Czas mija szybko, a ponieważ czeka nas dzisiaj jeszcze kawałek drogi do przejechania, robimy kilka zdjęć i wracamy na dół. Zwijamy obóz, pakujemy motocykle i ruszamy w stronę Bułgarii, celu naszej podróży. Wyjeżdżamy z terenów górskich. Droga staje się monotonna i płaska. Na jednej ze stacji spotykamy się z Kingą i Maciejem. Jechali prawie całą noc kosmicznie poskręcanymi drogami górskimi, żeby do nas dołączyć. Dalej jedziemy już razem. Kolejną czekającą na nas miniatrakcją jest prom na granicy Rumuńsko-Bułgarskiej. Docieramy tam około 22:00. W kolejce do promu stoją samochody osobowe i tiry, ale nam udaje się przecisnąć na sam początek. Cala przeprawa trwała może z 10 minut. Zmęczeni wjeżdżamy do Bułgarii. Na mapie mamy zaznaczone pole namiotowe. Niestety, jak się miało później okazać, te informacje są już dawno nieaktualne. Po kilku godzinach poszukiwań znajdujemy kamping z domkami i polem namiotowym. Tu miałem szanse zabłysnąć moją znajomością języka bułgarskiego. Przed wyjazdem starałem się zapamiętać kilka podstawowych zwrotów. Po kilku nieudanych próbach dogadania się co do ceny po polsku i angielsku, w ruch idzie mój bułgarski: „Kołko struwa?" - pytam z dumnym wyrazem na twarzy, myśląc, że właśnie zapytałem o cenę. Właścicielka i jej mąż wybuchli śmiechem, powtarzając pod nosem to, co właśnie powiedziałem. Pewnie cieszą się, że znam ich ojczysty język. Jakoś udaje nam się dogadać. Instalujemy się po 3 - 4 osoby w dwuosobowych domkach. Po rozpakowaniu wszystkiego, wchodzę do domku i widzę, jak Kasia i Magda śmieją się ze mnie. Okazało się, ze „kołko struwa" to „jak się masz", a nie „ile kosztuje". No cóż, śmiech to zdrowie. Kolejnym miejscem na naszej liście do zobaczenia jest twierdza Kaleto w miejscowości Belogradcik. Jest to niesamowita, naturalna formacja skalna, która została przystosowana do celów obronnych. Wystarczyło dodać bramę i kawałek muru. Ze szczytu twierdzy widać miasteczko z górującym nad nim zniszczonym minaretem. Po zejściu na dół, przy motocyklach zaczepiają nas turyści. Pytają skąd i dokąd jedziemy. Jest to jedna z tych rzeczy, których nie doświadczy się jadąc na wakacje samochodem albo na wycieczkę z biurem podróży. Zupełnie obcy ludzie podchodzą, aby zamienić kilka zdań. Nie ważna jest nawet bariera językowa. Zaczyna się ściemniać więc pora szukać noclegu. Po raz kolejny okazuje się, że tam, gdzie mapa pokazuje pole namiotowe, nie ma nic. Zatrzymujemy się w jednej z wiosek, która nie napawa optymizmem. Zza płotu przygląda się nam starszy pan. Nagle odzywa się do nas płynną angielszczyzną, tłumacząc, gdzie możemy znaleźć nocleg. Mówi, że okolica nie jest bezpieczna, ale około dwa kilometry stąd jest staw rybny. Ogrodzony i strzeżony 24 godziny na dobę. Może tam uda się przenocować. Dziękujemy i ruszamy na poszukiwania. Staw jest, ale ochrona nie pozwala nam wejść na jego teren. Za to wskazuje miejsce na tyłach, gdzie możemy rozbić namioty. Zapada noc, na horyzoncie migoczą światła jakiegoś odległego miasta. Dzisiaj śpimy w hotelu z milionem gwiazdek. Upał szybko wygania nas z namiotów. Czas odwiedzić kolejne miejsce - Monastyr Rilski. Założony w IX w. przez Iwana z Riły, uważany jest za najwspanialszy symbol wiary prawosławnej w Bułgarii. Freski na jego ścianach opowiadają przeróżne historie biblijne. Niektóre dosyć przerażające. Jeszcze przed wyjazdem dostałem informacje od kolegi, że jeśli miniemy Monastyr i pojedziemy dalej, to dotrzemy do bardzo urokliwej leśniczówki, a jej właściciele z chęcią nas przenocują. Niestety, po drodze awarii ulega DR Wojtka. Okazuje się, że to akumulator wyzionął ducha. Po kilku nieudanych próbach odpalenia na pych, jesteśmy trochę przybici. Żar leje się z nieba i nie widać żadnej szansy na pomoc. Na szczęście akumulator odzyskuje na chwilę wystarczającą ilość energii by odpalić motocykl. Zawracamy więc w poszukiwaniu pomocy. Mijamy drogowskaz na kemping, na którym odbywać się ma zlot motocykli. Z braku lepszych pomysłów podążamy za drogowskazem. Na miejscu witają nas, jak swoich. Wylewne uściski, pozdrowienia. Rozkładamy namioty i idziemy szukać pomocy. Zlot miał odbyć się na następny dzień. To tłumaczy dlaczego nas tak wylewnie witano. Organizatorzy byli przekonani, że jesteśmy pierwszymi, którzy na niego przybyli. Wśród nich jest Ralitsa, która doskonale mówi po angielsku. Z taką pomocą udaje nam się wyjaśnić nasz problem z motocyklem Wojtka. Odpowiedź jest prosta: „My friend, no problem", bateria będzie jutro. Trochę zaskoczeni, zdajemy się na łaskę naszych nowych przyjaciół. W międzyczasie, zapraszają nas na wspólną biesiadę. Rozmowy ciągną się prawie do rana. Okazuje się, że miejsce w którym jesteśmy, leży dokładnie na granicy gór Pirin i gór Riła. Pomimo, że nie starczy nam czasu aby zostać na zlocie, dostajemy identyfikatory. Jak się okazuje, jest to zlot dwóch największych klubów motocyklowych w Bułgarii. Pirińskich Wilków oraz Brothers in Hell MC. Drugiego dnia rano, bułgarscy przyjaciele dotrzymali słowa. Nowy akumulator zostaje zainstalowany w motocyklu Wojtka. Czas się pożegnać. Wymieniamy się mailami i obiecujemy utrzymać kontakt. Kierunek Grecja. Upał jest nie do zniesienia. Robimy przystanki co 50 km, żeby uzupełnić płyny w organizmie i odpocząć. Po kilku godzinach męczarni, naszym oczom ukazuje się błękitne morze. Nie tracimy czasu na szukanie noclegu, lądujemy na pierwszym lepszym kampingu. Rozkładamy obóz i ruszamy do ciepłego morza zmyć z siebie trudy całodziennej jazdy. W Grecji spędzamy 2 dni, głównie mocząc się i jedząc pyszne potrawy. Przecież naszym celem jest Bułgaria, więc z ulgą opuszczamy upalną Grecję i wracamy w trochę mniej upalne góry Bułgarii. Po drodze próbujemy odwiedzić Mełnik, miejscowość słynącą z wyrobu win i piramid piaskowych. Jakimś dziwnym trafem, nie udaje nam się jednak tam dotrzeć. Jedziemy za to bardzo zniszczoną drogą i podziwiamy piękną przyrodę. Znowu wjeżdżamy w góry Pirin. Naszym kolejnym celem jest góra Wichren. Najwyższy szczyt Bułgarii. Dojazd na miejsce zajmuje nam większość dnia. Odległość, jaką mamy do pokonania, nie jest duża, ale jakość dróg które wybieramy, spowalnia jazdę. Ponieważ zaczyna się ściemniać, decydujemy się poszukać noclegu. Pierwsze miejsce, do którego trafiamy, okazuje się być zimowym kurortem. Niestety w lato jest tu pusto i wszystkie noclegownie oraz jadłodajnie są pozamykane na głucho. W jednej z restauracji zauważamy kilka osób siedzących przy stoliku. Może oni pokierują nas gdzieś, gdzie można się rozłożyć z namiotami. Wnętrze lokalu wygląda, jakby od dawna było opuszczone - zadymione, na podłodze pełno śmieci. Generalnie, ponury klimat. Nagle czuję, że Kasia trąca mnie dyskretnie w ramie. Odwracam się, a ona pokazuje mi klatkę z papugą. Papuga idealnie wtapia się w klimat tego miejsca - wyliniała i posępna. To nie papugę chciała mi jednak pokazać. Na klatce naklejony był napis, który już na zawsze będzie kojarzył mi się z Bułgarią: „Be hardcore". Podeszliśmy do ludzi przy stoliku. Pytam o możliwość rozłożenia namiotu, ale bez rezultatu. Jedna z kobiet tam siedzących pokazuje nam, żebyśmy poczekali i wychodzi. Wraca z córką, która mówi po angielsku. Tłumaczy nam, że trzy kilometry od tego miejsca jest pole namiotowe i tam możemy się rozbić. Wsiadamy więc na motocykle i szukamy pola. Znajdujemy schronisko, ale po obejrzeniu pokoi decydujemy się na nocleg w namiotach. W międzyczasie, kobieta która pokierowała nas do tego miejsca przyjechała samochodem i udało mi się z nią porozmawiać o Bułgarii. Okazało się, że pracuje dla zagranicznego biura podróży i przyjechała sprawdzić, jak wygląda sytuacja turystyczna w Bułgarii. Wygląda słabo. Nadmorskie tereny są zagospodarowane dosyć dobrze, natomiast cała zachodnia część Bułgarii jest zupełnie nieprzygotowana dla turystów. Brak hoteli, kampingów czy pól namiotowych. Dla porównania, Rumunia odkąd przystąpiła do Unii, zaczęła rozwijać się w ekspresowym tempie. Bułgaria nadal śpi. Dla nas to żaden problem, bo udaje nam się zobaczyć ten kraj nienawiedzony przez turystów i dotrzeć do miejsc, gdzie większość zagranicznych gości nie dociera. W kolejnych latach ma się to jednak zmienić. Po miłej rozmowie, zjechaliśmy trochę niżej na pole namiotowe, prowadzone przez właścicieli pobliskiego baru. | |
Komentarze 2
Pokaż wszystkie komentarzeWspaniała wyprawa, super relacja i zdjęcia. Gratulacje i dzięki!
OdpowiedzSuper opowiadanie i super przygoda!
Odpowiedz