EuroTrip 2011 - motocyklowe zarêczyny
Jak to zawsze w życiu bywa miało być inaczej. Miało być długo i daleko, okazało się krócej i bliżej, ale za to piękniej być nie mogło. Przewidywana pierwotna trasa EuroTripu zakładała pokonanie ok. 12 tyś. km i odwiedzenie 20 państw. Z przyczyn niezależnych z wyjazdu musiał wycofać się Ishe, więc i ja postanowiłem zmienić plany i porwać na wyprawę moją przyszłą żonę! Praca zawodowa trochę ogranicza, więc ostateczna wersja trasy zakładała zdobycie 12 państw i pokonanie ok. 4 500 km w czasie 15 dni, ale zacznijmy od początku…
I. Polska, Czechy, Austria, Słowenia
Startujemy 31 sierpnia 2011 roku o 4:00. Cel na ten dzień to dojechanie do Wiednia. Polskę opuszczamy szybko i sprawnie. Czechy witają nas wschodem słońca i zimnem. W ruch idą podgrzewane manetki. Jednak wraz ze wzejściem słońca temperatura podnosi się i jedzie się już bardzo przyjemnie. We Wiedniu planowaliśmy znaleźć camping, niestety bez nawigacji nie powiodło się i postanowiliśmy jechać dalej. Dzięki temu mogliśmy poznać bardzo miłego Austriaka, który zaoferował nam nocleg u siebie w domu. Do szczęścia jednak potrzeba nam było tylko kawałka ziemi pod namiot, więc dostaliśmy taki w ogrodzie. Okazało się, że na miejscu pracują trzej Polacy. Tak oto podczas pierwszego dnia mamy już nowych znajomych – Janusza, Henia i Grzesia. Wspomnieć należy jeszcze o gościnności jaka nas spotkała – dostaliśmy obiad oraz zimne piwko do obiadku i takie samo do kolacji. Wieczorem udaliśmy się z nowymi znajomymi do ich mieszkania skorzystać z prysznicu i staropolskim zwyczajem w ramach podziękowania na stół trafiła Wyborowa. W TV był Janosik, więc można było poczuć się jak w domu. Jeszcze krótki spacer i można było udać się do naszego M1 aby zakończyć dzień pierwszy.
Dzień 2 (1.IX.11) to zmiana kraju z Austrii na Słowenię. Podczas jazdy przydrożne termometry pokazywały w Austrii 12 C. Słowenia przywitała nas piękną pogodą – 32C. Winietka za 7,50 E i można lecieć dalej. Dzień mija szybko i przyjemnie. Lecimy na przemian lokalnymi drogami i autostradami. Zatrzymujemy się w małych miasteczkach aby trochę odpocząć i pokręcić się. Robimy fotki, coś jemy i jedziemy dalej. Ot typowy ‘stan bycia w podróży’. W końcu znajdujemy camping i za przystępną cenę 16 E za cały nasz majdan rozbijamy obóz. Potem miał być krótki spacer do sklepu a wyszło tego z 5 km :) O 22:30 mamy 24C. Syci i szczęśliwi idziemy spać.
Dzień 3 (2.IX.11). Wstajemy 7:30. Śniadanie, pakowanie i w drogę. Na dziś przewidziane są dwie atrakcje. Piekielna Jama i Cmentarz Rzymski. Piekielna Jama to miniaturka Postojnej, wolna od tłumów i zamieszania. Pani przewodnik oprowadza nas po jaskini spokojnie i bez pośpiechu. Bileciki 16E. Jaskinia ogólnie fajna i ciekawa. Warto wpaść jeśli jest się w pobliżu. Rzymski Cmentarz z przed 2000 lat nas lekko rozczarował. Myśleliśmy, że będzie ciekawiej. Na szczęście pani w kasie liczy nas jako studentów mimo dwukrotnego upewnienia się, że nimi nie jesteśmy. Pewnie jest świadoma, że szału nie ma. 8E ubywa z portfela. Po zwiedzaniu mamy już południe i 32C na termometrze. Czas na zdobycie kolejnego państwa – Chorwacji. Kierunek – Pula. Prawdopodobnie jest to najstarsze miasto na chorwackim wybrzeżu Adriatyku. Miasto pochodzi z czasów przedrzymskich. Powstało w V wieku p.n.e. jako osada iliryjska. W I wieku naszej ery został zbudowany amfiteatr na zlecenie cesarza Wespazjana. Przypadkiem od przejeżdżającego motocyklisty dowiadujemy się, że w Puli odbywa się zlot motocyklowy! Jest to 17. Twin Horn Beach Party. Po dojechaniu na miejsce okazuje się, że zlot odbywa się na terenie dawnej bazy wojskowej. Wjazd, camping, prysznice itp. motocykliści mają za free :))
Znajdujemy miejscówkę kilka m od morza i stawiamy nasze M1. Potem ‘meblujemy’ przestronne 3m2 i udajemy się (uzbrojeni w aparat) na zwiedzanie naszego motocyklowego obozu. Po kolacji znów spacer i chwila relaksu podczas zlotowych koncertów. Na koniec dnia prysznic damsko – męski z innymi członkami zlotu (pewnie w ramach integracji:) ) i można spać. Koncerty trwają do 3 w nocy i ciężko zasnąć słysząc w oddali covery Iron Maiden – Fear of the dark lub AC/DC – Highway to Hell…
