Lorenzo wini komary za falstart?
Jak zapewne wielu z Was wie, zawodnicy bywają szalenie przesądni i każde przygotowanie do startu jest starannie celebrowaną procedurą. Jeśli do tej celebracji wkradają się jakieś nieoczekiwane zmiany, sprawy zaczynają przybierać nerwowy obrót…
W ostatnim wyścigu MotoGP nie kto inny jak Jorge Lorenzo zrobił koncertowy falstart. Powód? Hiszpana rozproszyła konieczność ponadprogramowego pozbycia się zrywki z zabrudzonego kasku. Jorge sam przyznał:
- "Gdy dojechałem na pole startowe (po okrążeniu zapoznawczym - przyp. red.) miałem za dużo komarów na moim wizjerze, więc zdecydowałem się na pozbycie się zrywki. Nigdy tego nie robię w takim momencie, zdezorientowałem się i gdy zobaczyłem czerwone światło pomyślałem, że to początek wyścigu. Światło pojawiło się bardzo późno."
Czy takie wyjaśnienia tłumaczą dwukrotnego Mistrza Świata, człowieka który zarabia wyścigami na życie? Trudno powiedzieć, ale ostatecznie Lorenzo musiał odbyć karny przejazd przez depo i przebijać się do przodu od końca stawki. Oczywiście świadomość zepsucia startu i właściwie całego wyścigu z pewnością w tym nie pomagała:
- "Z powodu całego zamieszania na początku nie mogłem jechać na maksimum możliwości. Moje hamowania były nerwowe, a kiedy się uspokoiłem opona była już w bardzo słaby stanie".
Szef zespołu Movistar Yamaha, Massimo Meregalli z pewnością nie był szczęśliwy z takiego obrotu sprawy, ale bronił swojego zawodnika:
- "Niezależnie od tego jak dobrze przygotujesz się do wyścigu, niektórych rzeczy nie da się przewidzieć. Wszyscy wiemy doskonale, że (Lorenzo - przyp. red.) jest jednym z najciężej pracujących zawodników w stawce i bardzo rzadko popełnia błędy. I tak zrobił dobrą robotę wyciskając później z wyścigu tyle ile się dało najwięcej".
Komentarze 1
Pokaż wszystkie komentarzeZniszczony psychicznie ?
Odpowiedz