MotoGP Jerez - 5 wy¶cigów, które przesz³y do historii
Zawodnicy MotoGP spędzą majówkę ścigając się w Jerez de la Frontera. Mick wspomina najbardziej kontrowersyjne wyścigi królewskiej klasy o Grand Prix Hiszpanii. Widzieliście je wszystkie?
2005 - Rossi kontra Gibernau
To był jeden z najbardziej ekscytujących i jednocześnie kontrowersyjnych finiszów w historii MotoGP. Po niesamowicie zaciętej walce Hiszpan Sete Gibernau dojechał do ostatniego zakrętu tuż przed Valentino Rossim.
Włoch nie zamierzał jednak odpuszczać rywalowi na jego własnym terytorium, dlatego wszedł mu "pod łokieć" i to dosłownie. "Doktor" zaatakował na hamowaniu od wewnętrznej, maksymalnie je opóźniając i jakimś cudem wciskając się Hiszpanowi pod lewe ramie.
Gdy obaj znajdowali się w szczycie zakrętu doszło jednak do kontaktu, który zakończył się wyjazdem Gibernau na pobocze. Po wszystkim niektórzy krytycy zarzucali Rossiemu, że "odbił" się od rywala i gdyby nie Gibernau, sam wyjechałby poza tor, dlatego powinien zostać ukarany.
Okazało się jednak, że w szczycie zakrętu doszło do kontaktu, a lewy łokieć Gibernau znalazł się pomiędzy kierownicą i dźwignią hamulca Yamahy Rossiego, co sprawiło, że Włoch nie mógł wytracić prędkości.
Gibernau dość teatralnie trzymał się następnie na rzekomo kontuzjowane wskutek tego kontaktu lewe ramie, a część hiszpańskich kibiców wygwizdała Rossiego na podium.
Dlaczego "Doktor" tak bardzo chciał pokonać Hiszpana i zdecydował się na jednak ryzykowny manewr? Kilka miesięcy wcześniej, pod koniec sezonu 2004, Gibernau oprotestował ekipę Rossiego (oraz Maxa Biaggiego), donosząc Dyrekcji Wyścigu, że czyściła ona w sobotę wieczorem pole startowe przed pierwszym w historii wyścigiem o Grand Prix Kataru.
Rossi ostatecznie wystartował do rywalizacji w Katarze z końca stawki i nie dojechał to mety z powodu wywrotki, w której doznał kontuzji palca. Po wszystkim powiedział, że "Gibernau już nigdy nie wygra wyścigu" i w Jerez słowa dotrzymał. Hiszpan rzeczywiście nigdy więcej nie stanął już na szczycie podium.
2011 - Rossi kontra Stoner
Kontrowersyjne wykoszenie Caseya Stonera przez Valentino Rossiego w Jerez możecie pamiętać m.in. dlatego, że - jeśli tamten wyścig oglądaliście w polskiej telewizji, nie byliście w stanie zobaczyć samej kraksy. Ja także nigdy nie zapomnę tamtego dnia, ale o tym za chwilę. Najpierw o samym zderzeniu.
Sytuacja była dość prosta. Rossi zaatakował na hamowaniu do pierwszego zakrętu, ale przesadził, zaliczył uślizg przodu i ściął jadącego przed nim Stonera. Obaj zawodnicy wylądowali na deskach, ale obecni w tym miejscu wirażowi niemal w komplecie rzucili się by pomóc Rossiemu, zostawiając Stonera praktycznie samego sobie.
Włoch wrócił do walki, ale Australijczyk nie był już w stanie odpalić swojej Hondy i stojąc na poboczu przez kilka kolejnych kółek szyderczo oklaskiwał mijającego go zawodnika Ducati.
Po wyścigu Rossi natychmiast, jeszcze w kasku na głowie, poszedł do garażu Repsol Hondy aby przeprosić rywala, z którym miał już przecież na pieńku po pamiętnych wydarzeniach z Laguna Seca w 2008 roku.
