Kupowanie testów - magia i mroki dziennikarstwa motoryzacyjnego
Nikt nie lubi dziennikarzy motoryzacyjnych. Nie lubią ich koncerny motocyklowe, bo jak napiszą słabą opinię o jakimś sprzęcie, ten przestaje się sprzedawać. Nie lubią ich importerzy, bo swoje motocykle oddają im czasami w kartonie, z którego wysypują się śruby, a w najlepszym przypadku na lawecie. Nie lubią ich tak naprawdę wszyscy, bo jeżdżą nie swoimi motocyklami za wiele dziesiątek tysięcy, z prędkościami, których na pewno nie można nazwać mądrymi i które większość ogląda tylko w katalogach, a jakby tego było mało, jeszcze im za to płacą. Mówiąc krótko, dziennikarze motoryzacyjni są widziani równie mile, jak wezwanie do Urzędu Skarbowego. I podobnie jak na temat Urzędu Skarbowego są tworzone legendy o mrocznych piwnicach, gdzie wielkie kobiety przerzucają pożółkłe papiery i pożerają niesubordynowanych podatników, podobnie na temat moto-dziennikarstwa mamy cykl baśni i legend.
Opowieści z Narnii
Oczami czytelnika Kowalskiego wygląda to mniej więcej tak. Wchodzisz do windy, gdzie wszystkie przyciski są ze złota, a w kącie stoi pojemnik z lodem i szampanem. Na odpowiednim piętrze wita cię topmodelka o jedwabnej cerze, pełnych ustach i pośladkach jak dwie brzoskwinie. Idziesz przez korytarze w których wiszą obrazy z podobiznami redaktora naczelnego. W końcu dochodzisz do wielkiej hali w której na wielkim łożu leży naczelny w towarzystwie trzech nieprawdopodobnie pięknych dziewczyn. Słyszysz tylko urywek rozmowy telefonicznej: „… tak, proszę przysłać kolejne trzy”. Dalej siedzą redaktorzy. Klepią coś w swoich komputerach będąc wachlowanymi przez półnagie dziewczyny w maskach i popijają Black Bowmore, rocznik1964 rozcieńczone z Pepsi. Słyszysz rozmowę jednego z nich: „Na kiedy możecie przysłać następne Panigale? Poprzednie jest do pozamiatania na Cargo”. Recepcjonistka przyjmuje właśnie kuriera, który przywiózł wielkie wory z pieniędzmi z napisem „Testy”. Taaa, oczywiście.
Dziennik zakrapiany Red Bullem
Widzieliście „Dziennik zakrapiany rumem”? Johnny Deep rozbudził w widzach wizerunek dziennikarza, który na okrągło chodzi do knajp, jest nastukany jak atom, walczy o piękne blondynki i zacne idee oraz sprawdza, jak jego organizm zareaguje na substancje, których nie można kupić w aptece. Owszem, pijemy, ale Red Bulla w biegu, walczymy ale z redaktorem naczelnym, a jedyną substancją w proszku, którą aplikujemy jest Aspiryna. Nie bierzemy nawet Acodinu, bo gimnazjaliści wykupili cały zapas. Ktoś kiedyś powiedział mi, że praca dziennikarza nie zasługuje na miano „praca” bo oni śpią do południa i tylko czasem coś tam nasmarują. Ostatni raz do południa spałem na wakacjach w 1997 roku, po tym jak graliśmy do późna z chłopakami w Duke Nukem 3D. Z reguły jest tak, i dotyczy to wszystkich, nawet redaktorów magazynu o ogródkach skalnych, że jeśli pojawi się (och, nazwijmy to amerykańsko) breaking news, trzeba rzucić wszystko i o tym napisać. Jesteś właśnie w sypialni hotelu w Monako z Megan Fox, która oznajmiła, że zapomniała bielizny? Bez znaczenia, musisz usiąść do laptopa i napisać o nowej, rewolucyjnej wykładzinie do oczek wodnych pokazanej na targach Gardenia.
Sprzedam test. Tanio, idealny stan
Wszyscy słyszeli o Yeti, ale nikt go nie widział. Podobnie jest z kupowaniem testów przez koncerny motoryzacyjne. Każdy ma w swojej głowie głęboko zagnieżdżony obraz skórzanych neseserów wypełnionych po brzegi banknotami, dostarczanych do redakcji motoryzacyjnych. W świecie motocyklowym chodzi zazwyczaj o pewien duży niemiecki koncern. Jeśli tylko ktoś będzie na tyle śmiały i odważy się napisać, że jakiś motocykl tej firmy jest dobry, natychmiast jest posądzany i korupcję, sprzedajność, nierzetelność i bycie sługusem wielkiej korporacji. Dlaczego tak jest? Ano dlatego, że jako naród, który zakończył niedawno dwustuletni okres zaborów, okupacji i komunizmu mamy zakodowaną konieczność oporu i przeciwstawiania się. Kontestowania, podważania wszystkiego, co ktoś inny powie, doszukiwania się intryg i matactwa. To idzie jeszcze dalej. W wielu wypadkach takie opinie są wygłaszane przez frustratów nie posiadających nawet roweru, którzy chcą swoją niedolę odbić sobie wyładowaniem emocji na innych. A to przecież jest takie łatwe. Wystarczy kliknąć, szczególnie jeśli pracuje się w salonie motocyklowym konkurencyjnej marki (niestety sprawdzone…).
Mało tego, skoro feedback społeczeństwa jest pełen profesjonalnych porad dotyczących techniki jazdy i eksploatacji zaawansowanych technicznie motocykli. Kiedy tylko ktoś napisze cokolwiek o GSie, zaraz ktoś stwierdzi, że to złom, bo po 70 tys. km padł wał i pociekło z głowicy. Dziennikarze dostają do testów sprzęty nowe, czasami z folią na siedzeniu i przebiegiem 0 kilometrów. Skąd mamy wiedzieć, jak ten egzemplarz będzie sprawował się po dystansie, który wielu pokonuje w kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt lat? Krótko mówiąc, jeśli jakiś dziennikarz posiada własne zdanie na temat jakiegoś motocykla, to zdanie to z automatu jest bez sensu i złe, totalnie niewłaściwe, bo odmienne od kogoś, kto klepie z komputera w domu swoich rodziców i zaraz będzie musiał wynieść śmieci.
W tym momencie wychodzi depresyjny poziom kultury osobistej. Czasami nie jest tragicznie, np.: „Każdy nie-idiota od razu wie, że testy BMW śmierdzą na kilometr, więc o czym my tu chcemy rozmawiać? Pozdrawiam imbecyli, jesteście najlepszym targetem dla mediów. Gratuluję samodzielnego myślenia”, lub „Od jakiegoś czasu czuję się jakby ten portal był agendą niemieckich wydawców pism motocyklowych dostępnych w Polsce:) Same echy i achy nad BMW, wady jeśli są to mikroskopijne, osiągi nie z tej planety itp. To zraża do motocykli tej firmy...”. Ale czasami z naszych redakcyjnych komputerów po prostu wylewa się szambo prostackich inwektyw. Dlaczego? Bo przeklinanie i obrażanie innych jest modne i fajne, a w Internecie każdy może to zobaczyć. Swoją drogą serio myślicie, że BMW kupiło wszystkich dziennikarzy świata, aby S1000RR wygrało wszystkie testy porównawcze? Zgadza się, my też mamy co do tego wątpliwości. No ale przecież w komentarzach można wszystko, np. zarzucać pismakowi faworyzowanie BMW, choć motocykl tej marki zajął ostatnie miejsce w teście porównawczym…
Komentarze 35
Pokaż wszystkie komentarzeA swoją drogą ciekawe ilu z was posiada BMW...? lub chociaż jechało? Większość nie dopuszcza do siebie myśli że coś może być lepsze niż japońskie motocykle, lub jego ukochany dukat czy H-D.A zza ...
OdpowiedzN przyznaj się, ile ci zaplacili ;-)
OdpowiedzZ calym szacunkiem ale autor ma chyba placone za ilosc stron, a chroniczna biegunka slowna jest mile widziana w redakcji. Ale do rzeczy. Fakt jest taki, i Boczo, o tym nie wspomnial, ze w szeroko ...
OdpowiedzA teraz czas na test Harego by Boczo? (o ile mnie oczy nie myliły to przedwczoraj był to XR1200). Nawet taki fajny tekst był na MCN: "The main disappointment is that it’s finish and spec is ...
OdpowiedzBa! Poczytaj mój test Street Boba, to sam zobaczysz. Ja bym powiedział, że XR1200 wyjechał nie z polskiej stoczni, ale ruskiej kuźni. Mimo to, to spoko motocykl :) Pozdro
Odpowiedznie wiem o co ten kwas. BMki mało palą, mają dużą bezawaryjność, trzymają cenę, nie dezelują się z czaem- tzn. "niby działa ale jakiś taki rozklekotany". No takie są realia. Technologia metalu zza ...
OdpowiedzBMW bym sie nie czepiał bo jest to jedna z niewielu marek która umożliwia przeprowadzenie jazdy testowej w warunkach drogowych prawie każdym motocyklem z swojej oferty. A to ze dziennikarze to ...
OdpowiedzBoczo, nie bój się S1000RR! Ja ostatnio wzięłam to do przetestowania i powiem szczerze, że w trybie Sport i Race niczym niw różni się od mojej kawy ZX-6R:-). Różnica na korzyść: quickshifter, na ...
OdpowiedzJa i pierdziele jeszcze baba jedzie po biednym Boczu... KObieto ten twój ZX6R to jakiś nowy model pralki Polar, kuchenki czy odkurzacza?
OdpowiedzHahaha, a Ty w średniowieczu żyjesz? Chyba umysłowym tak, skoro nie zwróciłeś uwagi, że kobiety jeżdżą motocyklami. Współczuję kompleksów:-).
Odpowiedzminus za nieznajomość dziejów -w średniowieczu kobieta była bardziej niezależna niż dziś,plus za jazdę na przecinaku,mnie akurat to nie dziwi, pozdrawiam
Odpowiedz