II. Chorwacja, Włochy, San Marino.
Dzień 4 (3.IX.11) to dzień wolny od jazdy. Spędzamy go oczywiście na zlocie. Rano po śniadaniu obowiązkowy spacer po całym kompleksie. Potem w lżejszych ciuchach jedziemy do Puli. Robimy zakupy, wymieniamy kasę, zwiedzamy amfiteatr i relaksujemy się na ławce pod palmami. Wracamy do obozu. Pokładowy termometr pokazuję 41,5 C. W taką pogodę można robić tylko jedno – nic. Leżymy, kąpiemy się, jemy, znów leżymy i tak na zmianę. Po południu udajemy się raz jeszcze do Puli na pizzę. Po powrocie ledwo odnajdujemy nasz namiot. Dziś niedziela – ostatni dzień zlotu. Motocykl przy motocyklu i namiot przy namiocie. Teraz czas trochę pokoncertować, a potem spać.
Dzień 5 (4.IX.11) to zdobycie kolejnego kraju na naszej wyprawie – Włoch. Żar leje się z nieba, sklepy pozamykane, jest ostro. Oczywiście dajemy radę. Nocleg na znanym mi z poprzednich wypraw campingu pod Wenecją. Wieczorem basen, leżaki, pizza i spać:)
Dzień 6 (5.IX.11) wita nas deszczem. Pakowanie, ubieranie kombików i można jechać. Ok. 12:00 pogoda się poprawia. Udajemy się na plażę do Rimini. Chwila przerwy i jedziemy dalej. Wieczorem poszukiwania campingu. Udaje nam się znaleźć fajny camp położony na klifie. Cena 23 E. Spacer w dół do morza. Niestety jest pełne jakichś zielonych glonów i mówiąc bez ogródek – śmierdzi.
Dzień 7 (6.IX.11). Dziś mija pierwszy tydzień wyprawy. Mamy wrażenie, że przecież wczoraj dopiero wyjechaliśmy… Główny punkt na dziś to San Marino. Bez przeszkód docieramy na miejsce i parkujemy motocykl na darmowym parkingu. Przebieramy się w wygodniejsze ciuchy i można lecieć zwiedzać. San Marino malowniczo położone na wzgórzach robi miłe wrażenie. Kręcimy się po wąskich uliczkach pełnych turystów i kramów z pamiątkami oraz sklepów. Słyszymy nasz rodzimy język. Miłe uczucie. Strzelamy fotki, kupujemy małą pamiątkę i robimy przerwę, aby coś zjeść. Czas jechać dalej. Trasa z Forli do Firenze to milion zakrętów, piękne widoki i dobre asfalty. Po drodze park narodowy i przełęcz. Wieczorem zaczynamy poszukiwania campu. Udaje się dopiero po godzinie w miejscowości Viareggio, dobra cena 16,5E. Spacer, zakupy, kolacja i padamy w namiocie jak kawki.
Dzień 8 (7.IX.11). Jedziemy dalej. Żegnamy Adriatyk i witamy morze Liguryjskie. Po południu upał straszny. Jako kapitan okrętu zarządzam przerwę. Zakupy w markecie i na plażę. Honcia opowiedziała mi swój nocny sen – sen w którym się jej oświadczyłem. Pomyślałem, że to dobry moment! Kiedy nieświadoma moich zamiarów pluskała się w wodzie, pod pretekstem, że muszę coś przynieść skoczyłem do Hondzi po pierścionek. Dla pozoru zabrałem jeszcze rozkładane krzesełko. Chwilę później pośród fal i szumu morza padło ‘tak’! Teraz już spokojnie, bez stresu, można plażować dalej. Niestety trzeba się zbierać i jechać dalej. Leniwie to czynimy i jedziemy dalej. Znajdujemy campa i znów idziemy popływać w blasku zachodzącego słońca. Wieczorem można świętować przy zupce chińskiej i winogronach. Szczęśliwi i zadowoleni idziemy spać.
III. Francja, Monaco.
Dzień 9 (8.IX.11). Szybkie i sprawne pakowanie. Honcia składa namiot, a ja w tym czasie sprzątam resztę. Kurs na dziś to Francja i Monako. Szybko i sprawnie docieramy do Monte Carlo. Parkujemy Hondę i przebieramy się w cywilne ciuchy. Teraz czas na zwiedzanie. Kręcimy się po mieście, focimy, lansujemy się pod kasynem Monte Carlo. Kupujemy pocztówkę, bo na więcej nas nie stać i udajemy się na zwiedzanie Oceanarium. Bileciki po 14E, ale cóż. Oceanarium ciekawe, pełne dużych akwariów z rybami. Widzimy pierwszy raz na żywo m.in. rekina i konika morskiego. Ceny kosmiczne, za puszkę Coli 2E. W okolicy brak zwykłych sklepów. Same markowe z ciuchami i biżuterią. Po drogach jeżdżą Ferrari, a w porcie cumują setki jachtów. Można poczuć się naprawdę biednie, ale za to szczęśliwie.
Czas jechać dalej. Kilka kilometrów za Niceą już na lazurowym wybrzeżu znajdujemy fajny camping z basenem za 14E. Zostajemy na 2 dni. Zaliczamy kąpiel w basenie, potem spacer do sklepu, kolacja i można spać.
Dzień 10 (9.IX.11). Wolny dzień. Czysty relaks. Rano kąpiel w kampingowym basenie. Potem spacer po mieście, zakupy i na plażę. Temperatura +30 C. Plaża, morze, słońce, jedzenie, picie i co najważniejsze, z boku ukochana osoba – czego trzeba więcej do szczęścia? Niczego więcej! Dzień mija leniwie, ale szybko. Wieczorem powrót na campa i znów do basenu. Potem kolacja i odpoczynek koło domu. Jest cudownie, ale niestety fundusze kończą się w zastraszającym tempie, a i czas biegnie cały czas nieubłaganie do przodu. Rzut okna na stan konta bankowego i już wiemy, że trzeba będzie uruchomić fundusz awaryjny. Wyżej wymienione czynniki zmuszają nas aby jutro rozpocząć drugą część trasy – trasę w stronę domu.
Dzień 11 (10.IX.11). 422 km prawie w większości po Włoskich autostradach. Warto dodać, że te przyczyniły się w znacznym stopniu do zabicia naszego budżetu. Każde 10 km to 1 euro. Hondzia daje czadu przez cały czas, więc jedzie się miło i przyjemnie, ale nudnawo. Spoczynek tego dnia znajdujemy nad jeziorem Lago Maggiore. Cena 21,50 E. Dziś kolacja na bogato: kotlety z cebulką i chlebek z masełkiem, a do picia Cola. Potwierdza się zasada, która mówi że „podróżnik zawsze zasypia z uśmiechem na ustach”.
IV. Szwajcaria, Lichtenstein, Niemcy
Dzień 12 (11.IX.11). Opuszczamy Lago Maggiore i Włochy, a zdobywamy Szwajcarię. Piękne widoki, super asfalty i okropnie drogie winiety (33Euro za rok. Krótszych nie ma). Niestety dziś jest niedziela, więc wszystkie sklepy pozamykane. Człowiek nie przyzwyczajony i musi głodować . Lecimy dalej i zdobywamy Lichtenstein – jedno z najbogatszych państw świata. Spotyka nas jedno wielkie rozczarowanie. Tutaj w zasadzie nic nie ma. Stolica, Vaduz wygląda jak małe górskie miasteczko. Jedynie górujący nad nami zamek sprawia miłe wrażenie. Tak samo jak w Szwajcarii wszystkie sklepy pozamykane. Na ulicach żywej duszy. Raz na jakiś czas po ulicy przejedzie Lamborghini albo Ferrari i tyle... W miejscowości Triessen znajdujemy kamping (ponoć jedyny) za 26 E. Drogo. Potem spacer, kolacja, relaks.
|
Komentarze 7
Poka¿ wszystkie komentarzeWitam. Dzieki za mile slowa :) Camp na którym nocowalismy to wlasnie Alba d'oro. Moge szczerze polecic. Poza straszna drozyzna w campingowym sklepie wszystko inne jest ok, i serwuja dobra pizze ;)
OdpowiedzCó¿ mogê powiedzieæ... ZAZDROSZCZE
OdpowiedzJa polecam camping Alba d'oro jako¶ tak wsp. 45.516658,12.35516 google maps jest niestety blisko lotniska nie jest wcale g³o¶no jest basenik i czasem sa fajne imprezki
Odpowiedza i jest bezpo¶redni autobus do wenecji moznas siê te¿ umówiæ na busa wiêc pozwiedzac mo¿na
Odpowiedznapiszcie jaki¶ poradnik, jak przygotowaæ siê na tak± wyprawê, co zabraæ, o czym pamiêtaæ. Wielu osobom na pewno by siê takie co¶ przyda³o. Mo¿e jaka¶ przebyta trasa z noclegami i atrakcjami? :)
OdpowiedzMozesz podac adres tego campingu pod Wenecja? W przyszlym sezonie planuje Wlochy to sie przyda.
OdpowiedzFajnie siê to czyta. sam mam ochotê wraz ze znajomymi na taka podró¿, no, mo¿e trochê krótsza ze wzglêdu na koszta. No i brakuje trochê sprzêtu, na sponsorów raczej liczyæ nie mo¿na. Osoba z ...
Odpowiedz