Pojemności... litości!
Nasz kraj jest pełen absurdów. Pomijając tematykę polityczną, jak choćby kopię zapasową prezydenta i państwo sterowane radiem, absurdy dotyczą też motocyklowego świata. Jakiś czas temu, największą popularnością cieszyły się sportowe litry o mocy miliona koni mechanicznych i ogromne choppery w litrażu ciężarówki. Trzeba było mieć jak najwięcej cyferek dowodzie rejestracyjnym. 998 cm3, 999 cm3, 2294 cm3, 150 KM, 160 KM, 192 KM, 200 KM. Gdy grupa znajomych motocyklistów spotyka się w knajpie, sączy chłodnego browara nagle jeden z nich rzuca na stół dowód rejestracyjny swojego Gixxa. „Litr pojemności, 160 koni, ha !". Wtem na stole ląduje kolejny dowód, a zaraz za nim rozbrzmiewa triumfalne „Phi! Skuterowiec!, Kawasaki ZX10R, 175 koni!". Cichy dotąd trzeci facet w końcu traci cierpliwość i wyjmuje z kieszeni skórzanej kurtki dowód rejestracyjny, podsumowując słowami: "Możecie mi co najwyżej podrapać plecy!, Triumph Rocket 3, wprawdzie mniej koni, ale pojemność 2293cm3!".
Trend do dążenia do jak największej mocy i pojemności panował na świecie dosyć długo. O ile jednak na zachodzie większe moce i większe pojemności to jedynie marketing i demonstracja możliwości technologicznych producenta, to w Polsce motocyklowy wyścig zbrojeń stał się stylem użytkowania jednośladów. W takim dla przykładu Paryżu czy innych wielkich miastach królują małe pojemności i skutery. Dla nas to za mało. W necie wytworzył się nawet stereotyp „600 na pierwsze moto? Po 2 dniach będzie za słaba, kup R1". Trzeba było mieć jak największy i jak najmocniejszy motocykl. W praktyce wyglądało to tak, że przyszły motocyklista w wieku 17 lat, pytał na forach internetowych, jaki jest najlepszy pomysł na pierwszy motocykl. Eksperci w trosce o jego status społeczny i respekt wśród kumpli, doradzili kupno litrowego supersporta. I teraz wyjścia są dwa. Pierwsze - młodziak kupi litrowego plastika, wyjedzie nim raz, narobi w majty, przerazi się, pójdzie się wypłakać do mamy i zamieści na forum temat „Nie dałem rady, pomóżcie!:((„. Wyjście drugie - młodziak kupi litrowego plastika, będzie chciał przyszpanować przed koleżankami na jednym kole i się zabije dając mediom kolejny powód do tworzenia kosmicznie głupich publikacji. I tutaj pojawia się kolejny problem. Mamy wielkie, silne, piekielnie szybkie motocykle, ale nie potrafimy ich odpowiednio używać. Wynika to z problemu, który wiele razy już poruszaliśmy. W Polsce nie ma gdzie jeździć. Tor w Poznaniu to niestety za mało. Kolejna sprawa - osób, które mają umiejętności i uprawnienia do nauki jazdy na motocyklu jest jak na lekarstwo. Nie mówię tutaj o nauce jazdy na Wektorze 150 z biegami w kółko i w odwrotną stronę, która przygotowuje tylko i wyłącznie do egzaminu. Ośrodki doskonalenia jazdy na motocyklu można policzyć na palcach jednej dłoni. W rezultacie pewnie jeszcze długo nie zobaczymy biało czerwonej flagi w Moto GP. Kolejny problem jest śmieszny, ale wzmaga też łzy. Zdarza się, że człowiek, który kupuje nowy, sportowy motocykl, nie ma już kasy na ciuchy, albo po prostu uważa, że do produkcji jego t-shirta użyto tytanu i nic mu nie grozi. Niewielki poślizg powoduje, że jego cudowny, opalony naskórek zostaje na jezdni.
Nie ma większego głupca, niż stary głupiec
Sprawa dotyczy nie tylko młodych. Kolejny przykład - człowiek kiedyś jeździł WSKą (jak był ustawiony, to MZtą), ożenił się, spłodził wesołą gromadkę dzieciaków, posadził drzewo, kupił Toyotę Prius. Przypomniał sobie jednak uczucie much wlatujących w zęby i wiatru targającego włosy. Taaa, prędkość od zawsze chwytała za serce (i portfel). Człowiek o wyżej wspomnianej sytuacji rodzinnej (jeżdżący Priusem) nie może spuścić na siebie towarzyskiej bomby i kupić po 40-stu latach rozłąki motocyklowej Suzuki GS500. Trzeba kupić coś, co ma niemal 200 koni i do setki przyspiesza w 3 sekundy. Przecież współczesne, drogie maszyny to także wyznacznik statusu społecznego. Wersja optymistyczna wygląda tak, że żona owego człowieka coś zrobi (albo coś przestanie robić ...), rozpęta awanturę, da mężowi plaskacza, po czym sprzeda on ścigacza i kupi meble do kuchni i spłodzi kolejne dziecko.