Australijczyk najpierw ironicznie zapytał, czy nic nie stało się z barkiem Włocha (był operowany przed sezonem), a następnie rzucił słynne "twoja ambicja przerosła twój talent".
Wyścig w Jerez był frustrujący nie tylko dla Stonera, ale także dla polskich fanów, ponieważ został przerwany blokiem reklamowym dokładnie w momencie, w którym doszło do zderzenia z Rossim.
Ówczesny nadawca od jakiegoś czasu planował wtedy wprowadzenie przerw reklamowych, ale jako komentatorzy podkreślaliśmy, że nie jest to dobry pomysł, ponieważ nie dysponowaliśmy wówczas narzędziem do rejestracji obrazu i puszczenia ewentualnej powtórki po powrocie na antenę.
Niestety, pomysł przerw reklamowych został w końcu, mimo naszych oporów, zatwierdzony, a pierwszy taki blok wyemitowano właśnie w momencie, w którym zawodnicy wyjeżdżali na prostą startową i rozpoczęli pamiętne okrążenie.
Nigdy nie zapomnę mojej wściekłości, gdy przez resztę relacji musiałem wyjaśniać widzom co się stało bez możliwości pokazania tego. Na szczęście wszystko to sprawiło, że ta pierwsza przerwa podczas wyścigu była jednocześnie ostatnią.
2013 - Marquez vs Lorenzo
Co prawda nie była to walka o zwycięstwo, a "tylko" o drugie miejsce, ale za to jaka widowiskowa! Za plecami prowadzącego Daniego Pedrosy o dwa pozostałe miejsca na podium bili się obrońca tytułu Jorge Lorenzo i debiutant Marc Marquez, dla którego był to zaledwie trzeci wyścig w MotoGP.
Sam pojedynek był naprawdę ekscytujący, a do tego fascynująco pokazał różnice w drastycznie różnych stylach jazdy Hiszpanów. Marquez wielokrotnie niemal wjechał w tylne koło Yamahy Lorenzo i kilka razy przestrzelił hamowanie podczas prób wyprzedzania.
Po wszystkim tłumaczył, że pierwszy raz walczył bezpośrednio ze swoim rodakiem i był mocno zaskoczony tym, jak wcześnie Lorenzo hamuje, szczególnie do wolnych zakrętów na końcu dłuższych prostych.
Punktem kulminacyjnym było jednak ostatnie kółko, na którym Marquez najzwyczajniej w świecie powtórzył "wyczyn" Rossiego z 2005 roku, choć w nieco bardziej ordynarny sposób.
O ile Rossi faktycznie miał szansę zmieszczenia się na optymalnej linii gdyby nie blokada hamulca przez łokieć Gibernau, o tyle Marquez najzwyczajniej w świecie storpedował Lorenzo, doprowadzając do kontaktu i wypychając go na asfaltowe pobocze.
Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że trzy dni wcześniej ostatni zakręt został nazwany imieniem Jorge Lorenzo, czemu towarzyszyła nawet mała uroczystość i odsłonięcie pamiątkowego pomnika.
Nic więc dziwnego, że Lorenzo był absolutnie wściekły i w parku zamkniętym nie chciał podać młodemu rodakowi ręki, zamiast tego machając w jego kierunku palcem wskazującym na lewo i prawo.
Kilka lat później ówczesny PR-owiec Lorenzo, a wcześniej przez wiele lat świetny dziennikarz, zdradził mi pewną tajemnicę. Gdy zawodnicy zniknęli za ścianą w korytarzu prowadzącym do podium, rzecznik wziął Jorge na stronę i wyczulił go na wszystkie możliwe trudne pytania, jakie jego zdaniem mogliby za chwilę podczas konferencji prasowej zadać dziennikarze. Dzięki temu udało się uniknąć zaognienia konfliktu w mediach. Dzisiaj Lorenzo i Marquez to dobrzy koledzy.
