Motocyklem do Turcji - Istambuł - strona 2
W pokoju wypiliśmy symboliczny kieliszek naszego swojskiego trunku, który miałem przy sobie od początku wyprawy. Na czarną godzinę. Po wymianie uwag, co do przejechanej dzisiaj trasy szybciutko zasnęliśmy.
Nawinęliśmy 420 km.
Trasa: Z miasta Oradea wyjechaliśmy drogą E60 i po przekroczeniu granicy z Węgrami dalej nią jechaliśmy, aż do miasta Berettyoujfalu. Tam odbiliśmy na drogę 47. W mieście Debrecen skierowaliśmy się na M35, które po jakimś czasie zmieniło nazwę na M3. Następnie skręciliśmy na E71. W mieście Miskok wybraliśmy drogę 26. W Sajoszentpeter wybraliśmy ścieżkę 27. Po minięciu granicy ze Słowacją droga zmieniła nazwę na E571. W mieście Kosice skierowaliśmy się na drogę E50. W Presov z powrotem na E571 lub 18 (w mieście Lipniky zmienia drugą nazwę na 73). Tą drogą do Polski.
10.05.2008r.
Po wyjeździe kierowaliśmy się w stronę Warszawy. Pierwsze wrażenia to drogi. Dobre drogi. W Polsce są zupełnie dobre drogi. Zdarzają się oczywiście odcinki podłe, poniżej jakiekolwiek krytyki, ale w ogólnym rozrachunku jest ok. Druga sprawa to zieleń. Mnóstwo pięknej zieleni. W Turcji prawie jej nie widać. Gdy wyjeżdżaliśmy, przyroda ledwo budziła się do życia. Kiedy wróciliśmy wszystko pięknie rozkwitło, zakwitło i pokolorowało się. Żyjemy w pięknym kraju. Droga szła nam dość szybko. W pewnym momencie poczułem się na siłach objąć prowadzenie. Oddałem je dopiero w Warszawie. Tam padła mi nawigacja, a z powodu korków trzeba było szukać objazdów. Tam spotkaliśmy całą masę motocyklistów. Kolegów na cruizerach, którzy ciężkimi maszynami szybko i sprawnie przemieszczali się pomiędzy autami. Przy tym ładnie dudnili z wydechów (nic nie brzmi lepiej od V-ki na pustym wydechu). My tymczasem staliśmy w korku, bojąc się szerokości naszych maszyn z kuframi. Z naprzeciwka jakiś krejzol walił na tylnym kole, pozdrawiając nas przy tym przyjacielsko. Kiedy udało nam się dostać do wyjazdu z Nieporętu, wjechał przede mnie motocyklista na streetfighterze. Pierwszy raz zrozumiałem, jak może boleć głowa od zbyt głośnego wydechu. I to po zaledwie jednym kilometrze. Dalej już bardzo dobrze znana trasa. Pułtusk, Maków Mazowiecki i nareszcie Przasnysz. Tylko odcinek od Makowa do Przasnysza był naprawdę słaby. Kiedy dojechaliśmy do domu kierownictwa wycieczki, machnęliśmy pamiątkowe foto, pożegnanie i z Julką uciekamy do kumpla, gdzie garażuję moto. Oczywiście kilometr przed metą miałbym wypadek. Jakiś idiota w „sportowej" Vectrze A wyjechał z bocznej uliczki na wstecznym w pełnym gazie, kręcąc cyrkielek na środku drogi na ręcznym...
Byłem zbyt zmęczony i szczęśliwy, że już jesteśmy w domu, żeby go edukować. Zresztą ja byłem jeden, a ich w tej Vectrze czterech...
Przejechaliśmy 509 km.
Trasa: Z Barwinka na Rzeszów drogą E371. Potem Ostrowiec Świętokrzyski, Radom. W tym ostatnim drogą E77 na Warszawę. W stolicy na Nieporęt i dalej ścieżką 61 na Pułtusk. Następnie odcinek 57 na Maków Mazowiecki i w końcu Przasnysz.
Podsumowanie
Przejechaliśmy ok. 7300 km. Wycieczka kosztowała nas (Julkę i mnie) niecałe 5000 zł. W samej Turcji wydaliśmy jakieś 720 lirów, czyli koło 1250 zł (w zależności od kursu). Najtańsze paliwo było w Rumuni. Najdroższe w Turcji (około 6zł). Bandit spalił minimalnie 4,67l/100 km, a maksymalnie 6,75l/100 km. Średnie spalanie z całej podróży wyniosło koło 5,4l/100 km. Największym kosztem było oczywiście paliwo. Wbrew pozorom ceny noclegów nie były zabójcze. Przyczynił się do tego czas naszej wycieczki, czyli bezspornie przed rozpoczęciem sezonu. Uważnie należy zamawiać jedzenie i upewnić się, ile będzie kosztowało. Turkom ze szczególną łatwością przychodzi dostosowanie ceny do wyglądu klienta. Jeśli chodzi o czas to trzeba przyznać, że nie trafiliśmy z pogodą. Było raczej chłodno i przeważnie deszczowo. Podczas całej wyprawy nie zauważyłem pól namiotowych, więc takie zakwaterowanie chyba odpada. Wrażenia po powrocie są tylko pozytywne. Szczególnie warte polecenia są okolice Kapadocji, która urzeka krajobrazem.
Jeśli chodzi o przygotowania samej podróży to należy zadbać o stan ogumienia. Sportowe opony mogą nie wytrzymać takiego przebiegu. Wizy najtaniej kupić można na granicy. Należy pamiętać o tym, że do Turcji można wjechać wyłącznie na własnym sprzęcie. Wszelkie dane z paszportu i dowodu rejestracyjnego muszą się zgadzać. Trzeba pamiętać o zielonej karcie. Ogólna uwaga dotyczy sztormiaków. Zdecydowanie lepsze (łatwiejsze w użyciu) są te dwuczęściowe z zaszywanymi szwami, a nie klejonymi. W warunkach polowych te klejone łatwo porozrywać, a w kombinezon jednoczęściowy zwyczajnie trudniej się wbić
Polecam wszystkim taką wyprawę. Turcy są mili i pomocni. Nigdy nie odnieśliśmy wrażania, że może nam się coś przytrafić z ich strony. Turcja jest pięknym krajem z mnóstwem zabytków, których oczekiwalibyśmy raczej w Grecji, przy czym jest od niej sporo tańsza.
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze