Jak chronić się na motocyklu przed wiatrem? Osłony poważne i niepoważne
W momencie, kiedy wsiadasz na motocykl i masz zamiar nim jechać, jeden z najpotężniejszych żywiołów na tej planecie - wiatr, robi wszystko, żeby ci to jeżdżenie obrzydzić. Możesz z nim walczyć, ale to będzie nierówna walka i prawdopodobnie ją przegrasz. Nie ma sensu tego osładzać i ściemniać, że jest jakiś magiczny sposób, żeby sobie całkowicie poradzić z wiatrem, bo on zawsze znajdzie jakąś szparę albo nieszczelność w ubiorze, żeby tylko wleźć swoimi lodowatymi mackami pod twoje ubranie i zmrozić wszystkie wystające z twojego ciała elementy. Jak sobie z tym radzić? Kilka patentów na szczęście jest.
Deflektory, owiewki i szyby
Jak nazwa z języka angielskiego wskazuje, deflektory mają coś odbijać, w tym przypadku będzie to wiatr. Większość turystyków ma seryjnie jakąś owiewkę lub szybę, co działa w miarę dobrze, czyli przekierowuje strumień wiatru bezpośrednio z twojej twarzy na boki głowy. Wada jest taka, że tworzą się wtedy najczęściej turbulencje dookoła kasku przy prędkościach +autostradowych. Z mojego turystycznego doświadczenia - a jest ono wydaje mi się dość bogate - wynika, że jedyną szybą, która naprawdę działa, jest ta w Hondzie Goldwing, ale tylko dlatego, że jest ona wielkości okna dachowego. Jadąc z prędkościami grubo przekraczającymi te dozwolone kodeksem na autostradzie naprawdę słychać muzykę z radia. Z kolei deflektory to ciekawa sprawa, bo ceny niektórych mogą startować od 500 zł, co jest nieporozumieniem za przecież kawałek plastiku, który ma trochę przekierować wiatr. Moja rada - jedź do marketu budowlanego, kup kawałek pleksy (szkła akrylowego), dotnij, żeby pasował do szyby, wywierć cztery otwory i albo skręć śrubami albo użyj patentu, na którym trzyma się cała cywilizacja, czyli opasek zaciskowych. Może i wygląda fuszerowato, ale działa tak samo jak deflektor 15-krotnie droższy. Aha, niech nikt nie da się nabrać, że mała owieweczka w rozmiarze 20x20 cm cokolwiek zmieni w nakedzie, poza tym, że będzie wyglądać gorzej.
Ubiór - słowo klucz: "cebula"
Firmy próbują przekonywać, że ich nowa bielizna termoaktywna stworzona przy współpracy z NASA jest uszyta tak gęsto i precyzyjnie, że nie tylko całkowicie zatrzymuje wiatr, ale jeszcze do tego pozwala skórze oddychać. Taa, jasne. Bielizna termoaktywna sprawdza się przy bieganiu albo na rowerze, nie na motocyklu, który porusza się z prędkością 140 km/h. Oczywiście, że można się nią wspomagać, ale termoaktywny longsleeve z Biedronki albo KIK będzie działać tak samo jak markowy ciuch za trzy stówy. Latałem w wielu kurtkach skórzanych i tekstylnych i sporo z nich miało "wbudowaną" dodatkową kurtkę, która przyznaję szczerze działała zawsze doskonale w walce z wiatrem, ale tylko dlatego, że była wykonana w 100% z poliestru i nie było tam nowy o jakimkolwiek oddychaniu czegokolwiek, bo jechałeś wtedy w czymś w rodzaju mobilnej, szczelnej sauny. Rozwiązanie z pewnością nie idealne i na pewno nie higieniczne, ale działające. Polecam. Patentem znanym i już legendarnym jest wsadzenie sobie pod kurtkę gazety. Nasi dziadkowie stosowali to na WSK-kach i działa to tak samo dobrze jak 60 lat temu. Awaryjnie, na trasie, ten patent może uratować ciebie i twoje sutki przed hipotermią. Swoją drogą, to chyba jedyna rzecz, do której nadaje się prasa drukowana.
