Motocross of Nations 2016 - włoskie szaleństwo okiem kibica
Najbardziej prestiżowe motocrossowe wyścigi roku i najlepsi fani - tak można w skrócie określić Motocross of Nations, które w tym roku odbyły się na włoskim torze Maggiora Park.
Rokrocznie dziesiątki tysięcy fanów z całego świata zjawiają się w innej lokalizacji by kibicować swoim zawodnikom walczącym o najwyższe honory w motocrossowym świecie. Motocross sam w sobie jest sportem indywidualnym, ale unikatowa formuła tych zawodów sprawia, że zarówno rywalizację jak i klimat jest wyjątkowy.
Linia toru Maggiora wije się po zboczach dwóch stromych wzgórz przez co widzowie muszą się zdecydować, która jego część chcą widzieć w danym momencie. Po obu stronach jest co oglądać, ponieważ taka rzeźba terenu bardzo uatrakcyjnia rywalizację, stawiając duże wyzwanie przed zawodnikami. Generalnie wydaje się, że Maggiora Park, jak wiele rzeczy we Włoszech, została zaprojektowana przez artystę.
Duże wrażenie robi także liczba kibiców, którzy po same czubki wypełnili zbocza wzniesień wokół toru. W głównej mierze byli to Włosi skandujący hasło „Grande Cairoli” oraz Francuzi, których reprezentacja w ostatnich latach odnosi same sukcesy. Powszechnie można spotkać tam Amerykanów, Kanadyjczyków, a przy nalewakach do piwa dziwnie ubranych Brytyjczyków i Belgów w koszulkach z napisem „MX1 Drinking Team”. Mimo, że każdy trzyma kciuki za sukces własnej reprezentacji i spożycie alkoholu na trybunach jest duże, wszystko odbywa się w bardzo przyjacielskiej atmosferze, a rywalizacja pomiędzy kibicami odbywa się wyłącznie na to kto ma głośniejsze piły motorowe i trąby - nieodłączny elementem podczas zawodów motocrossowych.
Wyrafinowanie i różnorodność pił jakie można zobaczyć wśród kibiców jest zdecydowanie większa niż motocykli w padoku, a mniej więcej godzinna przerwa pomiędzy wyścigami przebiegała w hałasie robionym przez co raz bardziej nietrzeźwe i rozentuzjazmowane towarzystwo. Pomimo dobrej zabawy, wszyscy przyjeżdżają tam dla dobrego ścigania i kiedy pojawia się tablica oznaczająca 30 sekund do startu, robi się ciszej w oczekiwaniu na opadnięcie bramek i kluczowe wejście w pierwszy zakręt 40 zawodników.
Łączone wyścigi dwóch klas wprowadzają dużo zamieszania, a formuła zawodów gdzie liczy się każda pozycja sprawia, że równie ważna jest walka o pierwsze jaki i piętnaste miejsce. W sobotnich kwalifikacjach nasza reprezentacja miała równie dużo pecha, co coroczni faworyci do zwycięstwa - Amerykanie. Upadki w początkowych fazach wyścigów sprawiły, że chłopaki musieli ostro nadrabiać, niestety w przeciwieństwie do USA, które do niedzielnej rywalizacji weszło z 15. miejsca, Polacy dostali się do finału B. O finale B mówi się, że jest najbardziej szaleńczym wyścigiem w roku, ponieważ tylko zwycięska drużyna dostaje przepustkę do dalszego ścigania. W tym roku była to Irlandia. Polscy zawodnicy z orłem na zbiorniku paliwa zakończyli tam swój udział w zawodach.
Oddałbym duszę, żeby jeździć tak dobrze jak najwolniejszy zawodnik jaki stanął za bramkami startowymi podczas zawodów tej rangi. W trakcie sobotnich kwalifikacji wszyscy jechali bardzo szybko, ale podczas niedzielnych wyścigów było jeszcze szybciej. Intensywność z jaką zawodnicy walczą o każdą pozycję jest niesamowita bo tutaj liczy się każde miejsce o czym dotkliwie przekonali się Holendrzy przegrywając pierwsze miejsce tylko jednym punktem. Pomijając francuskich zawodników, którzy wygrali po raz trzeci z rzędu, wszyscy inni pewno długo będą rozpamiętywać wszystkie sytuacje w których mogli kogoś jeszcze wyprzedzić albo nie stracić pozycji.
Podczas ostatniego wyścigu, kiedy jeszcze wszystko było możliwe, przyglądałem się pit boardom, które mechanicy pokazują zawodnikom przekazując im informacje. Pojawiają się tam hasła jakich nie powstydziłby się najlepszy biznesowy coach. Obaj francuscy zawodnicy musieli przebijać się przez grupę równie mocno zmotywowanych zawodników, co wcale nie jest łatwe, ale kiedy mechanik Gautiera Paulin’a napisał mu na trzy okrążenia przed końcem, że musi wyprzedzić zawodnika przed sobą, ten jakby wrzucił wyższy bieg i na następnym okrążeniu było już po wszystkim. Takich sytuacji było znacznie więcej, a występ każdej reprezentacji to osobna historia. Kiedy fenomenalny Romain Febvre kończył ostatnie okrążenie na 4. miejscu, jego mechanik pokazał mu, że jako reprezentacja będą drudzy. Dwadzieścia sekund później, kiedy linie mety przekroczył Gautier Paulin na 11 pozycji i okazało się, że zwyciężają na tor przez ogrodzenie wbiegły setki kibiców by świętować ze swoimi bohaterami. Tak nieprzewidywalne jest właśnie Motocross of Nations.
Ktoś mógłby powiedzieć, że takie emocje są na wszystkich zawodach, ale będąc już trzeci raz na Motocross of Nations, w moim odczuciu jest tam szczególny klimat, którego nie ma nawet na rundach serii Grand Prix. Dwa dni temu świat obiegła wiadomość, że przyszłoroczne zawody odbędą się na brytyjskim torze Materley Basin zamiast Glen Helen w USA. Stąd każdemu fanowi motocrossu polecam rezerwowanie weekendu na koniec września 2017.
|
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze