Marcin Wrzesiński: "Bez regularnych treningów nie ma szans"
O tym dlaczego Suzuki SV nie jest idealnym do gymkhany sprzętem oraz o tym dlaczego to najtańszy i najlepszy sport dla motocyklistów.
Świeżo po zakończeniu konkursu Castrol #BeThe1 udało nam się spotkać i porozmawiać z Marcinem Wrzesińskim, jednym z uczestników akcji, któremu dotarł do czołowej dziesiątki. Marcin opowiedział nam o swoich początkach w gymkhanie oraz o tym dlaczego Suzuki SV nie jest idealnym sprzętem do tego sportu.
Jak to się stało, że tak wielki gość jak Ty ściga się na Suzuki SV w gymkhanie?
Marcin Wrzesiński: To długa i dość złożona historia. W Polsce pierwsze zawody były organizowane w 2011 roku przez Hondę Polska, która to zrobiła w prostym marketingowym celu - zwiększenia sprzedaży. Każdy mógł się zarejestrować i wystartować. W ten sposób sport ten trafił do Polski z Japonii. Ja swoją przygodę z gymkhaną zacząłem rok później dzięki zaprzyjaźnionemu salonowi motocyklowemu Motorista, który budował swój team gymkhanowy. Jeździłem wciąż Hondą VFR 800FI, która była moim jedynym motocyklem. Pierwsze zawody wystartowałem na kursanckiej Yamaha YBR 250, później otrzymałem na czas wszystkich rund nową (prosto z pudełka - sam otwierałem karton!) Hondę Hornet. Motocykl zupełnie inny od YBR czy VFR. Horneta miałem do treningów i startu w zawodach i pod tym kątem go modyfikowałem. Założyłem gmole, potem doszła modyfikacja przełożenia w celu uzyskania większego przyspieszenia, dołożyłem śrubę regulacji obrotów biegu jałowego, przewody hamulcowe w stalowym oplocie, szeroką kierownicę. Tak naprawdę to proste zabiegi, które powodowały, że motocykl był bardziej dostosowany do moich potrzeb.
Po sezonie miałem wybór: albo go zostawić, albo kupić dla siebie. Trochę w niego włożyłem swojej gotówki, to szkoda było mi go zostawić, więc postanowiłem go kupić. I to była jego główna wada. Zapłaciłem za niego sporo pieniędzy, jak dla mnie na tamte czasy i niestety nie mogłem o tym zapomnieć. Powstała swojego rodzaju bariera psychiczna przed zniszczeniem sprzętu, przez co trenowałem i nie jeździłem na 100% swoich możliwości i nie próbowałem przesuwać swoich granic.
I…?
MW: I wtedy kupiłem SV! Doszedłem do wniosku, że skoro mam blokadę przez nowy motocykl, to trzeba kupić używany, „zmęczony życiem” przez innych użytkowników. Jak pomyślałem tak zrobiłem i w 2014 roku kupiłem Suzuki SV650N. Przyciąłem ograniczniki skrętu, założyłem tym razem stunterską tylną zębatkę 62 zębów (nie to, żeby V2 miało mało momentu, ja po prostu czasami mam ułańską fantazję), założyłem przewody hamulcowe w stalowym oplocie, zalałem układ płynem hamulcowym do wyczynu, zmieniłem kierownice na wysoką i wąską, założyłem crash pady specjalnie dla mnie zrobione, wymieniłem rollgaz na krótszy - od Yamahy R6. Nagle okazało się, że zaczynam przesuwać swoje limity i robię dużo większe postępy. Po prostu blokada psychiczna zniknęła jak ręką odjął, choć SV jeszcze nie jest idealna i ma niestety swoje ograniczenia.
Jakie ograniczenia?
MW: Niestety SV męczona na długich treningach i zawodach ma spory problem z chłodzeniem tylnego cylindra. Po prostu brak pędu powietrza powoduje przegrzewanie tylnego cylindra i zaczynają się wtedy problemy z układem zasilania. W sezonie 2015 wręcz wyczekiwałem strzału z wydechu po porządnej rozgrzewce, a przed startem, tylko dlatego, że to powodowało wyłączenie silnika, a nie chciałem żeby mi się to przytrafiło podczas przejazdu konkursowego. Drugim sporym problemem będąc „wielkim gościem” jest zawieszenie. Tu niestety typowi Japończycy mają lepiej. Ja pomimo ciągłej walki o redukcję swojej wagi i tak musze kompletnie przebudować całe zawieszenie, ponieważ seryjne jest zdecydowanie za miękkie do szybkich manewrów i przede wszystkim brakuje mi jego pełnej regulacji.
VFR nie nadawała się do gymkhany?
MW: A to też dobra historia, ponieważ jak większość początkujących osób szukałem informacji na różnych forach i portalach, także na Ścigacz.pl. Już byłem skupiony na CB500, GS500 lub XJ600, oczywiście poza światem wirtualnym postanowiłem porozmawiać z moim instruktorem nauki jazdy, nomen omen też Marcin i też łysy. Kiedy powiedziałem mu co chcę kupić stwierdził, że jeśli którykolwiek z nich kupię to tylko będę żałował, bo daję sobie świetnie radę. W ten sposób po 3 miesiącach szukania wymarzonego pierwszego motocykla w dzień swoich urodzin przyjechałem do domu Hondą VFR800FI, ostatnią VFR na kołach zębatych.
Oglądając filmy japońskiej policji można mieć wrażenie, że sprzęt jest idealny do gymkhany! I owszem, amatorsko nadaje się wyśmienicie, jest dobrze wyważony, ma duży moment dostępny dość nisko, ale też ma swoje wady, które doskwierać będą tym, którzy nie traktują tego sportu amatorsko, np. miękkie zawieszenie, spora waga czy też chłodnice umieszczone po bokach, co przy upadku może spowodować spory problem, a i chłodzenie nie jest optymalne przy prędkościach z jakimi się ścigamy.
Ok, wiemy co stoi za SV. Jak wyglądają Twoje treningi?
MW: Bez regularnych treningów nie ma szans na rozwój. Każdy sport uprawiany profesjonalnie wymaga ich sporej liczby. Moje treningi w sezonie wyglądały tak, że co drugi dzień, zaraz po pracy, niezależnie, czy padało, czy świeciło słońce, lądowałem na zamkniętym kawałku obwodnicy lub jakimś parkingu i trenowałem po około 2 h non-stop. Podczas większości treningów lądowałem na glebie, za średnią można przyjąć 3 upadki na trening, ale jak to ktoś powiedział bez upadków nie poznamy swoich granic i nie będziemy ich przesuwać. Z tego powodu też kupiłem kamery sportowe i zacząłem nagrywać treningi, a potem wieczorami siadałem do komputera i analizowałem błędy. Najgorsze dla mnie treningowo są okresy zimowe kiedy z racji temperatur i warunków pogodowych nie mogę trenować. Idealna byłaby jakaś hala, ale niestety z swojej kieszeni nie jestem w stanie pokryć jej kosztów.
I tutaj płynnie przechodzimy do Castrol #BeThe1, konkursu w którym znalazłeś się w czołowej dziesiątce.
MW: Dokładnie tak. W całej akcji widziałem szanse na zdobycie sporego doświadczenia marketingowego i doceniłem rolę social mediów. Mimo, że nie udało mi się wygrać to bardzo dużo się nauczyłem. Informacja o tym, że trafiłem do Top10 była dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo nie liczyłem, że się przebiję przez ponad 800 zgłoszeń. Cały czas powtarzałem w rozmowach ze znajomymi, że chciałbym się chociaż na warsztaty załapać, i się udało.
Patrząc z perspektywy czasu, może źle do wszystkiego podszedłem (mówię o promocji i marketingu), bo postanowiłem robić wszystko sam i uczyć się w ten sposób, zamiast korzystać z pomocy znajomych profesjonalistów, ale dzięki temu mam teraz większą wiedzę. Owocuje to stopniowo coraz większym zainteresowaniem ludzi tym co robię, a to bardzo mnie cieszy! W sumie w tym wszystkim chodzi o zabawę i miłe spędzanie wolnego czasu.
Mówi się, że gymkhana jest sportem dla każdego przede wszystkim dlatego, że nie jest kosztowna. Zgadzasz się z tym?
MW: Jak najbardziej, gymkhana jest dla każdego. Tak naprawdę, żeby zacząć startować wystarczy zarejestrowany motocykl i opłacone ubezpieczenie. W Polsce mamy dwie kategorie tego sportu, amator i pro. Powstały specjalnie po to, żeby nie zrazić do tego sportu. Klasa amator jest praktycznie bez kosztowa, ale inaczej to już wygląda w klasie pro. Tu jest już na tyle wysoki poziom, że trzeba inwestować w motocykl, w zawieszenie i inne elementy. Stąd też moje obecne modyfikacje SV-ki. Z większych wydatków zostało mi jeszcze przebudowanie całego zawieszenia oraz modyfikacja układu chłodzenia, ale to już są niestety spore koszty i zastanawiam się, czy nie lepiej zmienić motocykla. Sponsorzy by się przydali, nawet w tym sporcie.
Jakie w takim razie masz plany na przyszły sezon?
MW: Moje plany są dość proste, zawojować świat! A tak poważnie to chciałbym zmienić motocykl, mam już upatrzone dwa modele, kupić coś do jego transportu, żeby być niezależnym od innych. Planuję wystartować w Mistrzostwach Europy w przyszłym roku, a jak finanse pozwolą chciałbym zacząć startować też w Czechach i innych krajach.
Przeczytaj więcej o akcji Castrol #BeThe1.
Więcej informacji o Marcinie Wrzesiński do znalezienie na jego Facebook'u.
Komentarze 1
Pokaż wszystkie komentarzeGymkhana to zaiste fajna zabawa, ale wygląda z bliska jak festiwal "złomków" (pisze tu o motocyklach). Przyjeżdżają jakieś modyfikowane stare moto-dziwadła, które nie wiadomo skąd mają dopuszczenie...
Odpowiedz1. Jeden motocykl bez sensu, dostanie ostro w kość od pierwszych zawodników, kolejni będą mieli coraz bardziej zjechany sprzęt (tak jak niby młode Gladiusy na egzaminach, gdzie biegi nie wchodzą lub wypadają) 2. Każdy sport wymaga modyfikacji, a w Gymkhanie motocykle na tyle często leżą, że zabezpieczenia w postaci gmoli bądź crashpadów wydają się niezbędne. Stare motocykle łatwiej modyfikować, poza tym mniejszy ból dla portfela jak ostro przydzwonisz motocyklem za 5-10tys. niż takim za 30tys. 3. Sport ten wymaga sprawnego napędu, zawieszenia i hamulców, więc o dopuszczenie do ruchu powinno być raczej łatwo. 4. A im maszyna mniej urodziwa, tym mniej atrakcyjna dla wielbicieli cudzej własności
OdpowiedzKażdy sprzęt jest sprawny, wyglądają różnie i są różne ale tak jest wszędzie nawet w kraju ojczystym tego sportu. Tam najlepsze to stare 30 letnie dwusuwowe sporty. Sprzęty polskiej klasyfikacji Pro muszą wytrzymywać dużo. A różnorodność sprzętów daje dodatkowe atrakcje jak np. to że litr może być objechany przez 125 ccm. Tu jest suma wszystkiego - umiejętności, maszyny, pamięci. Zapraszam spróbować wystartować lub potrenować na oficjalnych treningach :)
Odpowiedz