Wersja pesymistyczna jest taka, że siwiejący pan, który daaaawno temu widział „Easy Ridera" i z racji, że od tego czasu jest sytuacja finansowa się mocno poprawiła (jest prezesem firmy produkującej fotele) zapragnął mieć wielkiego cruisera. Przeglądając katalogi motocyklowe, zawsze patrzy od razu na ostatnie strony ze sprzętami takimi jak HD Electra, Yamaha 1900 Midnight Star czy Honda Rune. Stać go, więc kupuje sprzęt z pełnym ekwipunkiem, który waży tyle samo, co kościół. Odpala go i jeździ po mieście 40 na godzinę z kuframi wypchanymi styropianem, żeby było, że właśnie wraca z USA. Ten akurat kasy ma pod dostatkiem, ale są i tacy, którzy swoje młodzieńcze marzenia realizują poprzez wieloletnie odkładanie do skarpety. Kiedy już uzbierają, okazuje się, że nie zostało nic na porządne części i serwis. „E tam, te chińskie klocki są ok.", „Nic się przecież nie stanie jak raz nie wymienię oleju".
Emeryci na skutery!
Na szczęście, takie zjawiska powoli odchodzą w zapomnienie. Co prawda te największe i najmocniejsze motocykle nadal są w centrum uwagi, ale producenci coraz chętniej przykładają się do produkcji mniejszych motocykli. Nie mówię tu o maszynach klasy 500, 600 czy 750. Segment pojazdów w litrażu 50 - 300 cm3 powoli wychodzi z podziemia. Oczywiście mówimy teraz o Polsce, ponieważ na całym świecie mniejsze motocykle cieszyły się i cieszą nadal ogromną popularnością. Weźmy za przykład skutery. Jeszcze nie tak dawno, pięćdziesiątki na naszych ulicach reprezentowane były przez Aprilię SR, Yamahę Aerox, Gilerę Runner itd., a ujeżdżali je ludzie poniżej 18 roku życia. Wiem, bo sam jeździłem SRką i wśród moich kumpli nie było raczej starszyzny. Skuterowiec kojarzył się z kimś, kto nie ma jeszcze prawa jazdy, a chce poszaleć na dwóch kółkach. A teraz? Teraz na skuterach widywani są dziadkowie jadący na ryby, odziani w gajerki dyrektorzy personalni z firm z ostatnich pięter wieżowców, hydraulicy, siostry zakonne, dentyści, telemarketerzy, całe społeczeństwo. Skuter stał się nie tylko hobby. Stał się narzędziem. O ile kilka lat temu rynek jeżdżących filiżanek zdominowały znane marki, to teraz po naszych drogach jeżdżą produkty firm, których nazwy brzmią jak coś do jedzenia, albo choroba tropikalna. Zaskuterzyło się i to mocno, czemu trudno się dziwić, w przypadku gdy nowy skuter można kupić nawet w supermarkecie, obok stoiska z wafelkami za mniej niż 3000 zł. W ten oto sposób przeszliśmy do tematu kasy. Trzy tysie za nowy sprzęt (różnej jakości) to cena do przyjęcia, nawet dla rencisty. W krajach takich jak Chorwacja, Grecja, Włochy, Hiszpania, sportowe litry widywane są na ulicach raczej od święta, a jeśli już to na obcych blachach. Królują właśnie małe, zwinne maszynki.
Ech, te pieniądze...
Jest jednak mały problem. Na przykład niedawno pokazana w Polsce Honda VTR250. Poręczny, zwinny sprzęcik, który w dodatku super wygląda. „Super" w jego przypadku pojawia się do momentu poznania jego ceny. 19900 zł to sporo. Za tą kwotę można znaleźć trzyletnie Suzuki V-Strom 650. Motocykl równie przyjazny, poręczny, o wiele bardziej dynamiczny i przystosowany do turystyki. Kawasaki 250R - mały Ninja, lekki, sportowy, ładny. Wprawdzie w kieszeni zostaje tysiąc więcej, niż w przypadku Hondy, ale i tak, za te pieniądze można postawić w garażu Kawę, ale ZX6R z lat 2005-2007. To jest ta ciemna strona medalu, po prostu nie każdy będzie mógł sobie pozwolić na te sprzęty. Wyobraźmy sobie jednak, że żyjemy w kraju, w którym odbierając pasek z wypłaty na twarzy rozkwita uśmiech, że możemy sobie pozwolić na kolację w restauracji, a nie w budce z kebabem. Dla kogoś, kto na koncie ma więcej niż dwa miejsca po przecinku i porusza się głównie po mieście, małe, zwinne, dynamiczne ćwiartki to strzał w dychę. Wielu jest ludzi, którzy po prostu chcą szybko dojechać do pracy, bez problemowo przecisnąć się przez korki, zaparkować na przestrzeni 1,5m x 50 cm, zatankować za 30 zł na cały tydzień. Nie wszyscy też lubią, gdy przy mocniejszym dodaniu gazu szoruje się plecami po asfalcie, obsługa klamki sprzęgła wymaga wcześniejszego treningu na siłowni, a do samego uruchomienia silnika potrzeba wiadra benzyny.
Downsizing
Ostatnio zmniejszanie jest w modzie. Nawet przemysł samochodowy stara się wycisnąć więcej z mniejszych pojemności celując w redukcję kosztów i poprawę ekonomiki. Krawaciarze z wielkich koncernów motocyklowych (i nie tylko wielkich) na nowo odkrywają małe pojemności. Pojawiły się nawet plotki o powstaniu B-Kinga 250 ... Osobiście uważam, że w Polsce „ćwiartki" zawojują rynek dopiero w momencie wprowadzenia prawa jazdy kategorii A2, z którym można jeździć motocyklami o mocy do 35 kW. Wtedy to wszystko będzie miało prawdziwy sens. Obawiam się jedynie, że nie każdy osiemnastolatek jest dzieckiem prezesa banku, który może sobie pozwolić na kupno sprzętu klasy 250 cm3 za niecałe 20 tys. Miejmy nadzieje, że ceny będą systematycznie spadać, wraz z zainteresowaniem tego typu pojemnościami.
No właśnie, zainteresowanie. Kilka lat temu, wielu motocyklistów na sprzęt o pojemności 125, 250 cm3 reagowało śmiechem i pogardą, nawet drugoklasiści na komunię chcieli dostać Firebladea. To na szczęście się zmienia. Do coraz większej ilości ludzi dociera, że liczba wpisana w rubrykę „pojemność" w dowodzie rejestracyjnym, nie zawsze musi być miernikiem zabawy. Ostatnio na światłach obok mnie stanął gość na CBR125, przez wielu wyśmiewanej, że ma oponę z roweru i podobną jak on dynamikę. Być może, ale ta Honda do setki się rozpędzi, prowadzi się sama, a na stacjach benzynowych bywa 20 razy rzadziej niż ja. Naród w końcu bierze pod uwagę te elementy i decyduje się na zakup mniejszego litrażu. Oczywiście producenci sportowych litrów mogą spać spokojnie. Ich sprzęty nadal będą chętnie kupowane i jeżdżone w mieście i czasami na autostradzie, wykorzystując 2% swojego prawdziwego potencjału. Chciałbym się kiedyś obudzić i stwierdzić, że polski motocyklista jest w stanie kupić „ćwiartkowy" motocykl do celów stricte użytkowych, dodatkowo posiadając coś większego kalibru na weekendy. Na razie sytuacja wygląda średnio ciekawie, ale miejmy nadzieję, że to się zmieni. Miejmy nadzieje, że ceny spadną, a jakość nie ucierpi na tym zanadto. Jakie jest Wasze zdanie na ten temat?
Komentarze 146
Pokaż wszystkie komentarzeNo,cóż..czytałem w/w artykuł i zastanawiałem sie czy my sie nie znamy czasem? Wiele wątków wyjętych żywcem z mego życiorysu ...nie zawsze idealnego.. Ale lekkie i autoironiczne podejście do ...
Odpowiedz:) Pozdrawiam. Po latach na litrach, jeżdżę skuterem 125. Wolniej, ale za to przyjemniej - więcej mam czasu na oglądanie świata) Frajda) I nie gotują mi się jadra w skórze)
OdpowiedzNo,cóż..czytałem w/w artykuł i zastanawiałem sie czy my sie nie znamy czasem? Wiele wątków wyjętych żywcem z mego życiorysu ...nie zawsze idealnego.. Ale lekkie i autoironiczne podejście do ...
OdpowiedzMała pojemność to coś pięknego :P
OdpowiedzW przeciwieństwie do małych cycek.
Odpowiedzcycków
OdpowiedzDuze psuja sie z wiekiem a male pozostaja jakie byly!!!
OdpowiedzWszystko fajnie, pięknie. Tylko czytajac ten artykuł wychodzi na to, że od jutra importerzy moga wycofac z ofert R1, Zx10R, GSXR 1000 itd bo nikt nie powinien ich kupowac. Może i w Polsce nie ma ...
Odpowiedzświetny artykuł jeżdżąc codziennie doceniamy mniejsze pojemności mniejszą masę motocykla i oczywiście poręczność
OdpowiedzDobry artykuł. W Polsce motocykl ma inne przeznaczenie niż we np Włoszech, Francji. Tam słuzy jako przyjemny, praktyczny i szybki srodek transportu. U nas jest gadżetem służącym do lasnu, patrzenia...
Odpowiedz