Jedziemy górskimi drogami - na mapie była to autostrada, jednak nic podobnego. Owszem kawałek jechaliśmy szybką drogą, ale to na pewno nie było to. Albo zjechałem z głównej drogi i jechaliśmy bocznymi, albo żadnej autostrady nie było. Mój GPS pokazywał, że jedziemy główną drogą (bo tylko takie były na nim widoczne). Była ona bardzo atrakcyjna. Piękne widoki, zwierzęta na drodze, spalone lasy, jednym słowem było ciekawie. Wjechaliśmy bardzo wysoko w góry i zrobiło się chłodniej, dzięki czemu można było chwilę odpocząć od upałów. Dzikie łąki i pastwiska, ogromne góry, wyciągi narciarskie, słupki na poboczach pomagające w odśnieżaniu w zimie sprawiły, że wiedziałem, iż coś jest nie tak. Jednak GPS pokazywał cały czas dobrą drogę i dojechaliśmy do Loanniny, gdzie znaleźliśmy pizzerię. Podejrzewam, że jechaliśmy zwykłą drogą, która na mapie widnieje obok autostrady... Bardzo głodni w końcu znaleźliśmy pizzerię. Jak się później okazało, pracownicy nie znali żadnego obcego języka i nie mogliśmy się z nimi dogadać. Menu tylko w języku greckim, a więc lipa. Powiedziałem mniej więcej kucharzowi, żeby nam pokazywał co ma w kuchni, a my powiemy z czym chcemy mieć pizzę. Tak też się stało, było przy tym dużo zabawy, ale takiej ciekawej sytuacji chyba nikt jeszcze nie doświadczył. Pizza była bardzo dobra. Powoli się ściemnia, a my mamy jeszcze kawałek do przejechania. Chciałem dojechać na wybrzeże i tam znaleźć camping. Jedziemy dalej górskimi drogami, lecimy z winkla na winkiel mijając greckie Viaderka i V stromy. Jest już całkiem ciemno i znajdujemy camping w miejscowości Preveza przy Adriatyku. Rozkładamy namiot, bierzemy prysznic i zmęczeni idziemy spać.
Następnego dnia wstajemy wcześnie i idziemy na plażę. Popływaliśmy, pozbieraliśmy muszelki, których praktycznie nie było i czekała nas dalsza droga. Dziś mieliśmy dojechać do Pireusu i promem popłynąć na Kretę. Zwijamy namiot, pakujemy się i w drogę. Gotowi do jazdy ruszamy w stronę Patry. Postanowiliśmy zjeść śniadanie gdzieś po drodze. Jest bardzo gorąco, a my jedziemy i jedziemy, mijamy lotnisko, jedziemy wzdłuż jakiegoś dużego jeziora, aż nagle zaświeciła się rezerwa. W międzyczasie jemy po dwa gyrosy na śniadanie w fajnym miasteczku, którego nazwy nie pamiętam. Mijamy mnóstwo CPN-ów i na żadnym nie można płacić kartą - ale lipa. Zrobiłem na rezerwie 70km i postanowiłem, że zaleje za 5 Euro, co by Viaderko nie stanęło - bo na takim upale pchanie do pierwszej stacji nie byłoby moim marzeniem. Nagle przed nami stacja Shell - tam przeważnie przyjmują kartę, jednak jej wygląd nie miał nic wspólnego z obecnymi. Mały budynek, a przed nim kilka starych dystrybutorów, w których licznik nawet nie był elektroniczny. Pytamb, czy można płacić kartą, a Pani odpowiada, że tak - byłem w szoku. Nie pozostaje mi nic innego, jak poprosić do pełna. Wszędzie, gdzie byłem dotychczas, bez problemu można było tankować na kartę, nawet w Serbii nie było z tym problemów - jednak w Grecji jest inaczej i często musieliśmy wybierać CPN-y. Takimi oto drogami dojeżdżamy do ogromnego mostu w Patra. Zawsze chciałem mieć zdjęcie przy tym moście i w końcu mogłem moją zachciankę spełnić. Po drugiej stronie był już Peloponez. Przed wjazdem pobierana jest opłata 1.7 euro i można jechać. Cały przejazd mamy nagrany na kamerze. W nocy musi to wyglądać przepięknie, jednak my jedziemy dalej. Peloponez wita. Od razu kierunek na Ateny i jedziemy autostradą - ale chwila chwila. Przecież miałem zrobić moje wymarzone zdjęcie, a ja już jestem na autostradzie. Poszukałem pierwszego zjazdu, zawróciłem się i zjechaliśmy do portu, gdzie mogłem zrobić to o czym myślałem długi czas. Wjeżdżając na Peloponez różnica temperatury była natychmiastowa. Z dotychczasowych 33o-35oC momentalnie wskoczyło na 39o-41oC. Nawet zrobiłem zdjęcie, tylko w ostatniej chwili wskoczyła niższa temperatura... Zatrzymujemy się na kawę, bo Oliwka zasnęła na motocyklu i prawie z niego spadła - w ostatniej chwili ją złapałem. Zdarza się, dlatego postanowiliśmy zjechać do pit stopu na chwilę. Na stacji ogromna atrakcja - czyli mega klimatyzacja w środku, która praktycznie mroziła. Myślę, że nie było więcej, jak 15 stopni. Można było trochę odżyć. Wypiliśmy kawę, coś zimnego i ruszamy dalej. Za nami leci jakieś greckie Wiaderko, ale po chwili mu uciekamy... Jadąc do Pireusu chciałem zobaczyć kanał koryncki, jednak nie wiedziałem czy będzie on widoczny z głównej drogi (na szukanie nie było czasu, ponieważ śpieszyliśmy się na prom). Jadąc autostradą obróciłem głowę w prawo, patrzę, a pod nami właśnie widać wielką przepaść. Okazało się że to właśnie jest kanał koryncki. Postanowiłem zjechać z drogi i wjechać do miasta, aby zobaczyć go z bliska. Kanał ten robił ogromne wrażenie: wielka przepaść w dół i wysokie ściany, a między nimi przesmyk przez który przepływały statki. Na moście, z którego oglądaliśmy to wszystko, znajdowały się reklamy skoków na bungy. W takim miejscu to na pewno ogromna atrakcja i jeszcze większa adrenalina. Najwięcej było tu skośnookich z aparatami, które miały półmetrowe obiektywy. Zobaczyliśmy, sfotografowaliśmy, odpoczęliśmy - jedziemy dalej. Do Pireusu nie mamy już daleko. Zjeżdżamy z autostrady i kierujemy się w stronę portu. Przepychamy się w korkach w wielkim upale, tankujemy motocykl ( przy okazji pierwszy raz zobaczyłem Transalpa 400ccm) i jesteśmy na miejscu. Na początku pomyliłem terminale i po chwili znajdujemy odpowiedni, czyli ten, z którego można popłynąć na Kretę. Jesteśmy w szoku, jest tu bardzo dużo ludzi, pełno samochodów, tirów, motocykli i wszyscy trąbią, krzyczą, gwiżdżą - normalnie szok. Czułem się taki zagubiony, nie wiedziałem co do czego, nawet nie wiedziałem, gdzie kupić bilet. Każdy się bardzo śpieszył. Olivka przestraszona nie chciała płynąć na wyspę, tylko wrócić się i jechać gdzie indziej, jednak po chwili znajdujemy budkę i kupujemy 2 bilety. Za dwie osoby i motocykl zapłaciłem 156 euro („w tem i nazod"), bilet powrotny był otwarty, a więc mogłem wrócić kiedy chcę. Okazuje się, że nasz prom wypływa o 21 i musimy poczekać około godziny, żeby się zadekować. Kiedy wróciłem z biletami, Oliwka już poznała jakiegoś ziomka z Cypru, który coś tam mówił po polsku. Cały czas powtarzał „harabata, harabata". Na początku nie wiedziałem o co chodzi, ale kiedy powiedziałem mu herbata, a on potwierdził, to już wiedziałem. Było to jedno z nielicznych słów, które znał, pomijając „tak" i „nie". Rozmawialiśmy z nim łamaną angielszczyzną, opowiadał nam, kiedy to był w Warszawie w interesach, ale było mu bardzo zimno i nie zamierza wracać do Polski. Handlował biżuterią. Po rozmowie z naszym nowym kolegą, stajemy w kolejce na prom, oczywiście na samym przedzie. Po długim oczekiwaniu jesteśmy na pokładzie. Wjeżdżamy na pokład i zapinam Viaderko pasem, który był do dyspozycji. Na początku bałem się, czy nie spadnie, jednak jak się później okazało, niepotrzebnie. Zabieramy kurtki, kaski przypinamy do motocykla i idziemy na pokład. Na pierwszy rzut oka widać najwięcej Turków; nie wyglądali oni przyjaźnie. Brudne dzieci biegały boso (podobno często kradną buty), a starsi sprawiali wygląd, jakby myśleli, co by tutaj ukraść... Nasz kolega powiedział nam, że trzeba na nich bardzo uważać i podczas snu być bardzo czujnym. Fajnie, pierwszy raz jestem na promie i od razu taka akcja. Olivka już przestraszona, ja zacząłem pilnować wszystkiego i żyjemy z myślą, że jakoś to będzie. Po chwili spotkaliśmy Włochów, którzy zaparkowali motocykl koło mojego. Przyjechali oni cruiserem, a co najlepsze, żona tego gościa była w zaawansowanej ciąży. Nie wiem czy bardzo odważni, czy głupi, ale jechali na miesiąc na Kretę. Nie mieli ze sobą nawet namiotu, mówili nam, że śpią na plaży pod gołym niebem i tak jest im najlepiej. Jego żona jeździła bez ciuchów motocyklowych, ale za to miała cienką, przewiewną sukienkę... No cóż można i tak. Rozmawialiśmy chwilę z nimi, bo byli bardzo sympatyczni i udaliśmy się do środka znaleźć jakieś wolne miejsce w restauracji. Jak się okazało wszystko, było zajęte już od dawna. Korytarze wypełnione są Turkami, matki karmią piersią małe dzieci, a starsi grają w karty. W końcu udało mi się znaleźć miejsce w restauracji, gdzie siedziała ta "elegantsza" część społeczeństwa i tam spędziliśmy całą noc, nie zmrużając oczu ani na chwilę. Około godziny szóstej rano prom przypływa do Heraklionu na Krecie. Jest jeszcze ciemno i prawie wszyscy śpią. Postanowiliśmy przebrać się w ciuchy motocyklowe i wyjść na pokład, zobaczyć miasto od strony morza. Chwilę później prom zawija do portu i po nie przespanej nocy ruszamy szukać campingu. Tutaj się zaczęło... Słońce powoli wychodzi, ale pogoda nie jest za ciekawa, ciemne chmury i zimno. Wyjeżdżamy z portu i ruszamy w stronę wschodniego wybrzeża. Szukaliśmy jakiegoś baru, żeby zjeść śniadanie, ale wszystko pozamykane, więc jedziemy dalej. Wjeżdżamy do jakiegoś miasteczka, a tam praktycznie sami Murzyni, porozbierane laski i generalnie niezła trzoda - była to przedłużona impreza od dnia wczorajszego. W barach dopiero robiono porządki po całonocnej balandze. Wszyscy patrzyli na nas, jak na przybyszów z kosmosu. Jednak udało się przejechać dalej i kontynuujemy poszukiwania. Jedziemy wybrzeżem, wszystko jest pozamykane, campingów praktycznie nie ma, zero ludzi, nic - kompletne pustki, gorzej niż na Słowacji w niedzielę. Jesteśmy zmęczeni, głodni i śpiący, ale nie mamy gdzie zjeść i gdzie spać, więc zmuszeni byliśmy jechać. Tak też jechaliśmy i jechaliśmy... Takimi oto drogami dojeżdżamy do miejscowości Sithia - największej i najładniejszej na wschodnim wybrzeżu. Jest bardzo ładnie, ale my jesteśmy coraz bardziej głodni i coraz mniej nam się tu podoba. Wszystko jest pozamykane i nic nie można kupić, nawet większość stacji paliw jest zamknięta. Czuliśmy się, jak odcięci od świata. Jesteśmy na jakiejś wyspie, gdzie niema innego dojazdu, niż prom lub samolot, wszystko jest zamknięte, nie ma ludzi - nie jest tak kolorowo, jak miało być. Wkurzeni na wszystko jedziemy dalej wybrzeżem południowym i tam także nic nie znajdujemy. Powoli zaczęli się pojawiać ludzie (pewnie spali do południa) i niektóre bary są otwarte, jednak my mamy już dość. W ogóle nam się tu nie podoba, wszystko nam nie pasuje, nie jest to tak, jak sobie wyobrażaliśmy. Olivka jest tak zmęczona, jak nigdy, aż mi się jej szkoda robiło, bo musi się tak męczyć, a to przecież miała być fajna przygoda. Postanowiłem, że odbijemy w górę i wrócimy do Heraklionu, a tam znajdziemy jakiś hotel. Nie ważne za ile, ważne żeby się przespać. Tak też się stało, jedziemy i jedziemy tymi bardzo wolnymi, wąskimi i śliskimi drogami. Całe szczęście, że miałem zatankowany motocykl, bo naprawdę byłoby niebezpiecznie - bez picia, bez jedzenia na takim słońcu w górach, gdzie jakiś samochód przejeżdża raz na 20 minut. Po drodze zatrzymujemy się w jakiejś przydrożnej knajpce z zamiarem zjedzenia czegoś i jak się okazało, kuchnia jest jeszcze nieczynna. Możemy wypić kawę. Zajebiście! Pijemy największy syf, jaki piłem w życiu, płacimy chyba z osiem euro i lecimy do Heraklionu. Po bardzo męczącej jeździe dojeżdżamy w końcu do Heraklionu. Zatrzymujemy się w Mc Donalds i wreszcie możemy zjeść jakieś śniadanie. Następnie udajemy się w poszukiwanie hotelu. Po krótkim czasie znajdujemy hotel w centrum za 45 euro. Bierzemy bez wahania i idziemy spać. Ja wstałem za 2 godziny, a Olivka obudziła się dopiero wieczorem. Biedactwo miało już dosyć jazdy. Postanowiliśmy, że wrócimy promem następnego dnia rano, jednak jak się później okazało, prom rano i wieczorem kursuje tylko w weekendy, a w tygodniu jest tylko wieczorem. Chwila wahania, bo nie wiemy, czy jechać dalej zwiedzać Kretę, czy wracać. Jednak postanowiliśmy wrócić tego samego dnia wieczorem promem o 21:00. Zapłaciłem za hotel, w którym przespaliśmy się kilka godzin, zapłaciłem za prom 156 euro (w obie strony) po to, żeby zrobić 300 km na Krecie - nie spodobało się nam i postanowiliśmy wracać. Decyzja zapadła po godzinie 20:00, tak więc szybko musieliśmy się spakować, żeby zdążyć na prom. Pani w hotelu nie chciała oddać mi ani połowy kwoty za pokój - trudno. Ważne, że Olivka zadowolona, bo mi było jej bardzo szkoda tego dnia. Chciałem objechać Kretę dookoła, jednak objechaliśmy całe wschodnie wybrzeże, które nam się nie podobało... Czy tu jeszcze kiedykolwiek wrócę ? Nie wiem, ale na dzień dzisiejszy na pewno nie. Najbardziej kusiło mnie tylko poczucie gorącego wiatru z Afryki z miejscowości Kali Limenes - byliśmy już bardzo blisko. Spakowani, w ostatniej chwili zdążyliśmy na prom... W mieście widać coś zaczyna się dziać, duży ruch, pootwierane sklepy i restauracje - czyli typowo greckie nocne życie. Tym razem na promie spaliśmy całą noc. Wzięliśmy sobie śpiwory i położyliśmy się w korytarzu. Nad ranem nie można było praktycznie przejść, cała podłoga była zajęta przez śpiących pasażerów. Dobijamy do Pireusu, jest godzina 6:00 i jeszcze ciemno. Szukamy jakiegoś CPN-u, ale oczywiście wszystko zamknięte - co za kraj... Na światłach podjeżdża do nas jakiś człowieczek na skuterku, który pewnie leciał do pracy i poprowadził nas do otwartej stacji, która znajdowała się w podziemiach jakiegoś budynku - nieźle co? Udało się zatankować i z trudem zapłacić kartą - jesteśmy w domu. Jedziemy na Akropol i wjeżdżamy praktycznie pod samą bramę, łamiąc kilka zakazów. Jak się później okazało, Akropol otwarty jest od ósmej, a my byliśmy o siódmej, więc zobaczyliśmy go tylko zza ogrodzenia i postanowiliśmy wrócić. Kiedy dochodziliśmy do motocykla, podjechała policja i ustawiła się tuż obok. Ciekawe, czy dadzą nam mandat? Przebraliśmy się w ciuchy motocyklowe i grzecznie przepchałem motor do drogi. Panowie policjanci nie mieli nic przeciwko, że wtrolowałem się pod kilka zakazów. Błądzimy trochę po Atenach, ale w końcu znajdujemy wylot na drogę w stronę Larissy. | |
Komentarze 4
Poka¿ wszystkie komentarzeSiedzê teraz w pracy. Do urlopu pozosta³o jeszcze 36 dni. Czytam twój wspania³y felieton z ubieg³orocznej wyprawy i a¿ serce mi siê z piersi wyrywa, ¿eby wybraæ siê ju¿ w podró¿. Tym bardziej ¿e w ...
OdpowiedzPlanujê w tym roku podobny wyjazd do Grecji i szukam praktycznych rad - infromacji
OdpowiedzPe³en respekt dla Was ;)) W tym roku muszê pojechaæ do Chorwacji albo W³och - to ju¿ postanowione ;D
OdpowiedzNie pokazujcie takich rzeczy o tej porze roku bo dostanê depresji:-)
Odpowiedz