MotoSyberia Reaktywacja - motocykl, a g³êboka woda
Kiedy widzę na fotkach motocykle przekraczające rzeki na kołach, łódkach albo jadące po rozwalających się mostach, od razu ogarnia mnie jakieś chore podniecenie
Od zawsze połączenie wody i motocykla bardzo mnie fascynowało. Kiedy widzę na fotkach motocykle przekraczające rzeki na kołach, łódkach, albo jadące po rozwalających się mostach, od razu ogarnia mnie jakieś chore podniecenie.
Jedną z głównych zagwozdek na Motosyberii Reaktywacja, było ostateczne rozwiązanie kwestii wodnej (Endlösung der Wasserfrage) - czyli to, jak będziemy przekraczać rzeki. Motocykle są w tej sprawie wyjątkowo ograniczone. Większość enduraków ma standardowo filtr powietrza na wysokości ok. 60-70 cm. Trochę lepiej jest w nowych motocyklach, gdzie airbox zamieniony jest miejscem ze zbiornikiem paliwa (np. KTM 690, Husaberg FE).
My potrzebowaliśmy czegoś z zupełnie innej (głębokiej) beczki. Rozmyślaliśmy nad tą kwestią już przed MotoSyberią Jeden Zero. Pierwszym rozwiązaniem, jakie nam przyszło do głowy, było oczywiście użycie do tego pontonu. Okazało się, że większość tego typu sprzętu jest bardzo ciężka, 20 kg i więcej. Oznacza to, że nie nadają się do zabrania na motowycieczkę. Z pomocą przyszli nasi radzieccy towarzysze, u których znaleźliśmy ponton o wyporności prawie 300kg, jednocześnie ważący tylko 5 kg. Na trasie do Magadanu wynalazek nie był nam potrzebny, a tam zakończyła się MotoSyberia Jeden Zero, więc sprzętu nigdy nie użyliśmy.
Przed MotoSoberią 2.0 wróciliśmy do Wasserfrage. Ponton miał jednak zbyt cienkie dno i wydawało się, że taka konstrukcja będzie delikatna i mało stabilna. Kiedyś trafiłem w sieci na niesamowity filmik z wyjazdu na Trickerach do Maroka. Chłopaki użyli tam dętek od ciężarówki do spłynięcia kawałkiem górskiej rzeki. Moje eksperymenty z dętką skończyły się dość psychodelicznie. Po wstępnym napompowaniu, dętka zaczęła sama rosnąć. Po kilku dobach osiągnęła takie rozmiary, że musiała się wyprowadzić na korytarz. Pewnego dnia bez pożegnania odeszła w świat, pozostawiając po sobie tylko kilka kawałków gumy. Następna wersja dętki była już bardziej ogarnięta, ale taka konstrukcja nadawała się tylko do przeciągnięcia motocykla przez spokojną wodę. Na szybkiej rzece od razu by się to wszystko wywróciło.
Po długich rozmyślaniach doszliśmy do wniosku, że sprzęt będzie najbardziej stabilny, jeżeli część motocykla znajdzie się pod wodą. Najpierw chcieliśmy po prostu wyciąć dno w pontonach, ale wpadliśmy na pomysł, że najlepiej będzie zawiesić motocykl pomiędzy dwoma gigantycznymi prezerwatywami. Pierwsze testy w umywalce udowodniły, że to dobry pomysł.
Rosjanie używają takich tub w katamaranach służących do spływania górskimi rzekami. Po wielu skomplikowanych obliczeniach i błędach (pomyliłem promień ze średnicą), wysłaliśmy projekt do fabryki łódek w Rosji.
Po paru tygodniach pojawiły się nasze prezerwatywy giganty i to w idealnym, pasującym do KTM-ów, pomarańczowym kolorze. Na pierwsze testy umówiliśmy się w okolicach Ostródy, gdzie na pewno nie będzie problemu z wodą. Zabezpieczyliśmy wydech, airbox, zaczepiliśmy pływaki i motocykl Grzecha został na ochotnika zwodowany. Konsternacja, refleksja, chwilowe zwątpienie... udało się! Niesamowite uczucie, widzieć, jak nasz chory pomysł właśnie się zmaterializował i spokojnie pływa po mazurskim jeziorze.
W całym obłędzie przedwyjazdowym, nie znaleźliśmy czasu na dodatkowe testy, więc na żywca musieliśmy kombinować przy pierwszej przeszkodzie. Rzeka okazała się średnio głęboka i bardzo szybka. Baliśmy się, że w pozycji pionowej motocykl zahaczy o jakiś kamień pod wodą, a cała konstrukcja się przewróci. Modyfikowaliśmy machinę i zamiast na maszynach, testowaliśmy na sobie. Już na pierwszej rzece doszło do podtopienia i prawie straciliśmy komplet pływaków.
W końcu doszliśmy do wniosku, że idealna konstrukcja na tego typu rzekę składała się z liny przewieszonej pod kątem 30 stopni i trzech związanych pływaków, przypiętych karabinkiem do tej właśnie liny. Napór wody sam przeciągał motocykl na drugi brzeg. Niesamowita ulga, kiedy Kat już bezpiecznie dotarł na drugi koniec. Z dala od cywilizacji, pomyłka oznaczała praktycznie koniec wycieczki.
Wody na trasie nie brakowało. Kiedy na 10 km trasy jest 10 takich rzek, a każda taka zabawa z pływakami zajmuje około 2-3 godzin, dosyć ciężko w tym wszystkim doszukać się przyjemności. Motocykl zaczyna bardziej przeszkadzać i przychodzą człowiekowi do głowy różne głupie myśli. Jednak, kiedy mamy na trasie jedną, czy dwie głębokie przeprawy dziennie, jest to bardzo fajna zabawa. Jednym z głównych problemów z pływakami, jest właśnie czas potrzebny na przygotowanie i pakowanie całej machiny, co jest bardzo żmudną robotą. Tak się jakoś dziwnie składa, że większość rzek jest raczej płytka i patent w rodzaju snorkla stosowanego w samochodach terenowych, rozwiązał by 95% wodnych problemów. Gdyby wyprowadzić z airboxa rurę, która pobierałaby powietrze gdzieś na wysokości kierownicy, byłoby to idealne rozwiązanie.
Więcej o piekielnym Kacie znajdziecie w następnym MotoSyberyjskim odcinku.
Podziękowania dla firm, które pomogły nam w realizacji wyprawy: Adventure-Spec, KTM, BuddyWay, Klim, Giant-Loop, Kriega, GiT, Wolfman, BelRay, Pirelli.
|
|
Komentarze 4
Poka¿ wszystkie komentarzePiêkna wyprawa - zdjêcia cudne.
Odpowiedz"Boski Szaleniec", z skrzywion± psych±. Tak trzymaæ!
OdpowiedzPanie Macieju, sk³adam wyrazy pe³nego szacuna ;) No i czekam na wiecej ;)
Odpowiedzsuper relacja ! dawajcie nastepna czesc!
Odpowiedz