1996 - Doohan kontra Criville
Dzisiaj trudno wyobrazić sobie taką sytuację, ale to wydarzyło się naprawdę. O zwycięstwo w Grand Prix Hiszpanii klasy 500 walczyli dwaj "koledzy" z ekipy Repsol Honda, Hiszpan Alex Criville i ostatecznie pięciokrotny mistrz świata, Australijczyk Mick Doohan. Dość powiedzieć, że ich relacje przypominały te z czasów, gdy Rossi i Lorenzo dzielili garaż Yamahy.
Na finiszu wyścigu prowadził Criville, ale na ostatnim kółku torowy spiker wprowadził kibiców w błąd. Tłumy hiszpańskich fanów myślały, że wyścig już się zakończył i wybiegły na tor. Criville nie zamierzał zwalniać, ale był wyraźnie wybity z rytmu.
Doohan nie potrzebował w takiej sytuacji specjalnego zaproszenia i zaatakował w ostatnim zakręcie, niemal ocierając się o swojego rodaka. Kompletnie rozbity utratą prowadzenia na ostatnich metrach, przed własnymi kibicami, Criville za mocno dodał gazu w środku zakrętu i widowiskowo wystrzelił przez kierownicę swojej Hondy NSR500V4 po spektakularnym high sidzie.
Na okrążeniu zjazdowym Doohan musiał momentami zjeżdżać z toru na trawę aby uniknąć kontaktu z tłumem wściekłych, hiszpańskich kibiców.
1999 - koniec kariery Doohana
Ostatnia historia nie dotyczy wyścigu. Szczerze mówiąc nawet nie pamiętam, kto go wygrał, ale tamten weekend zakończył pewną erę i jednocześnie karierę Doohana. Może nie było to wydarzenie kontrowersyjne, ale zdecydowanie kluczowe dla całego świata Grand Prix.
Na początku sezonu 1999 Australijczyk był w życiowej formie i liczył na walkę o szósty tytuł, ale jego plany legły w gruzach w tym samym miejscu, w którym rok temu poważnej kontuzji nabawił się Marc Marquez.
Wychodząc z trzeciego zakrętu podczas kwalifikacji Doohan wyjechał nieco za szeroko i dotknął tylną oponą wilgotnej po porannych opadach deszczu białej linii. Honda NSR500V4 natychmiast wystrzeliła zawodnika przez kierownicę przy prędkości ok. 200 km/h.
Doohan przekoziołkował przez pobocze niczym szmaciana lalka, dolatując aż do barier reklamowych. Złamał niemal wszystko, co można było złamać i przez wiele miesięcy wracał do zdrowia.
Jego noga, która cudem nie została amputowana po wypadku w Assen w 1992 roku, nigdy nie wróciła do pełnej sprawności i mimo wielomiesięcznej rehabilitacji Australijczyk musiał pod koniec sezonu ogłosić zakończenie kariery. Był jednak w stanie wrócić na motocykl podczas swojej domowej rundy na torze Phillip Island, na którym przejechał kilka okrążeń honorowych.
Nie wszyscy wiedzą, że Honda planowała wystawienie na sezon 2000 prawdziwego dream teamu. Do Doohana dołączyć miał bowiem Valentino Rossi, ale w obliczu kontuzji Australijczyka Włoch przejął jego ekipę mechaników i zadebiutował w królewskiej klasie w barwach własnej ekipy, z pełnym wsparciem Hondy.
W najbliższy weekend Rossi wraca do Jerez marząc o sięgnięciu po swoje 200. podium w MotoGP. To właśnie tam Włoch stał na pudle po raz ostatni, rok temu. Czy uda mu się powtórzyć ten wyczyn w niedzielę? A może na podium, niemal rok po swojej poważnej kontuzji, wróci Marc Marquez? Przekonamy się już za kilka dni.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze