Dooko³a na dwóch ko³ach: motocyklem po Europie - czê¶æ druga
„Jakby to było objechać Europę motocyklem solo?”. Maciek zadał sobie to pytanie i postanowił na nie odpowiedzieć. Zapraszamy do kolejnej części relacji z niesamowitej podróży jednego człowieka i jednego motocykla.
Stambuł
W Stambule miałem zostać dwa dni, a zostałem dziesięć. Poznałem nieco to miasto i jego nocne życie: ludzi, alkohol, turecki humor, a nawet temperament Turków i ich stosunek do kobiet. Stambuł wciąga. Można tam zniknąć, zatracić się... na rok, dwa, trzy lub cztery. Mimo ciągłego zwiedzania i włóczenia się po Stambule można poznać i zobaczyć tylko część tej metropolii. Większą lub mniejszą ale tylko część. Nigdy całość…
A propos tureckiego temperamentu… Któregoś dnia wracaliśmy z nocnych wojaży. Do znajomej ze Słowenii - Jany podeszło dwóch Turków. Złapali ją za rękę i przystawiali się do niej. Ja jako obrońca kobiecych cnót wcisnąłem się między nich, wziąłem Janę za rękę i próbowaliśmy się wycofać. Turek zapytał mnie: "What are you doing?!". Odpowiedziałem najspokojniej w świecie: "She is my girlfriend, what’s up?" Chłopaczek niewiele wyższy ode mnie, budową przypominający raczej trzcinę niż kulturystę, wraz ze swoim kolegą donośnym głosem krzyknął: "So I fucked your face". Udałem, że nie słyszę co do mnie powiedział. On powtórzył niestety swoją groźbę. Zrobiłem zdziwioną minę, jak gdybym nic a nic nie rozumiał i starałem się jak najszybciej oddalić. Jeden z nich podszedł do mnie od tyłu. Nie zauważyłem go i pewnie by się to dla mnie źle skończyło, gdyby nie Moe - kolega z południowej Arabii. Nie wiem jak to zrobił ale zażegnał dyplomatycznie konflikt. Jana i ja w tym czasie odeszliśmy.
Po dziesięciu dniach wsiadłem znowu na motocykl. Przejechałem mały dystans. Właściwie to tylko kilka kilometrów. Zatrzymałem się w miasteczku Agva, gdzie znalazłem nocleg na hamaku w restauracyjnym ogródku. Rano śniadanie i dalej w drogę. Znowu przejechałem niewiele kilometrów. Zasiedziałem się po drodze i dojechałem tylko do Zonguldak. Tam przytrafiła mi się historia absurdalna. Praktycznie niemożliwa, śmieszna i trochę straszna...
Nocleg w więzieniu
Zatrzymałem się w Kilimli pod Zonguldak przed skromnym wiejskim domkiem. Pomyślałem, że w takim miejscu łatwiej będzie mi znaleźć nocleg niż w mieście. Nikt nie mówi po angielsku, więc jak zwykle pokazuję na migi o co mi chodzi. Robi się gwar i zamieszanie. Nagle dwóch młodych chłopaczków mówi, żebym szedł za nimi. Więc idę. Zaprowadzili mnie na posterunek straży pożarnej. Obok był garaż, w którym stacjonowały karetki pogotowia. Trochę już byłem poddenerwowany, bo wszyscy się ze mnie podśmiechiwali, a moje poszukiwania miejsca noclegowego nie posunęły się nawet o krok. Chciałem nawet zrezygnować i pojechać gdzie indziej, kiedy nieoczekiwanie zaproponowano mi nocleg w karetce. Zdziwiony, ale już zbyt zmęczony na dalsze walenie głową w mur bariery językowej z uśmiechem przystałem na tę dziwną propozycję.
Zacząłem się powoli rozpakowywać. Nagle przybiegł jakiś gość i zaczął strasznie krzyczeć. Wystraszył mnie jak cholera. Z tych jego wrzasków wywnioskowałem, że mam się chyba wynosić. Wymachiwał rękoma, zżymał się i suma summarum po prostu mnie wyrzucił. Dwaj goście, którzy przed godziną grzecznie wskazali mi garaż jako miejsce do spania, zaciągnęli mnie na posterunek policji. Tam poczęstowano mnie herbatą, sprawdzono dokumenty i zaproponowano nocleg w celi. Cóż! Jak się nie ma co się lubi, to się nie wybrzydza i bierze się co jest pod ręką. Umościłem sobie miejscówkę i rozpakowałem manele. I nagle deja vu. Do mojej celi wchodzi policjant i krzycząc "Jok! Jok!"każe mi iść za sobą. Ani chwili spokoju. Co za ludzie! Wsiadam więc na motocykl i jadę za radiowozem. Dojeżdżamy do jakiegoś pola, myślę: „Super, w końcu jakiś normalny kemping". Ale niedoczekanie moje… Dostaję jedzonko - frytki, ryż, kurczak, karkówka z grilla i ajran do picia. No pięknie. Pytam się gdzie mogę spać, bo już dochodziła 22:00 a ja padałem z nóg. Jakiś gość prowadzi mnie za sobą. W ręku trzyma pościel - coś mi tu nie gra. Przecież mam namiot, śpiwór i wszystko. O co chodzi?
Wchodzimy na teren ogrodzony siatką rodem z amerykańskich więzień. Dalej widać budynek. Jest długi, pięciopiętrowy, z kratami w oknach. Do tego jest odrapany i śmierdzący. Wchodzimy. Wąski korytarz, brudne okna, wytatuowane twarze, podejrzane typy... Gość daje mi klucz do pokoju. Wracam po bagaż, otwieram drzwi. W środku więzienne łóżko. Pościel śmierdzi. Na ziemi leżą pety. Łazienka cała w błocie, toaleta w kupie. Z umywalki nie leci woda, ale są za to czyjeś stare i mocno zużyte bokserki. Urwany prysznic i brak ciepłej wody. Biorę zimny prysznic i idę spać. Rano budzę się o szóstej , o dziwo - wyspany. Wstaję, pakuję się i jadę dalej.
Dalej miejscowość Sinop. Śpię w małym gospodarstwie. Następny na trasie jest Trabzon nad morzem. Tu spędzam noc w garażu pełnym robactwa. Mijam Rizę i dojeżdżam do granicy z Gruzją. Korek tirów zaczynał się już jakieś dziesięć kilometrów przed przejściem. Na szczęście, dla samochodów osobowych były oddzielne bramki. Tak czy inaczej, na przejściu granicznym spędzam prawie trzy godziny. Jestem zmuszony odpierać ataki wyłudzaczy, którzy za 40 euro chcą mi wszystko załatwić szybciej.
Mijam granicę. Nie wiem zupełnie co się dzieje. Zagubiłem się w tym. Przejście turecko-gruzińskie mnie nokautuje! Oczywiście - standardowo - nikt nie mówi tu po angielsku. W końcu wjeżdżam do Gruzji. Tuż za Batumi skręcam i wjeżdżam na teren parku narodowego. Tam biorę kąpiel w rzece, robię obiad (mam jeszcze bułgarskie zupki chińskie). Pławię się w luksusie…
Gruzja
Pakuję się i jadę dalej. Dojeżdżam do Poti – portu nad Morzem Czarnym. Zatrzymuję się w małym hoteliku, płacąc 5 euro za pokój. Taniocha. To tylko połowa stawki za nocleg. Rano budzę się i zaskakuje mnie koszmarna pogoda. Wielka burza wisi nad miastem. Pioruny walą w słupy wysokiego napięcia jakieś trzydzieści metrów ode mnie. Nikt się tym nie przejmuje. Ja sikam prawie ze strachu. Godzina 17:00 - burza ciągle szaleje. Postanawiam zostać w Poti jeszcze jedną noc. Teraz jest godzina 19:00 a nawałnica z piorunami ciągle trwa. Może do jutra się wypogodzi. Przynajmniej mam taką nadzieję, przecież Abchazja czeka. Później w planie Osetia.
Docierając do Gruzji zakończyłem pierwszy etap mojej podróży. Teraz czas na drugi - zwiedzanie części Azji i powrót w kierunku północno- centralnej Europy, do Danii. Wsłuchuję się w odgłosy burzy w gruzińskim hoteliku. Nie mogę zasnąć. Kilka razy budzę się w nocy. Powodem jest nie strach przed piorunami ale złe samopoczucie. Miałem wysoką gorączkę, dreszcze i wymiotowałem pół nocy. Zupełnie nie wiem po czym, ale cokolwiek to było, dało mi nieźle w kość. Obudziłem się na dobre około dziewiątej rano. Wstałem, spakowałem się, umyłem i wyjechałem z Poti z nadzieją wjazdu do Abchazji. Muszę tam wjechać. Nie chcę nawet słyszeć o innej opcji…!
Mijam Zugdidi i dojeżdżam do szlabanu. Policjant (gruziński) patrzy na mnie jak na oszołoma. Przegląda moje dokumenty i mówi, że nie przejadę. On mnie może puścić ale Rosjanie mnie na pewno cofną. Warto przypomnieć, że Abchazja wraz z Osetią to - w dużym uproszczeniu - terytoria gruzińskie bardzo mocno zależne od Rosji. Strażnik oddaje mi więc dokumenty i podnosi szlaban. Jadę, a po kilkuset metrach zatrzymuje mnie rosyjski pogranicznik. Zaczyna zasypywać mnie pytaniami. Po co przyjechałem? Dlaczego? Na ile? Czy mam ważną wizę? Próbowałem jak mogłem odpierać jego słowne ataki. Oświeciłem go, że jestem z Polszy i nie potrzebuję wizy, żeby wjechać na teren Abchazji. Przecież to gruzińskie terytorium a przynajmniej tak mi się w tym momencie wydawało…. To był mój błąd. Widać, że bardzo go rozzłościły moje odpowiedzi. Wycedził tylko przez zęby, że Abchazja to nie Gruzja, oddał mi dokumenty i kazał zawrócić. To by było na tyle, jeśli chodzi o autonomiczne republiki gruzińskie. Może następnym razem się uda...
Z żalem zawracam i jadę w kierunku Zugdidi. Ignoruję złośliwe uśmieszki Gruzinów z budki strażniczej. W Zugdidi, po profilaktycznym wymiocie dla zdrowia, decyduję się jechać do Mestii – stolicy Swanetii. Na mapie droga wydawała się ok. Wiele osób polecało mi Mestię. Czemu nie?! Skoro nie mogę wjechać do Abchazji, to może najwyżej położona część Gruzji będzie dobrym pomysłem na przygodę. Pierwszy odcinek drogi pokonuję bez problemu. Jest kręty ale da się go przejechać. Dojechałem do gospody, gdzie chciałem zjeść obiad i pojechać dalej. Niestety moje plany pokrzyżowała gruzińska gościna…
Pstrąg po gruzińsku
Maro - pracownik gospody zaprasza mnie na zaplecze kuchni. Pokazuje mi jezioro, którego nie widać z drogi, a szkoda. Robi niesamowite wrażenie. Góry łączą się, a zagłębienie między nimi wypełnione jest błękitną wodą. Chwilę później Maro przynosi mi z dumną miną tacę z „farelami". Pytam go, (już nieco lepiej idzie mi po rosyjsku) czy pokaże mi gdzie je złapał. Z uśmiechem na twarzy odpowiada, że jeśli się z nim napiję jego wódki to pokaże! Odmawiam początkowo, zasłaniając się motocyklem ale Maro wskazuje sugestywnie na łóżko. Wiedziałem już wtedy, że decyzja zapadła. Wypiliśmy po dwa kieliszki. Maro dokończył robotę, ja wypiłem herbatę, spakowałem wędki (patyki z nitką i haczykiem z drutu) i wyruszyliśmy. Szliśmy przez las. Ścieżka wiodła ciągle w dół, po kamieniach i strumieniach. Zszokowało mnie spotkanie ze starą kobietą z drewnem na plecach. Chyba mieszkała sama w lesie. Nie wiem, bo Maro skwitował moje przemyślenia lakonicznym „nie ważne".
Po drodze wykopaliśmy robaki. Mój kompan wyjął z plecaka pajdy chleba, pomidory i cebulę. Na siłę wmuszał we mnie jedzenie. Ględził bez końca: "Kuszaj! Kuszaj!". Jedzenie mi nie szło. Po chwili wyciągnął butelkę wódki (wędek nawet nie zdążyliśmy rozłożyć), która zniknęła w dwadzieścia minut. Obudziłem się cztery godziny później. Zapadał zmrok. Maro jeszcze spał. Po pijaku wróciliśmy do domu. To był chyba najgorszy powrót z imprezy jaki pamiętam.
Tak pierwszy raz próbowałem łowić gruzińskie pstrągi.
Tekst redagowała Tamara
Dookoła na dwóch kołach na Facebooku
Pierwsza część relacji do przeczytania tutaj .
|
Komentarze 5
Poka¿ wszystkie komentarzeSpoko relacja
Odpowiedz¦wietnie siê to czyta. Podziwiam i trochê zazdroszczê odwagi i ogarniêcia, na pewno nie³atwo by³o to wszystko zorganizowaæ! Powodzenia w dalszych przygodach:)
OdpowiedzMasz jaja ze stali i troche nierowno pod sufitem, podziwiam! :D
OdpowiedzCO JA TUTAJ WIDZE!!! Blachy na PNT nie wie¿e... Mieszkam 19 km od Nowego Tomy¶la. Gratuluje wyprawy. LwG!
Odpowiedztez zauwazylem te piekne blachy PNT! Zagadka, bo kolega ruszal z Wawy, jak pamietam... Na marginesie, "wierze" w tym znaczeniu piszemy przez "rz" he,he,he
Odpowiedzdziekuje za zwrócenie uwagi i przepraszam za b³ad:/
OdpowiedzCzytaj±c o twoich problemach jêzykowych w tamtych rejonach stwierdzam ¿e nim tam pojadê (a te¿ mam ochotê) to nauka rosyjskiego jest konieczna. Czekam na kolejn± czê¶æ relacji.
OdpowiedzBez dobrej znajomo¶ci rosyjskiego te¿ siê, pewnie nawet wogóle bez s³ów sie by da³o. Ten bar w górach jest super, gospodarz jak widze ka¿dego motonite chce opiæ, a zasoby czaczy ma spooore ;)
Odpowiedz