Na 125 przez Polskę - łatwiej, niż mogłoby się wydawać
Trzech gości, trzy 125-ki i łącznie ponad 2000 km po polskich drogach.
Pewnego popołudnia zaprzyjaźniony z redakcją fotograf, Marcin Petkowicz, zadał mocno podchwytliwe pytanie: “Chłopacy, dlaczego nie dacie mi jakiejś 125-ki? Pojechałbym na wycieczkę po Polsce”. W taki sposób zrodził się pomysł na zorganizowanie mini-wyprawy przez Polskę na trzech 125-kach. Potrzebowaliśmy jednak tematu przewodniego i niekoniecznie interesowało nas szukanie Bursztynowej Komnaty. Po kilku dniach konsultacji i planowania doszliśmy do wniosku, że dobrym pomysłem będzie przejechanie Polski z jednego Trójstyku granic do drugiego. Stoi za tym kilka powodów z czego głównym jest to, że… tak wymyśliliśmy.
Narzuciliśmy sobie kilka zasad. Pierwsza: korzystamy z niedrogich, w motocyklowym świecie określanych jako “chińskie”, 125-tek. Druga: jedziemy możliwie w prostej linii i unikamy dróg szybkiego ruchu. Trzecia: nie oszczędzamy maszyn, szukamy wyzwań i poświęcamy równie dużo czasu na zabawę, co na samo wykonanie zadania. Nieźle to sobie wykombinowaliśmy, prawda?
Romet, Junak i Barton
Do wykonania naszego zadania wybraliśmy trzy motocykle różnych marek. Dawid Stolicki, w pełnym wymiarze spec od reklamy, niespełniony FMX-owiec na pół etatu, wybrał Rometa Division 125. Stylizowany na miejskiego łobuziaka model wyposażony w… odtwarzacz MP3. Wyżej wspominany Marcin dosiadł naszego długodystansowego Junaka 123, idealny sprzęt dla osoby nie posiadającej prawa jazdy kat. A, której ostatnie doświadczenia z motocyklami sięgają czasów “motorynki z biegami w manetce”. Barton Classic 125 przypadł mi, głównie z racji moich męskich gabarytów.
Z podwarszawskiego Nowego Dworu Mazowieckiego w stronę oficjalnego miejsca startu wyruszyliśmy w środę 12. sierpnia z samego rana. Docelowo chcieliśmy być około południa na Trójstyku, miejscu połączenia granicy polsko-litewsko-rosyjskie, co dałoby nam lekko 8-9 h na powrót do Warszawy. Jak pewnie nie trudno się domyślić, plan poszedł zupełnie nie po naszej myśli. Na Trójstyk dojechaliśmy po 15:00, wystartowaliśmy w drogę powrotną do Warszawy (i oficjalnie rozpoczęliśmy naszą przygodę) przed 17:00. Marcin-fotograf wgrał do naszego TomTom Rider’a trasy własnej inwencji, które obejmowały głównie, cóż, polne drogi. Stąd w Warszawie wylądowaliśmy mocno po północy.
Od czwartku do naszej paczki dołączył się Piotrek, customer motocykli stojący za Perfect Ride, na przerobionej 125-ce swojej dziewczyny. W czteroosobowym składzie ruszyliśmy w stronę Wrocławia, po raz kolejny głównie bocznymi, często polnymi drogami. Dotarcie do stolicy Dolnego Śląska zajęło nam 10 godzin. Znów - głównie z powodu częstych postojów i wygłupów (Romet słabo idzie na gumę, ale robi piękne stoppie, Barton to maszyna do robienia wheelie, a Junak na lepszej oponie ukończyłby Erzberg Rodeo). We Wrocławiu na placu Solnym wpadliśmy na kilku motocyklistów, a wieczorem wypiliśmy pyszne czeskie piwo w Pubie Chopper.
Piątkowy etap, w którym planowaliśmy dotrzeć za Bogatynię na styk polsko-czesko-niemieckiej granicy mocno się skomplikował. Sudeckie winkle to raj na ziemi, zwłaszcza dla osób będących z regionu i znających okolice. Postanowiliśmy przełożyć dotarcie do mety na sobotę, a całe piątkowe popołudnie spędziliśmy sprawdzając limity naszych 125-tek. Jedyne co przeszkadzało w intensywnym śmiganiu były plastikowe opony, poza tym (zakładając, że jedziemy z górki) można bez problemu stresować motocyklistów na większych maszynach. Wieczorem udaliśmy się na krótkie spotkanie z grupką motocyklistów-podróżników, w sobotę rano ruszyliśmy przez Czechy w stronę finiszu.
Trójstyk jak trójstyk - cztery flagi, pamiątkowa tablica i nielegalni, niemieccy imigranci przeprawiający się przez rzeczkę (żartuję - rodzinka z dziećmi przechodziła z niemieckiej strony na ławkę po stronie polskiej). Najważniejsze jednak, że się udało! Na tym etapie każdy z naszych motocykli miał na liczniku nawinięte ponad 1400 km, a przed nami był jeszcze powrót do Warszawy. Stąd łącznie pokonaliśmy ok. 2000 km, mimo że oficjalnie trasa obejmowała połowę mniej.
100 km za 15 zł
Koszty podróżowania na 125-kach są bajecznie niskie. Ze spalaniem nie przekraczającym 3 litrów na 100 km, a trzeba pamiętać, że motocykle były zapakowane i nieprzesadnie oszczędzane, koszt pokonania 100 km wynosił w granicach 15 zł (przy średniej cenie 4,8 zł za litr benzyny bezołowiowej). Stołując się w przydrożnych karczmach, gdzie obiad kosztuje średnio 30 zł na osobę i sypiając w mieszkaniach znajomych, byliśmy w stanie pokonać 2000 km za nie więcej niż 500 zł na osobę. A to bardzo mało.
W samych motocyklach nie odnotowaliśmy żadnych większych awarii, mimo, że wiele osób chciałoby usłyszeć, że stało się coś zupełnie odwrotnego. W Romecie zgubiliśmy dwie śrubki mocujące przedni błotnik, w Junaku odważnik kierownicy, a w Bartonie rozsypała się ramka pod tablicę rejestracyjną. Wszystkie sprzęty wymagały podciągnięcia i przesmarowania łańcuchów w połowie drogi i kontroli stanu oleju. Kontrolnie także dokręciliśmy łożyska główki ramy (bez dwóch zdań dostał szkołę życia po kilkuset kilometrach w terenie), ale w żadnym przypadku nie było dramatu.
Samo podróżowanie 125-kami jest równie przyjemne i zabawne, co i męczące. Z jednej strony niskie prędkości przelotowe pozwalają na zachwycanie się pięknymi widokami, z drugiej ewentualne wyprzedzanie bywa stresujące. Według TomTom’a średnia prędkość z całej trasy wyniosła równo 50 km/h, co zgadza się z naszymi wyliczeniami. I to ani mało, ani dużo. Biorąc pod uwagę fakt, że motocykle maksymalnie (według danych z GPS-a) osiągają 100 km/h i biorąc pod uwagę jakimi drogami się przemieszczaliśmy, to średnia prędkość na tym poziomie jest zadowalająca.
Haters gonna hate
Miałem się powstrzymać, ale ostatecznie podejmę się wyzwania dyskusji ze wszystkimi osobami, które nie mogły przeżyć, że udało nam się bez najmniejszych problemów osiągnąć cel. Musicie uwierzyć mi na słowo: trzymałem kciuki, żeby coś się zepsuło, wybuchło i żeby chociaż jeden z motocykli wrócił na holu, w częściach lub Pocztą Polską. Nie jestem fanem niesamowicie popularnego pojęcia “outsourcingu” i rynków zalewanych azjatyckimi produktami. Ostatecznie, lubię myśleć o sobie jako o patriocie.
I właśnie z tego powodu będę stał przy swoim, że sprzedawane w Polsce “chińczyki” nie są złym rozwiązaniem. Lwia część przychodu zostaje w rękach polskich przedsiębiorców, jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że często więcej niżeli w przypadku pojazdów marek europejskich. A to, że maszyny produkowane są w Chinach? iPhony z których część czytelników wrzucała “hejterskie” komentarze są jak najbardziej “Designed in California”, są też “Made in China”. Motocyklową odzież produkuje się w Pakistanie, a laptopy na których czytamy o motocyklach składa się na Tajwanie. Taki świat, czy tego chcemy czy nie.
“Chińczyki”, bez względu na znaczek na zbiorniku, mocno pokutują z powodu pierwszych egzemplarzy, które wylądowały w naszym pięknym kraju kilka lat temu. I słusznie: jednoślady z tamtych lat wolały o pomstę do nieba. To jednak przeszłość, jakość większości oferowanych w tym roku sprzętów jest wielokrotnie wyższa i nawet jeśli nie tak wysoka jak w przypadku motocykli np. japońskich, to odpowiednia do ceny za jaką możemy je kupić.
Ostatecznie, naszym celem było przejechanie dłuższego dystansu na małych motocyklach do których dostęp ma teraz praktycznie każda pełnoletnia osoba. Motocykli klasy 125, o których tak często słyszymy od “prawdziwych motocyklistów”, że “fajne, ale w trasę tym nie pojedziesz”. Wybranie z pośród budżetowych sprzętów miało dodać smaczku i udowodnić, że każdy - bez względu na zasobność portfela - może pozwolić sobie na motorek 125. i bez większego stresu pokonać kilkaset kilometrów.
Za rok do Afryki!
W tym roku udało mi się wybrać na kilka międzynarodowych prezentacji prasowych (tak, chwalę się) rozlokowanych po europejskich krajach. Przez naszą redakcję przewinęły się motocykle za kilku tysięcy złotych po takie mocno przekraczające 100,000 zł. Sportowe, turystyczne, choppery, skutery. Lekkie, ciężkie, 20-konne i 200-konne. A mimo to uważam, że nieco ponad 3-dniowa wyprawa przez Polskę na “chińskich” 125-kach była do tej pory najciekawszą i najbardziej rozrywkową rzeczą jaką zrobiłem. Bawiliśmy się niesamowicie dobrze, przelotowe prędkości na poziomie 80 km/h pozwalają nacieszyć się krajobrazami (pola powiatu Suwalskiego i pasące się na pagórkach krowy na długo pozostaną w mojej głowie), a wszystko nieprzesadnie dużo kosztuje.
Pointa jest jedna: jeśli w garażu masz albo planujesz mieć motocykl klasy 125 to nie daj sobie wmówić, że nadaje się on tylko w miasto. 125-ką można spokojnie i bez większych stresów podróżować, co musieliśmy sprawdzić na własnej skórze, a nasi czytelnicy praktykują od dawna. Teraz pozostaje palący problem, gdzie pojedziemy za rok. Sugestie wrzucajcie w komentarzach!
W trakcie wyjazdu korzystaliśmy z nawigacji motocyklowej TomTom.
Foto: M.Petkowicz (pon-check.com)
|
Komentarze 17
Pokaż wszystkie komentarzePadłbym podczas takiego testu, dla mnie już 100 km to potężne wyzwanie dla mięśni znajdujących się poniżej pleców :D Kierowca Bartona dobrze kombinował, ten motocykl na zdjęciach wydaje się ...
OdpowiedzJa tym Classicem właśnie wróciłem z podobnego wyjazdu. Jednym ciągiem pokonałem 500 kilometrów, ledwo co siedzę na tyłku, ale jestem bardzo zadowolony. To nie tylko fajna przygoda, ale też miła ...
OdpowiedzMam 125. Honda Varadero Xl . genialnie się tym podróżuje, przy okazji zwiedzając widoki. Przelotowa z tobołami mniej wiecej 90 -100-110. . zalezy od warunków atm. Mega wygodny, a spalanie rzędu 3,5...
OdpowiedzFajnie widzieć, że znalazł się tutaj barton, dodatkowo w takiej konkurencji. Przy wyborze rozpatrywałem właśnie te 3 marki i wygrał akurat barton. Co prawda decyzję podjąłem w oparciu o wygląd ...
OdpowiedzWitam, również rozpatruje kupno Bartona.. i po głowie chodzi też Junak123 . każdego dnia rozkminiam i ciężko podjąć decyzje. hm
OdpowiedzTo powinno uciszyć troszkę krzykaczy, którzy twierdzą, że pojemność 125 to tylko na wyprawy do sklepu i z powrotem. Sam mam właśnie tego Bartona i jestem bardzo zadowolony. A nie oszczędzam go ...
OdpowiedzZgadzam się w pełni! Taki motocykl spokojnie daje radę poza obszarem zabudowanym, trasę 100km wciąga się jak złoto. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony i za wszelką cenę chciałem robić ...
Odpowiedz