Zimne łapki
O ile przedzierający się pod kurtkę wiatr może znacząco zmniejszyć komfort jazdy i co najwyżej zafundować ci przeziębienie, o tyle z zimnymi dłońmi sprawa jest trochę poważniejsza, bo kiedy zmarzną, przestajesz mieć w nich czucie, co znaczy, że nie umiesz już wtedy w pełni sprawnie i precyzyjnie operować gazem czy hamulcem. Cierpię na przypadłość zimnych łapek, jak pewnie wielu i moim zdaniem działają tutaj dwie rzeczy - porządne, duże handguardy i podgrzewane manetki. Handguardy wywodzą się z enduro, gdzie służyły jako ochrona przed fizycznymi uszkodzeniami, tj. lecącymi w stronę dłoni kamieniami i gałęziami. Tutaj warto wydać więcej kasy i kupić je możliwie największe, z dwoma punktami montażu, czyli na kierownicy blisko mostka i przy końcach manetek. A skoro już o nich mowa, to grzane łapy są rozwiązaniem godnym nagrody Nobla. Wszystkie bzdury typu żelowe podgrzewacze dłoni wsadzane do rękawic można od razu wywalić do kosza. Podobnie jak podgrzewane manetki z Aliekspress na baterie. Jeśli to ma działać, to trzeba kupić coś dobrego, podpinanego do akumulatora, ze stałym napięciem. Ja bardzo dobrze wspominam rozwiązania serwowane przez firmę Oxford, które miały trzy stopnie działania: patelnia, piekarnik i powierzchnia słońca. Ze stopami jest większy problem, bo co prawda da się wykombinować nożny odpowiednik handguardów jeśli np. masz w motocyklu gmole, ale powstanie wtedy transformers wątpliwej urody. Możesz też kupić dedykowane buty motocyklowe za 1800 zł z wielowarstwową nanotechnologią całkowicie zatrzymującą wiatr (oczywiście oddychające) i być może będą działać jadąc 90 km/h w ciepły, wiosenny dzień, ale moim zdaniem lepiej będzie odwiedzić pierwszy lepszy sklep militarny i nabyć buty wojskowe z warstwą Thinsulate, wykonane z połączenia skóry i nylonu. Do tego można pokombinować z termoaktywnymi skarpetami, koniecznie z przewagą tworzywa sztucznego. Wszystko z powyższych pomaga, ale prawda jest taka, że nic nie będzie tak skuteczne z wiatrem (i wodą) jak wsadzenie stopy w reklamówkę foliową. Rozwiązanie stosowane przez pokolenia, proste jak budowa cepa i działające. Analogicznie można się przywdziać w foliowe rękawiczki ze stacji benzynowej albo te do pieczywa w markecie. Jasne, że nie odkryłem Ameryki, ale jeśli coś działa, to po co dorabiać do tego nowe teorie?
Lodówka w kasku
Okazyjnie lubię sobie poczytać opisy kasków motocyklowych i zwykle na pierwszym miejscu producent chwali się jak wielki jest przepływ powietrza i ile litrów się go pompuje na twoją twarz podczas jazdy. Gdybym chciał sobie pooddychać głęboko czystym powietrzem to pojechałbym w Bieszczady. Nic nie wkurza mnie bardziej niż bezczelny wiatr w kasku smagający moje czoło i zatoki. Najbardziej szczelnym kaskiem w jakimkolwiek jeździłem był szczękowy Schuberth C3 Pro, moim zdaniem top kasków turystycznych, który można było odciąć od wiatru głównie za sprawą świetnego systemu dociskającego szybę. To powiedziawszy, zdarzało mi się kleić nawiewy srebrną taśmą w niektórych hełmach i dopiero to zatrzymywało ten wspaniały, multi-litrowy przeciąg. Znów nie będę odkrywczy, ale rozwiązaniami, które warto wypróbować są kominy i kominiarki, byle nie w tym przypadku najtańszymi. Z kolei najlepszym patentem, który w tym temacie wypróbowałem było coś w rodzaju połączenia komina, kominiarki i śliniaka, który zachodził na część klatki piersiowej. Nie są one przesadnie tanie, ale zdecydowanie warto poświęcić na nie więcej kasy.
Wszystkie powyższe wioski zostały wysnute z nie wiem ilu dziesiątek tysięcy kilometrów (może setek?), które miałem okazję spędzić w siodle, na różnych trasach i w każdej możliwej pogodzie. Technologia pokonała lata świetlne rozwoju i dobrze, bo gdyby nie ona, to nadal byśmy jeździli konno, a dystans podróży mierzyli w dniach, ale rozwiązania znane od dekad nadal się sprawdzają. Na podsumowanie pozwolę sobie zacytować kultowe hasło z reklamy proszku do prania "Dosia" z lat 90-tych: "Jeśli nie widać różnicy, to po co przepłacać?".
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze