MotoGP oczami mechanika
Sportklub zapytał Chrisa Richardsona, wieloletniego mechanika zespołu LCR Honda, jak dokładnie wygląda praca w MotoGP. Realia okazały się mocno zaskakujące. Nadal chcesz pracować w Grand Prix?
Nie oszukujmy się, mimo tysięcy kilometrów nawiniętych na koła jednośladów i licznych wypadów na tor, niewielu motocyklistów ma choćby cień szansy na starty i karierę w MotoGP. Jest jednak wiele innych sposobów aby stać się członkiem wyścigowej rodzinny w motocyklowych mistrzostwach świata.
Można chociażby zostać mechanikiem. Czasami wystarczą odpowiednie umiejętności, odrobina szczęścia i CV napisane na kolanie. Tak właśnie do mistrzostw świata trafił piętnaście lat temu Irlandczyk Chris Richardson, od dekady pracujący dla włoskiego zespołu LCR Honda, od sześciu lat w królewskiej klasie MotoGP.
Jak wygląda twój weekend wyścigowy jako mechanika LCR Honda w MotoGP?
W przypadku naszego zespołu wygląda to nieco inaczej, niż w wielkich ekipach fabrycznych, w których pracuje dużo więcej osób. Trzon zespołu stanowi sześć osób, w tym zaledwie trzech mechaników. Opuszczamy nasze domy w środę rano przed zawodami i jeśli wyścig odbywa się w Europie, w południe jesteśmy na torze i zabieramy się do pracy. Najpierw rozstawiamy wyposażenie garażu: podłogę, ścianki i skrzynki z narzędziami. Każdy z nas doskonale wie, co ma robić, dlatego praca idzie bardzo sprawnie i szybko. Kolejne dwie, trzy godziny poświęcamy naszym dwóm motocyklom. Rozbieramy je na części i przygotowujemy się do głównej pracy w czwartek. Przez cały sezon każdy zawodnik może zużyć tylko sześć silników, dlatego po kilku wyścigach zaczyna się żonglowanie nimi i przekładanie silników pomiędzy sesjami. W czwartek wkładamy w motocykle dwa silniki, a kiedy już w piątek rozpoczną się treningi, czasami musimy wymienić silnik przed kolejną sesją. W trakcie treningów odpowiadam przede wszystkim za trzy rzeczy: tablicę sygnalizacyjną, którą wystawiam na prostej startowej gdy nasz zawodnik zaczyna kolejne okrążenie, paliwo oraz zawieszenie. Paliwo to jedna z najważniejszych rzeczy w MotoGP, ponieważ podczas wyścigu można zużyć tylko 21 litrów. Na mecie zostaje go więc może góra pół szklanki. Pilnujemy zużycia paliwa i dokładnie ważymy to, co zostanie w zbiorniku po każdym wyjeździe. Poza tym muszę dbać o nasz garaż i wykonywać różne drobne prace przy motocyklu.
Sześć silników na sezon oznacza dla ciebie dużo mniej pracy niż w przeszłości, prawda?
Gdybym miał wybór, wróciłbym do czasów, gdy startowaliśmy w klasie 250ccm i używaliśmy dwusuwowych silników. Wówczas nie zajmowałem się zawieszeniem, a właśnie silnikami, które trzeba było rozbierać i odbudowywać podczas weekendu wyścigowego. Z punktu widzenia technicznego, była to dużo bardziej satysfakcjonująca praca. Teraz większość pracy w MotoGP za pomocą komputera wykonuje inżynier od telemetrii i szef mechaników. To nie to samo, choć nadal trzeba wykonywać swoją pracę starannie. Teraz musimy jedynie wymieniać całe silniki i skrzynie biegów. Z uwagi na przepisy techniczne, nie możemy nawet otwierać jednostek napędowych i niczego w nich zmieniać.
Co więc daje ci największą satysfakcję?
To łatwe pytanie! Rywalizacja. Aby wykonywać tą pracę, trzeba być osobą lubiącą rywalizację. Spędzasz mnóstwo czasu z daleka od swoich dzieci, cały czas podróżując. To bardzo męczące, tym bardziej, że nie ma tu sztywnych godzin pracy. Jeśli chcesz tylko odbierać wypłatę co miesiąc, nie wytrzymasz w tym zawodzie długo. Z drugiej jednak strony czuję się częścią wyścigowej rodziny i kocham swoją pracę. Zresztą nawet nie nazywam tego pracą, bo kocham to co robię. Jestem wielkim szczęściarzem.
A co jest największym wyzwaniem?
Ten rok był dużo trudniejszy. Kiedy jeździł dla nas Randy de Puniet, wiedzieliśmy na co nas stać i przed każdą rundą stawialiśmy sobie konkretny cel. Randy był bardzo szybki w kwalifikacjach, więc celowaliśmy w pierwszą trójkę lub szóstkę. Podobnie było podczas wyścigów. W tym sezonie wyniki Toniego Eliasa były dużo słabsze.
Minusy twojej pracy?
Wyjście z domu do pracy oznacza, że muszę zostawić moje dzieci na pięć dni i nie widzę ich co noc. Z drugiej strony gdy już wrócę, mogę spędzić z nimi dużo więcej czasu.
Jak Irlandczyk odnajduje się we włoskim zespole?
To włoski zespół, ale pracują w nim ludzie z całego świata: Hiszpanii, Belgii, Nowej Zelandii i oczywiście Włoch. Dziesięć lat temu w naszym zespole jeździło czterech zawodników i pracowało tutaj trzydzieści osób. Nie znałem wówczas włoskiego i nawet pod koniec sezonu nie pamiętałem imion kilku osób. Z czasem nauczyłem się języka i dzisiaj nie jest to problemem. Gdy jeździli dla nas Randy de Puniet, czy Casey Stoner, w garażu dominował angielski. Kiedy pracował z nami Carlos Checa, mówiło się głównie po hiszpańsku. W tym roku pracowaliśmy z Tonim Eliasem, który nie tylko dobrze mówi po angielsku, ale także włosku, więc komunikacja nie była problemem. Mimo wszystko żałuję, że w młodości byłem leniwy i nie uczyłem się języków, ponieważ wszyscy Włosi w naszym zespole mówią nie tylko po włosku i angielsku, ale także hiszpańsku czy francusku.
Opowiedz o zawodnikach z którymi pracowałeś...
Toni Elias ma ogromny talent. Niestety miał w tym roku duże problemy z oponami. Gdy jeździł w MotoGP w 2009 roku, Bridgestone przygotowywał dla niego specjalne mieszanki ogumienia. Do tegorocznych nie pasował ani jego styl jazdy, ani dość specyficzne ustawienia motocykla, z jakich korzystał. Randy de Puniet był nie tylko szybki, ale też świetnie się z nim pracowało. Był bardzo miły i uczynny, podobnie jak Casey Stoner. Casey zaczynał od zera. Pamiętam, jak w 2002 roku razem z Chazem Daviesem [tegoroczny MŚ Supersport – przyp. Mick] mieszkali w przyczepie. Prawdziwej przyczepie, nie kempingu. Nawet teraz, z podwójnym tytułem na koncie, jest bardzo miłym gościem, choć media pokazują go w zupełnie innym świetle, a to przekłada się na niechęć kibiców. Carlos Checa był z kolei wielkim profesjonalistą. Wszystko musiało być dokładnie tak, jak tego chciał.
Czy masz czas na przyjaźnie na torze?
W MotoGP pracuje jeszcze trzech Irlandczyków. Jeden z nich, Ian Gilpin, jest mechanikiem Bena Spiesa i mieszka tylko pół godzinny drogi ode mnie. Czasami rozmawiamy w padoku, ale szczerze mówiąc nie ma na to czasu. Od środy ciężko pracujemy i nie mamy czasu na pogawędki przy kawie. Jeśli masz na to czas, oznacza to, że nie wykonujesz prawidłowo swojej pracy. Cała nasza czwórka często spotyka się jednak na lotniskach i w samolotach, gdzie można trochę pogadać. Nie ma jednak mowy o wieczornych wypadach. Mamy sporo pracy do zrobienia i do wieczora siedzimy w garażu, a nikt nie płaci nam ekstra za nadgodzinny!
|
Komentarze 5
Pokaż wszystkie komentarzeSpoko jednak myślę, że mamy też wielu ciekawych polskich mechaników wartych wypytania o realia. Pomijając rozgrywki międzynarodowe (gdzie również są Polacy) nawet w WMMP w niejednym "pro" teamie ...
OdpowiedzHej napiszcie cos o WMMP lub jak poszlo Markowi Szkopkowi na SBK(stockach), itp ogolnie cos o naszym podworku
OdpowiedzŚwietny to może jest temat artykułu, jednak jego treść to zwykla gadanina o niczym.
OdpowiedzŚwietny to może jest temat artykułu, jednak jego treść to zwykla gadanina o niczym.
Odpowiedzkolejny świetny artykuł P. Fiałkowski:)
Odpowiedz