych te klejone łatwo porozrywać, a w kombinezon jednoczęściowy zwyczajnie trudniej się wbić

Polecam wszystkim taką wyprawę. Turcy są mili i pomocni. Nigdy nie odnieśliśmy wrażania, że może nam się coś przytrafić z ich strony. Turcja jest pięknym krajem z mnóstwem zabytków, których oczekiwalibyśmy raczej w Grecji, przy czym jest od niej sporo tańsza.

NAS Analytics TAG

Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    na górę