Hornet i Diversion - w 18 dni dookoła Skandynawii
Litwa, Łotwa, Estonia, Finlandia, Norwegia, Szwecja - 8 tysięcy kilometrów na Hondzie Hornet i Yamasze Diversion
Motoskandynawia 2010, czyli wyprawa na dwa motocykle: mój "przelatany" Hornecik i cieknący olejem Diversion Gosiaka. Pierwszego dnia wyruszyliśmy z Gdańska w lekkim deszczu i dojechaliśmy do Kowna, gdzie również w deszczu w przednie koło Yamaszki wbija się kawałek szkła, praktycznie eliminując wysłużonego Pilota Active z dalszej wyprawy. Zestaw naprawczy, 15 minut i można dalej jechać w poszukiwaniu noclegu.
Drugiego dnia znajdujemy serwis motocyklowy i po południu ruszamy w dalszą drogę. Litwę, Łotwę, Estonię przelatujemy bez zbaczania z głównej drogi, jak najszybciej chcemy się znaleźć w Finlandii, a później w Norwegii.
Trzeciego dnia przepływamy promem z Tallina do Helsinek i po długim poszukiwaniu dobrej miejscówki, późnym wieczorem, rozbijamy namiot w przydrożnym lasku za Lahti. W tym momencie zauważam, że nie mam tankbagu. Okazało się, że zostawiłem go na stacji shella ok. 60 km wcześniej. Prawdę mówiąc, nie wiem jak można zapomnieć i nie zauważyć dosyć sporej torby, którą ma się przed cały czas przed nosem (podejrzanie dobrze jechało mi się od momentu ostatniego tankowania). Już prawie pogodziłem się ze stratą mojej pomarańczowej kaczki deszczowej, dwóch par rękawiczek, ochraniaczy na buty i aparatu fotograficznego, ale po telefonie na stację shella przed północą, odetchnęliśmy z ulgą. Torbę znalazła obsługa. Następnego dnia cofamy się po zgubę i nadrabiamy dalej stracone kilometry.
Dzień szósty
Odwiedzamy św. Mikołaja w wiosce za Rovaniemi (koło podbiegunowe). Okazuje się, że skubany gada nawet po polsku, tylko trochę w podejrzanym akcencie. Po wizycie, która jest filmowana i fotografowana przez pomocników św. Mikołaja, dowiadujemy się, że możemy wykupić najtaniej fotkę pamiątkową za jedyne 30E - rozbawieni dziękujemy zdziwionej obsłudze.
Tego dnia po raz pierwszy widzimy renifery na drodze! Temperatura 10-14 stopni i dosyć zimny wiatr, ale i tak wolimy to, niż 37-stopniowe upały w Polsce. Dojechaliśmy już na tyle na północ, że słońce przestało zachodzić, cała noc jasna, chowam latarkę na dnie kufra.
Dzień siódmy
Zaliczamy Vardo - rybackie miasteczko najbardziej wysunięte na północny wschód Norwegii, do którego prowadzi 3-kilometrowy tunel, 88 metrów pod wodą. Trasa przepiękna, zaczęły się norweskie winkle, idealnie przyczepna nawierzchnia, przestrzenie, które sobie nawet trudno wyobrazić. Nawet wiatr, który zmuszał nas do "składania" się na prostej nie psuje frajdy z jazdy, wręcz rozśmiesza.
Na jednej ze stacji benzynowej, Gosia podjeżdżając pod dystrybutor, zatrzymuje się i staje lewą nogą prosto w plamie oleju. Słyszę tylko w interkomie "Maciek Maciek Maciek Maciek!!!", odwracam głowę, a one już leżą na ziemi. Na szczęście oprócz lekko przytartej owiewki i poluzowanego lusterka nic się nie stało.
Dzień ósmy
Budzimy się w namiocie, szybko pakujemy się i uciekamy przed armiami komarów. Kierunek - Nordkapp. Pogoda dopisuje, ani jednej chmurki na niebie, droga wijąca się wśród fiordów, tunele, co jakiś czas stada reniferów, które nie chcą zejść z drogi nawet trąbiącym kamperom. Jechaliśmy na najbardziej wysunięte miejsce Europy z poczuciem, że miejsce to jest zbyt skomercjalizowane, na którym wszyscy robią sobie tylko fotę w tłumie pod jakimś sterczącym globusem, płacąc dodatkowo za to 235 koron za głowę - tak opisują to ci, którzy docierają tam w mglisty deszczowy dzień. Nam osobiście to miejsce, jak i droga do niego urzekły (może to zasługa idealnej pogody). Warto obejrzeć panoramiczny film "4 seasons" (wyświetlany w sali kinowej obiektu turystycznego) obrazujący życie na dalekiej północy oraz magię tego miejsca, pomimo tłumu ludzi, którzy docierają tam samochodami, kamperami, motocyklami, a nawet rowerami.
Dziesiąty dzień
Zaczynami zjeżdżać w dół Norwegii, przejeżdżamy przez Tromso, do którego prowadzi tunel z rondem w środku! Tego dnia pierwszy raz porządnie nas zlało, 200 km w deszczu, mamy ochotę wyspać się chociaż raz w normalnym łóżku. Poszukiwania taniego noclegu jakoś jednak nam nie wychodzą. Zniecierpliwieni, zmęczeni i zmoknięci nocujemy w pokoju w pensjonacie za 750 koron. To było już jednak przegięcie, obiecujemy sobie, że to pierwszy i ostatni tak drogi nocleg. Dobrze, że chociaż poranne śniadanie (szwedzki stół) było wliczone w cenę. Dobra to odmiana dla naszych żołądków przyzwyczajonych już tylko do konserw i zupek chińskich.
Dzień jedenasty, dwunasty, trzynasty
Przejeżdżamy bajkowe Lofoty, prom do Bodo, okolice Trondheim. Pogoda już troszkę gorsza, niż na początku wyprawy, ale nie możemy narzekać. Zaczynam żałować, że nie kupiłem gumowych ochraniaczy na przemoczone wodoodporne rękawiczki.
Podczas szukania miejscówki na rozbicie namiotu, wyjeżdżając z pola na drogę, zatrzymuję się przed drogą. Okazuje się, że wjazd na drogę jest lekko pod górę, a załadowany Szerszeń jest już chyba zmęczony tego dnia jak i ja. Kładzie się więc pomimo moich usilnych starań na lewą stronę. Crashpad i lewy kufer spełniają swoje zadanie i po próbie uśnięcia nie widać praktycznie śladu.
Dzień czternasty
Zaliczona drabina trolli i inne ostre winkle w okolicy, turystyczne miasteczko Gerainger.
Dzień piętnasty
Budzimy się na campingu przed Stavanger, trochę pada, pijemy kawę bez mleka (to sproszkowane skończyło się poprzedniego dnia) i uciekamy z deszczu w najdłuższy, 24,5-kilometrowy tunel! Jest to jedyny, w którym co 8 km można było się zatrzymać i złapać oddech w lekko poszerzonej, kolorowo oświetlonej grocie. Tego dnia zaliczamy jeszcze kilka innych mniejszych tuneli oraz 2 krótkie promy - kolejne z wielu na naszej wyprawie.
Dzień szesnasty
Naczytaliśmy się przed wyprawą (ale chyba nie do końca) o kamieniu ciekawie zakleszczonym pomiędzy dwoma skałami. My też chcemy zrobić sobie zdjęcie nad przepaścią. Docieramy więc w górzystą okolicę, parkujemy motocykle i wśród innych turystów idziemy 3,8 km (i niecałe 400 m do góry) zdobyć Preikestolen. Już na samym początku śmiejemy się z nich wszystkich, że idą w góry w krótkich spodenkach i t-shirtach - my w ciuchach motocyklowych na pewno nie zmarzniemy. Po kilkuset metrach jednak robi się coraz cieplej i z racji ostrej wspinaczki, zdejmuję kurtkę, bluzę polarową, podwijam spodnie, ale i tak mi gorąco. Mam nadzieję jednak, że cel wspinaczki nam to wynagrodzi. Droga do góry staje się coraz bardziej wymagająca i coraz dłuższa.
Gdy docieramy po 1,5 godzinie na szczyt, jakoś nie możemy zlokalizować sławnego kamienia. Jest za to półka skalna zawieszona 600 m nad poziomem morza, na której wszyscy robią sobie pikniki. No to niezła wtopa. Widok faktycznie fajny, pomimo lekkiej mgły, ale czujemy się lekko zawiedzeni i oszukani brakiem obiecanego głazu. Okazuje się, że to nie ta atrakcja turystyczna, do tamtej prowadzi inny szlak. Po zejściu, bieliznę termoaktywną mogę wykręcić z potu.
Dzień siedemnasty, osiemnasty
Południe Norwegi, choć piękne, nie zachwyca nas już po tym, co widzieliśmy na północy. Tutaj już fiordów brak, jest też większy ruch na drogach, większa cywilizacja. Zasuwamy więc do Szwecji w kierunku Karlskrony. Robimy 740 km tego dnia autostradami. Nocujemy na campingu, gdzie nie możemy zrozumieć mentalności Szwedów. Dookoła nas poustawiane przyczepy kampingowe z dołączonymi namiotami, przed namiotem ustawione kwiatki w doniczce, pod namiotem daje się zauważyć rozłożony dywan, stoliczek kawowy, lampka nocna i porcelanowa figurka słonika. Dzieciaki biegające dookoła, a dorośli wylegiwający się w leżakach. Nuda i spokój. Nic dziwnego skoro piwo drogie i w dodatku maksymalnie 3,5%. Kolejnego dnia docieramy do Karlskrony i wieczorem wypływamy promem do Gdyni.
Wyprawa udana w 100%, trochę przygód za nami. Motocykle pomimo lekkich wycieków z Divki spisały się na medal. Pozostało kilkaset zdjęć, dużo wspomnień i wielka dziura na koncie. Było warto pośmigać po drogach, gdzie zapomina się o czymś takim, jak ograniczona przyczepność. Ona po prostu jest i tylko trzeba zmieścić się w zakręcie. A! I oczywiście pamiętać trzeba, żeby nie przycierać bocznych kufrów!
|
Komentarze 15
Pokaż wszystkie komentarzeTa półka skalna, którą odwiedziliście to Preikestolen 604 m n.p.m natomiast głaz o którym mowa znajduje sie po drugiej stronie fiordu Lysefjorden to Kjerabolten.Jest zaklinowany na wyśokosci 1000 m...
OdpowiedzNaprawde przepiękne widoki.
Odpowiedzpiekna wyprawa!!!!!! pozazdroscic tylko
OdpowiedzJak widać do wspaniałej przygody nie potrzeba monstrualnych turystycznych motocykli. Wystarczą dobre chęci i odwaga. Super wycieczka. Gratulacje!.
Odpowiedzzdjęcie 74...co to za miejscowość? Trasa wypas :D
Odpowiedz74 to jest miasteczko Gerainger w Norwegii
OdpowiedzNiezła traska! congratsy! Mam pytanko, jakie wam wyszły całkowite koszty wyjazdu? W Skandynawi jak słyszałem jest drożyzna z paliwem, noclegami, serwisami, itp. Na czym dało się faktycznie ...
Odpowiedzpaliwo drogie jest szczególnie na północy, prawie 7zł wychodziło w przeliczeniu. Fajne jest to, że można rozbijać się w dowolnym miejscu z namiotem, chociaż korzystaliśmy też trochę z miejsc na campingach. Podstawa to też jedzenie zabrane z Polski, tam ceny są masakryczne. Serwisy? jakie serwisy ;) ? Nic się nie psuło, nic nie naprawialiśmy, jedynie co to wymiana opony przedniej w Kownie, koszt z tego co pamiętam z wymianą ok 500zł. Z całokształtu to połowa kasy poszła na paliwo, druga połowa na promy, campingi, trochę żarcia.
OdpowiedzQrka wodna!!! Przeczytałem i ... ehhhh wyobraźnia ponosi :) Czy jednak mógłbyś określić całościowy koszt tej eskapady? I jeszcze jedna prośba: pisz obszerniej !!! :):):) Dla kogoś, kto sam nie może teraz odbyć takiej wycieczki byłoby fajnie poznać więcej szczegółów. Pozdrawiam serdecznie!!!
Odpowiedz