Fakt, iż na przestrzeni ostatnich lat polska scena motocrossowa się rozwinęła nie podlega dyskusji. Chcecie wiedzieć jak mocno? Wystarczyło zajrzeć do Wschowy! Poziom jaki reprezentują zawodnicy, rozmach organizacyjny i przygotowanie w każdym, nawet najmniejszym detalu, rozszerzały moje oczy przez cały dzień trwania imprezy, która odbyła się 16 września. Wszystko tam było jak z innej bajki, tak jakbyśmy nie byli w Polsce, gdzie - nie oszukujmy się - sporty motorowe stoją na często przeciętnym poziomie. Zapewne nie wynika to w żadnym wypadku z braku talentów, czy niedostatku chęci. Jest to raczej przykry skutek słabo zakorzenionej tradycji motocyklowej, który jest rezultatem lat życia po „tej nieodpowiedniej" stronie muru berlińskiego. Jednak nie ma co marudzić, bo nadchodzą lata tłuste... Organizacja i tor
Zdążyłem już uprzedzić fakty, że była ona rewelacyjna i nie można się niczego przyczepić w tej kwestii. Od przygotowania toru, przez profesjonalne mierzenie czasu, po wyznaczenie miejsc parkingowych czy toalet. Skupić warto się jednak na tym, jak sprawa wyglądała dla przeciętnego widza. Po bardzo łatwym dojeździe docieraliśmy do tego szalenie dużego obiektu. Dla każdego znalazło się miejsce by usiąść na betonowych trybunach, można było coś przekąsić i napić się zimnego piwa. Warto zaznaczyć, że wikt i opierunek, który zapewnił organizator był w przystępnych cenach i całodniowy pobyt na tego typu imprezie nie kończył się dla widza niemiłą pustką w portfelu. Zresztą, co bardziej rezolutni kibice rozsiedli się pod drzewami i piknikowali od samego rana do późnych godzin popołudniowych. Jedyne co mogło przeszkadzać to niesamowity hałas towarzyszący imprezie - po ośmiu godzinach ciągłego ryku sportowych jednocylindrówek nawet największym twardzielom szumiało w głowie. O dziwo nie zrażało to wschowskich kibiców, którzy najwyraźniej są naturalnie przystosowani do takich warunków i na zawodach pojawili się oni bardzo tłumnie. Przydałaby się taka frekwencją na innych imprezach motocyklowych w kraju. Może to sprawa świetnego toru? Szeroki i płaski obiekt, pozornie tylko wydawał się być stosunkowo łatwy, ponieważ w opinii zawodników jest bardzo techniczny i wymagający. Poczynając od startu zawodnicy atakowi bardzo efektowny prawy zakręt, by po krótkiej prostej złożyć się w mocno wyprofilowany, lewy zakręt z dużą bandą. Później hopka, seria bardzo ciekawych serpentyn, których technika pokonywania była przeróżna, aż po kolejny skok i elektryzująco wyglądający podjazd. Dalej zawodnicy ruszali na kolejne zakręty z bandami, nieduże skoki i zakręty na mocno ujemnym kącie, by w końcu dotrzeć do ciężkiej sekcji piaszczystej, która kończyła się poprzecinaną „zębami" prostą. Oczywiście w każdym trudniejszym elemencie byli funkcyjni z chorągiewkami, przez cały dzień trwania zawodów stacjonowała tam karetka, a strażacy po każdym przejeździe oblewali tor wodą, by się nie kurzyło. Pod tymi względami organizacja była perfekcyjna. Nie oszukujmy się jednak - do niczego by nie doszło, gdyby nie cała gromada niesamowitych zawodników z Mistrzostw Polski. Przebieg zawodów Poranek rozpoczęto treningami dowolnymi kolejno w klasach 65ccm, 125ccm Junior i klasie powyżej 175ccm - trenowanie zwieńczyły Quady, które to walczyły o Puchar WKM Wschowa przyznawany z okazji 20-stolecia istnienia klubu. W promieniach żarzącego słońca zawodnicy jechali strasznie szybko, choć łatwo można było zaobserwować nadających ton rywalizacji. Po sesjach treningów wolnych przystąpiono do kwalifikacji, które oczywiście ustalają miejsce na starcie. Dla niezorientowanych przypomnę, iż w motocrossie walczy się w kwalifikacjach o możność wybrania miejsca startowego. Po prostu najszybsi zawodnicy mogli wybrać sobie najlepsze miejsca startowe (które przecież są różne w zależności od toru, czy personalnych preferencji danych szoferów). Bez wątpienia walka o setne sekundy była bardzo ciekawa w każdej z klas, jednakże był to tylko przedsmak tego, co miało dziać się za dosłownie kilka chwil... Pierwsi do zawodów stanęli najmłodsi ściganci z serii mistrzostw - zawodnicy dosiadający motocykli o pojemności 65ccm. Warto wspomnieć, że regulamin reguluje wiek zawodników i najstarszy ze startujących w tej klasie może mieć zaledwie 11 lat. Po ostrym starcie mogliśmy zaobserwować piekielnie ciekawą jazdę, która daje tylko pogląd na to, jak ci zawodnicy będą jeździć za kilka lat. Jak w każdej z klas i tutaj wyłoniła się grupka wyraźnych liderów, którzy wyróżniali się poziomem na tle reszty zawodników. W tym miejscu należy wymienić trzy nazwiska: Krech, Wawer i Więckowski. To między tymi trzema zawodnikami rozegrała się największa batalia, z której po raz kolejny w tym sezonie obronną ręką wyszedł Kamil Wawer. Mimo wszystko to Michał Krech i Maciej Więckowski wygrywali na przemian pierwszy i drugi wyścig, a Wawer „wcinał" się między nich. W ostatecznym rozrachunku z dużą przewagą Kamil zostaje jak najbardziej zasłużonym Mistrzem Polski w klasie 65ccm, Michał Krech V-ce Mistrzem, a Maciej II V-ce Mistrzem. Wystarczy zresztą popatrzeć jak ci bardzo młodzi zawodnicy radzą sobie z motocyklami, by być pewnym, że to nie sielanka. Powiem więcej - potrafiliby oni zawstydzić pod względem technicznym wielu starszych i bardziej doświadczonych szoferów. Jeżeli do tego dodamy szczyptę dziecięcego zawzięcia i finezji otrzymujemy niesamowite widowisko! Nie da się jednak ukryć, że dużo większe emocję towarzyszą, gdy na starcie staje równo 34 zawodników klasy 125ccm Junior. Ryk silników o pojemności nie większej niż 125ccm w przypadku dwusuwu i 250ccm w przypadku czterosuwu, hipnotyzuje. Dreszcz na plecach przechodzi każdego widza na kilka sekund przed samym startem. Ruszyli! Niczym horda szarańczy z potężną prędkością wchodzą w pierwszy zakręt, przeciskając się między sobą. Widowisko jest niesamowite! Zawodnicy walczą o każdy metr - ba! - centymetr toru. Łokieć w łokieć pokonując kolejne zakręty. To po prostu trzeba zobaczyć. Już na samym początku na prowadzenie wyskakuje Łukasz Lonka, który zresztą wygrywa wyścig w przepięknym stylu. Detronizuje rywali dublując do 9 miejsca! Sytuacja ta powtarza się podczas drugiego wyścigu i Lonka potwierdza swoją nieskazitelną formę i słuszność przyznania mu tytułu Mistrza Polski. Warto także nadmienić, że wystartował on w drugim wyścigu klasy powyżej 175ccm i zajął tam piąte miejsce (!). Zahaczyliśmy już o największą klasę, więc warto przyjrzeć się jak sytuacja miała się wśród zawodników dosiadających najbardziej mocarnych sprzętów. To, że obydwa wyścigi wygrał Maciek Zdunek nikogo chyba nie dziwi. Zdunek zdominował polską scenę motocrossową zdobywając tytuły mistrzostwie w dwóch najbardziej obleganych klasach - 125ccm Senior i powyżej 175ccm. Jeżeli do tego dołożymy 5-tą pozycję w Motocrossowych Mistrzostwach Europy, to otrzymujemy pełny obraz tego kto nadaje ton rywalizacji w kraju. Niemniej jednak na Maćku polski motocross się nie kończy. W dużej klasie przez cały sezon pokazywali ze świetnej strony chociażby bracia Kędzierscy, Łukasz Wysocki, Jacek Lonka czy Jacek Olszewski. To właśnie Karol Kędzierski został V-ce Mistrzem Polski, a Wysocki II V-ce Mistrzem. Na sam koniec do rywalizacji wypuszczono szaleńców na quadach, którzy wyczyniali cuda na swoich czterokołowych maszynach. Oczywiście tak samo jak w przypadku klas motocyklowych i tutaj walka odbyła się w systemie dwu wyścigowym. Najlepsi okazali się być lokali riderzy, którzy zresztą najliczniej odwiedzili zawody z racji tego, iż walka o Puchar 20-stolecia Klubu nie jest w pisana w żadną serię mistrzowską. Mimo wszystko szoferzy pokazali naprawdę wysoki poziom umiejętności i sporą zawziętość w pojedynkach między sobą. Przejdź do: | |
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze