Kryzys czy lenistwo - dokąd idzie przemysł motocyklowy?
Producenci przygotowują nas na flaki, eksplozje i dużo seksu, a kiedy motocykl już się ukaże, okazuje się, że światło dzienne ujrzała kolejna telenowela z braćmi Mroczek.
Cofnijmy się w czasie o 25 lat. Czy ktoś jest w stanie zlokalizować w swojej pamięci prawdziwie szokującą, wysadzającą z kapci kampanię reklamową jakiegoś motocykla? Mam na myśli naprawdę potężną akcję, nie chodzi o ogłoszenia na kartonach mleka. Ciężko, prawda? No właśnie. A teraz proszę przypomnieć sobie, jakie motocykle zjechały z taśm produkcyjnych powiedzmy 20-30 lat temu. Yamaha RD350, Suzuki GT750, Suzuki GSX-R 750 i 1100, Yamaha V-Max, Honda RC30 a potem VFR750, Kawasaki Z1000, GPZ900R i tak dalej. To prawdziwe petardy, motocykle, które odmieniły wszystko i na zawsze już zapisały się na kartach dwukołowej historii. W tamtych czasach kampania reklamowa ograniczała się do zatrudnienia jakiegoś ex-aktora porno (bądź nie ex) z wąsami, który dosiadał sprzętu, wyrywał jakąś pannę i odjeżdżał. Prosto, krótko i na temat. Wtedy okładka była beznadziejna, ale sama treść książki elektryzowała. Zdaje się, że obecnie coraz częściej dostajemy „Co z tym życiem?” Kingi Rusin w okładce jubileuszowego Playboya. I zaczynam wątpić, że jest to spowodowane wyłącznie desperackimi próbami ratowania się przed kryzysem.
Muuuuuu! A gdzie mleko?
Naprawdę nie do końca wiem o co chodzi. Widzieliście, co ostatnio Kawasaki zrobiło jeśli chodzi o ich nowe ZZR1400? Jasne, że widzieliście. Stopniowo dozowane spoty były puszczane gdzie tylko się dało. Nawet wszystkie dzieci Angeliny Jolie wiedzą, co to ZZR. Z materiału reklamowego na jego temat można zmontować sześciogodzinny film (kolejną sagę typu „Zmierzch” jeśli o mnie chodzi, ale to nieistotne). Stratosferycznie wysoko opłacani spece od reklamy rozpalali naszą ciekawość i łechtali nasze zmysły krótkimi teaserami nowej Kawy, która, jak twierdził producent, miała zmienić wszystko i być fenomenem. I owszem, motocykl się pojawił. Ale szczerze, czy faktycznie spełnił nasze oczekiwania? Tyle ambarasu i zamieszania z powodu odświeżonego designu i kilku dodatkowych koni? Serio? To jeszcze nic. Kilka dni temu Victory, wiecie, „ta druga amerykańska firma motocyklowa”, zaprezentowało nowy motocykl o nazwie Hard-Ball. Oczywiście wszystko było poprzedzone filmem promocyjnym, a raczej kusicielskim, z którego można było wywnioskować, że motocykl będzie miał szprychy, będzie mroczny i będzie na miasto. Jakże się ucieszyłem! W końcu ktoś zdecydował się zrobić wielkiego, złego nakeda z ohydnie potężnym V2! Z radości chciałem już nawet sobie puścić Ewę Farnę. Mroczny naked, taaa, jasne. Co kierowało ludźmi z Victory, którzy pomyśleli „Hej! Weźmy zeszłorocznego High-Balla, dajmy mu twarde kufry i nazwijmy go zupełnie nowym motocyklem. Nikt się nie skapnie”. Strasznie chciałbym się dowiedzieć, co jest powodem takich działań, i nie dam sobie wmówić, że to tylko kryzys. A propos kryzysu, wiecie kto o nim nie słyszał?
Milwaukee’s finest
Mała jankeska firemka Harley-Davidson coś tam słyszała o globalnym kryzysie, ale postanowiła nie brać w nim udziału. Harley-Davidson to wyluzowani hedoniści, którzy celebrują każdą, nawet najdrobniejszą rzecz w życiu. Dosłownie. I zwykle jest to chromowany kierunkowskaz. Lubię sobie wyobrażać jak wyglądają firmowe meetingi w kwaterze głównej HD. Wielki pokój z dystrybutorami Coca Coli, bawolimi rogami na ścianach, ogromnymi, czarnymi, skórzanymi sofami. Na nich szefowie koncernu siedzący w obłokach jasno-popielatego dymu, z którego widać jedynie przekrwione, przymrużone oczy. Nagle ktoś mówi „Eee, no dobra, tak więc, no, tego. Jest ten Softail, co nie? Mamy jeszcze w magazynie trochę starych migaczy ze Sportstera z 1977 roku. Zamontujmy je i wypuśćmy nowy motocykl o nazwie Softail Ultra Heritage Limited Edition”. Rozlegają się leniwe brawa.
Dlaczego? Dlaczego dzieje się tak za każdym razem? Harley już miał przebłyski geniuszu, już udało mu się zrobić prawdziwie rewelacyjne motocykle XR1200 i V-Rod Muscle. Dlaczego tuż po ich wypuszczeniu o wszystkim zapominają i powracają do penetrowania tematu chromu? Nie jest przecież tak, że Harley-Davidson musi projektować swoje motocykle siedząc na sedesie w KFC i budując je w piwnicy. To potężna organizacja, coś w rodzaju amerykańskiej triady, której może brakuje paru kluczowych elementów, ale z pewnością jednym z nich nie jest kasa. Co więcej, Harley spłodził kiedyś złote dziecko – Buella, który robił prawdopodobnie najbardziej nowatorskie i rebelianckie motocykle swoich czasów. Ale uznano, że najlepiej będzie strzelić sobie w stopę i uśmiercić je bez możliwości rezurekcji. Ja się pytam – dlaczego? Nie wierzę, że fundament tego apokaliptycznie potężnego koncernu stanowią tylko i wyłącznie starsi dżentelmeni z najbardziej zagęszczonymi brodami. Były kiedyś plotki o motocyklu HD klasy 500 cm3, czymś nowym i świeżym, dla młodych. Gdzie on jest? Bo póki co producent prezentuje nam kolejne jubileuszowe modele serii Dyna i Softail i ma czelność nazywać je nowymi.
Mea culpa, mea litrowa culpa
Można raczej bezpiecznie stwierdzić, że wyścig zbrojeń wśród litrowych przecinaków nie tyle się kończy, co zmienia front. Zaczęło się niewinnie, od 150 KM, a potem rozpętało się piekło. Szczerze mówiąc myśleliśmy, że w końcu koncerny wespną się na szczyt kuriozum i zamiast motocykli zaczną sprzedawać konie mechaniczne na wagę. Niby teraz wszystko się uspokoiło, ludzie chcą już nie tylko poweru ale także elektronicznej batuty, która utrzyma to wszystko w ryzach. Fireblade, który został teraz zmodernizowany z okazji dwudziestolecia modelu mimo, że jest super motocyklem, dla wielu pozostaje rozczarowaniem. Wielka rocznica przypieczętowana delikatnym makijażem i drobną zmianą przedniego zawieszenia to o wiele mniej, niż oczekiwaliśmy. Co zresztą można powiedzieć także o R1 na 2012 rok. Kolejne spoty reklamowe, kampanie, filmy z jazdy po torze, a wszystko to po to, aby powiedzieć, że „w sumie to daliśmy tylko kontrolę trakcji”. Suzuki z kolei na przyszły rok proponuje litrowego Gixxera ze zmienionym wydechem i standardowo „lepszym średnim zakresem obrotowym”. I nawet nie każcie mi zacząć o Ducati albo, Boże daj mi siłę, MV Aguscie. Włosi do perfekcji opanowali alfabet. S, R, RS, RR, Tricolore. Wszystko odkrywane spod jedwabnego płótna na wielkich prezentacjach z szampanem. Choć trzeba nim nieco odpuścić z powodu Panigale. MV Agusta natomiast zrobiła już model F4 ku czci wszystkiego. Senna, Evo, Viper, Serie Oro, Ago, Corsa, Mamba, Tamburini, Bonneville (!), 1+1, 1+1=2, 312, 312R, 312RR, 312RR Gold, 312RR 1+1, 312RR 1078 Edizione Speciale. Podobno jest też F4 ku czci…F4 oraz model Cargo dla uczczenia fenomenu czwartkowych spotkań miłośników palenia gumy i sprzęgieł pod warszawskim lotniskiem. Przepraszam, ale czy to są jakieś żarty? A skoro nie, to Włosi nie zasługują na dotychczasowe utożsamianie ich z finezją, pasją i kreatywnością. Światełkiem w tunelu jest nowa F3, która, jak wieść gminna niesie, ma być Multi-Orgazmem jeśli chodzi o bajery elektroniczne, masę i moc.
Dokąd zmierza rynek motocyklowy, panie premierze?
To przykra teza, ale wydaje się, że powodem tego, że nie produkuje się już prawdziwie przełomowych motocykli nie jest kryzys, ale zwykła gnuśność. Ludzie nazywają to na wiele sposobów. Lenistwo, opieszałość, parcie na szkło, pęd za kasą jak najniższym kosztem. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że robienie drogich akcji reklamowych czy sprowadzanie montażu nowej owiewki do statusu nowego motocykla stało się już standardem. Nikogo już nie dziwi, że wielka japońska czwórka zapowiada przed targami, że zaprezentowane zostaną zupełnie nowe modele kultowych modeli, a okazuje się, że nie dostajemy nic oprócz nieistotnych zmian w wyglądzie. Nie jest tak tragicznie, jak z powyższych żali mogłoby się wydawać. Ducati zrobiło coś, co można w zasadzie nazwać motocyklem pretendującym do miana przełomowego. Podobnie jest z Hondą i jej nową serią NC700. Co jest oczywiście bardzo dobre. Ale problem polega na tym, że kiedyś reklamowanie motocykli było rozwinięte w stopniu niemal zerowym, a fabrykę opuszczały sprzęty, które już wtedy były nieprawdopodobne. Wszystko jednak się odwróciło. Za każdym razem przygotowują nas na flaki, eksplozje i seks, a otrzymujemy kolejną telenowelę.
Komentarze 27
Pokaż wszystkie komentarzeNie mowmy, ze producenci nie maja pojecia co sie dzieje na rynku, ktory od dawna jest juz globalny. Kurczace sie rynki zbytu w Europie i Ameryce Polnocej marginalizuja sie i nie przyciagaja uwagi ...
Odpowiedzautor ma rację że bomby okazują się każdego roku niewypałami ale braterski rynek 4 kółek też przy każdym nowym modelu proponuję jedynie nowe światła typu diody czy neony niewielkie zmiany karoserii...
Odpowiedze tam poco pisać takie bzdury, fakt że na rynku nie jest lekko to sprawa jasna. Firmy musza zarabiac kasę i tylko to sie dla nich liczy. Nie ma co liczyć na fajerwerki jak nie ma rynku a ...
Odpowiedze tam poco pisać takie bzdury, fakt że na rynku nie jest lekko to sprawa jasna. Firmy musza zarabiac kasę i tylko to sie dla nich liczy. Nie ma co liczyć na fajerwerki jak nie ma rynku a ...
OdpowiedzAle wy jesteście nieogarnięci i dajecie się manipulować. Zaraz wejdzie recka np. nowej hondy, która jest poza tym schematem i wybiega naprzód. To jest dopiero PR ;) Stary chwyt- krytykuje się coś, ...
OdpowiedzChoć kocham motocykle koncerny Mv agusta ,ale na prawdę f4 to jest 100 rodzajów najlepsze porównanie autora według mnie to mv agusta 1+1 , 1+1=2 xD haha kulałem sie 5 minut bo to prawda są to dwą ...
Odpowiedz